[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że ogląda gruszki, podczas gdy przysłuchiwał się rozmowie
straganiarza z sąsiadem.
- Powiadają, że sułtan znowu pojedzie na wschód,
przeciw szachowi - mówił ten człowiek.
- Powinien był pojechać wiele lat temu - powiedział
drugi. - Ten Pers już dość długo kpi sobie z nas. Mamy
największą armię na świecie, a on pozwala im się starzeć w
barakach!
- Mustafa nie pozwoliłby szachowi tak nas prowokować -
powiedział Sulejman. Kupcy popatrzyli na Sulejmana
podejrzliwie, ale straganiarz nie mógł się oprzeć, by nie dać
wyrazu swej frustracji.
- Mustafa jest wielkim wojownikiem. Już dawno
zawiesiłby głowę szacha na Ba'ab - i - Humayun.
- Może już czas, żeby Mustafa był naszym padyszachem -
powiedział Sulejman. Tamci spojrzeli na niego, jak gdyby
oszalał.
- Mów ciszej! - syknął kupiec. - Sułtan wszędzie ma
szpiegów!
- Nie boję się sułtana - powiedział szczerze Sulejman.
- On tylko mówi to, co wszyscy już wiedzą - powiedział
sąsiad kupca. - Sulejman jest starym człowiekiem. Ja jeszcze
piłem mleko matki, kiedy on odniósł ostatnie wielkie
zwycięstwo.
- Mimo to zrobił dużo wielkich rzeczy - powiedział
kupiec. - Zbudował wiele wspaniałych meczetów ku chwale
Boga, dał nam nasze prawa i jego flota panuje na Morzu
Zródziemnym.
- Janczarowie chcą mięsa - powiedział Sulejman.
- To tylko kwestia czasu, zanim Mustafa poderwie ich i
zmiecie Sulejmana z tronu - powiedział drugi. - Wszyscy o
tym wiedzą!
- Bądz cicho! - upomniał go kupiec i zwrócił się do
Sulejmana. Jego oczy były wrogie. Wyraznie podejrzewał, że
Sulejman jest szpiegiem. - Jeśli chcesz kupić gruszki, pokaż
mi swoje pieniądze. A jak nie, idz precz i narażaj inne głowy
swoim gadaniem!
Sulejman szedł za osłem, dzwigającym wiklinowe kosze
pełne wiśni, wzdłuż alejki i poza targ. Słowa mężczyzny
wciąż dzwoniły mu w uszach: To tylko kwestia czasu, zanim
Mustafa poderwie janczarów i zmiecie Sulejmana z tronu - i
wszyscy o tym wiedzą!". Więc wszyscy o tym wiedzieli.
Zagubiony w myślach nie zauważył, że osioł podniósł ogon,
żeby załatwić się na bruk. Nagle sułtan Osmanów, Król
Królów, Pan %7łycia wdepnął w gówno. No, może to najwyższy
czas - pomyślał.
87.
Amasya
Miesiąc pózniej Rustem przybył pod skały na rzece
Zielonej ze szwadronem spahisów Porty i odą janczarów.
Rozbił obóz pod ponurymi murami cytadeli i starożytnymi
pontyckimi grobowcami, zatknął przed namiotem swój
sztandar z czterema końskimi ogonami i czekał.
Rustem wiedział, że Mustafa nadjeżdża na długo
przedtem, nim usłyszał tętent kopyt jego konia. W odróżnieniu
od obozów armii chrześcijańskich, Turcy utrzymywali
porządek i kamienną ciszę. Nie było picia i hazardu, a
modlitwy, z wyjątkiem czasu bitew, miały miejsce pięć razy
każdego dnia.
Więc to przerwanie ciszy ostrzegło Rustema. Nadeszło jak
fala, odległe szmery, dudniący grzmot towarzyszący jego
nadejściu. Jak gdyby potyczka kawalerