[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeczuwał, jak ciężkie do zniesienia mogą być samotne noce,
zgryzota podsycana Å›wiadomoÅ›ciÄ…, że ta, dla niego najpiÄ™kniej­
sza na Å›wiecie dziewczyna, jest tuż na wyciÄ…gniÄ™cie rÄ™ki, wystar­
czyłoby pokonać te schody...
- ...staruszek?
Ryan otrząsnął się z rozmyślań.
- Przepraszam, stary. Zamyśliłem się.
- Pytałem, czy nadal jezdzicie z Devon na niedzielne obiady
do dziadka. Czy może po tych prawie sześciu miesiącach dał
wam trochÄ™ luzu?
- Chyba żartujesz. To coś, od czego nie ma odwołania. Co
niedziela, dokładnie o pierwszej, mamy być na miejscu.
- A jak tam dziadek? Zadowolony i w dobrej formie?
- Zgadłeś - uśmiechnął się Ryan. - Zupełnie zwariował na
punkcie Devon. I możesz mi nie uwierzyć, ale ona, odkąd go
bliżej poznała, też za nim przepada.
- W takim razie, co będzie teraz, skoro mija wasze ustalone
pół roku? Chyba cała sprawa się zakończy, co?
Ryan wypił połowę zawartości swojej szklaneczki.
- Zdecydowanie.
- Tylko, co dziadek na to powie?
- A co może powiedzieć? OznajmiÅ‚em mu o naszym kontra­
kcie, wie o tym od samego początku. Nigdy go nie oszukiwałem,
wiesz o tym.
- Uhm, tylko że on pewnie nadal się łudzi.
- Jasne, że ma nadziejÄ™, ale jest pragmatykiem. ChciaÅ‚, że­
bym spróbował, więc zrobiłem to. Niestety, z tego małżeństwa
nic nie wyszło...
- C'est la vie, jak to mówią w Brooklynie - melancholijnie
podsumował Frank.
Ryan roześmiał się.
- No właśnie.
- Przynajmniej możesz mieć czyste sumienie, w końcu to nie
twoja wina, że dziewczyna, jaką ci wybrał, nie okazała się dla
ciebie odpowiednia na żonę.
- Uhm - odrzekł po zastanowieniu Ryan. - Chyba masz
racjÄ™.
- Niby taka sÅ‚odziutka i uprzedzajÄ…co grzeczna, a tak napra­
wdÄ™ sekutnica bez krzty zrozumienia. WyglÄ…da na gorÄ…cÄ… kobit­
kÄ™, a naprawdÄ™ jest zimna jak...
Ręka Ryana poszybowała tak szybko, że znajdujący się obok
nich ludzie nie byli do końca pewni, co właściwie się stało. Ryan,
trzymając Franka za kołnierz, z całej siły przypierał go do baru.
- Uważaj na słowa - wycedził.
- Hej! - Frank otwierał i zamykał usta jak ryba. - Co się
z tobÄ… dzieje?
- Mówisz o mojej żonie, Frank. O mojej żonie! Nie zapomi­
naj o tym!
- W porządku, dobrze. Dajmy już temu spokój.
Przez chwilÄ™ wpatrywali siÄ™ w siebie w milczeniu. Wreszcie
Ryan rozluzniÅ‚ uÅ›cisk, wÅ›ciekÅ‚ość widoczna w jego oczach ustÄ…­
piła. Puścił Franka.
- Cholera! - zaklÄ…Å‚ pod nosem.
Frank usiadÅ‚ na swoim miejscu. Gwar wokół nich rozbrzmie­
wał z dawną siłą, jakby nic się nie wydarzyło.
Ryan też usiadł. Ręka mu drżała, kiedy sięgnął po szklankę.
Wychylił ją do dna. Odstawił ją i spojrzał na Franka.
- To moja żona - powtórzył. - Rozumiesz?
OddaliÅ‚ siÄ™, nim Frank zdążyÅ‚ coÅ› odpowiedzieć. TorujÄ…c so­
bie drogę przez tłum, dotarł do drzwi i zniknął w mroku nocy.
Devon siedziała w salonie. Nawet nie otworzyła kolorowego
magazynu, jaki miała na kolanach.
Kolejny piątkowy wieczór, pomyślała. Znów będzie zabijać
czas, byle tylko nie wyobrażać sobie, jak spędzają go Ryan
i Frank.
Zmarszczyła brwi, odłożyła pismo i wstała. Niepotrzebnie się
denerwuje. W końcu, co ją obchodzi, co się z nim dzieje? Poza
tym świstkiem papieru z ich podpisami nadal jest takim samym
kawalerem jak Frank.
Cisza panująca w domu dzwięczała jej w uszach. Minęło już
tyle czasu, a ona ciągle nie mogła się do niej przyzwyczaić.
Kiedy Ryana nie byÅ‚o w domu, czyli prawie zawsze, nie prze­
stawała krążyć z pokoju do pokoju. Czasami, kiedy dobiegł ją
szczęk otwieranych drzwi, serce zaczynało jej bić jak szalone i
z trudem siÄ™ powstrzymywaÅ‚a, by nie wybiec Ryanowi na powi­
tanie...
Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Przez całe życie
mieszkała z kimś: najpierw w wynajmowanych mieszkaniach
z matką, w akademiku miała współlokatorkę, podobnie pózniej,
kiedy zaczęła pracować i wynajmować umeblowane mieszkan­
ko, mniejsze od sypialni, jaką miała teraz.
Wzdrygnęła się na dzwięk telefonu. Może to Jill, modelka,
która wtedy próbowała zatrzymać ją w Montano. Parę tygodni
temu spotkały się przypadkiem na ulicy i wymieniły telefony.
Od tamtej pory kontaktowały się czasem. Devon polubiła Jill, jej
wesołe usposobienie i bezpośredni sposób bycia.
Ale to nie była ona. W słuchawce rozpoznała głos matki.
- Witaj, skarbie. Ciągle nie mogę zapamiętać różnicy czasu
między Nowym Jorkiem a Kalifornią. Mam nadzieję, że wam
nie przeszkodziłam?
Devon westchnieniem skwitowała dwuznaczną jak zwykle
uwagÄ™ matki. WÅ‚aÅ›ciwie powinna do tego przywyknąć, bo podo­
bne pytania, z pewnymi wariantami, powtarzały się od tygodni.
- Nie, mamo. Ryana nawet nie ma w domu.
- O tej porze? To gdzie on siÄ™ podziewa?
- Pewnie spotkał się z kumplem. Tak sądzę.
- Jak to? Przecież to twój mąż.
- Mamo, daj spokój, proszę. Zostawmy już tę grę. Dobrze
wiesz, że tak nie jest. On ma swoje życie, ja swoje.
- Małżeństwo nie może funkcjonować w taki sposób!
Devon usiadła na kanapie. Już nie wiedziała, co jest bardziej
żałosne: Bettina udzielająca jej matczynych rad, czy udająca, że
wszystko jest w jak najlepszym porzÄ…dku.
Tak czy inaczej nie była w nastroju do takich pogaduszek.
- Mamo, dzwonisz w jakiejÅ› konkretnej sprawie?
- Matka nie potrzebuje powodu, by telefonować do córki
- parsknęła. - Ale skoro już pytasz, to powiedz swojemu mężo­
wi, że trzeba wymienić ogrzewacz do wody.
Devon westchnęła ciężko.
- SÅ‚uchaj, Ryan nie bÄ™dzie w nieskoÅ„czoność finanso­
wać twoich wydatków. Chyba czas, żebyś rozejrzała się za jakąś
pracÄ….
- BÄ™dzie - z przekonaniem zapewniÅ‚a jÄ… Bettina. - JeÅ›li tyl­
ko się postarasz, by to małżeństwo się nie rozpadło.
A niby, jak mam tego dokonać? - pomyślała ze złością, czu-
jąc, że zaraz wybuchnie.
- Ryan to świetna partia, ciesz się, że go złapałaś. I jeśli
dobrze to rozegrasz, utrzymasz go.
Dziewczyna zaśmiała się cierpko.
- Mówisz, jakby był rybą!
- Czy jest trudny w pożyciu?
Stanęły jej przed oczami minione dni, w czasie których wy­
mieniali jedynie bezosobowe uprzejmości.
- Nie - odrzekła cicho. - Nie jest.
- W takim razie, gdzie leży problem? Tylko mi nie mów, że
jest sknerÄ…!
SknerÄ…? Portfel miaÅ‚a wypchany kartami kredytowymi, któ­
rych jeszcze ani razu nie użyła. Podobnie, jak nie skorzystała
z założonego na nią konta...
- Nie, mamo. Ryan jest bardzo hojny.
- Ale chyba nie chce, żebyś sprzątała czy gotowała?
Po raz pierwszy dziewczyna się uśmiechnęła. To była cała
mama!
- Nie, przychodzi gosposia i pani do sprzÄ…tania.
- No to jaki masz problem? - znacznie ostrzejszym tonem
zaatakowała ją Bettina. - Może nie starasz się w łóżku?
Poczuła, że policzki jej płoną. Wstała pośpiesznie.
- Mamo, muszę kończyć - skłamała. - Chyba Ryan właśnie
przyszedł.
- A więc tu jest pies pogrzebany. Devon, nie możesz
zachowywać się jak skromnisia, jeśli chcesz utrzymać przy
sobie takiego mężczyznę jak Ryan. Zapomnij o oporach.
Wez z wypożyczalni parę kaset, kup seksowną bieliznę.
Mężczyzni uwielbiają czarne jedwabie, podwiązki i wysokie
obcasy.
- Do widzenia, mamo - pożegnaÅ‚a siÄ™ poÅ›piesznie. - NiedÅ‚u­
go siÄ™ odezwÄ™.
Kiedy odkładała słuchawkę, twarz ją paliła.
Wspaniale. Po prostu super. Matczyne rady plus dodatkowo
parę cennych wskazówek na temat seksu.
Dlaczego do tej pory nie wyprowadziła jej z błędu, dlaczego
nie powiedziała, że wcale z nim nie sypia?
Bo z góry wiedziała, że matka roześmiałaby się jej w twarz
i wyzwałaby od głupków. Zwłaszcza że Ryan jest uosobieniem
wszystkich cech, o jakich marzÄ… kobiety.
I jakby nie dość, że jest przystojny i pełen niebezpiecznego
uroku, to ma cudowne poczucie humoru. Nie posiadała się ze
zdumienia, gdy któregoÅ› dnia przypadkiem usÅ‚yszaÅ‚a go żartujÄ…­
cego z gosposiÄ…. Z tonu ich rozmowy wynikaÅ‚o, że byÅ‚ to uÅ›wiÄ™­
cony zwyczaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl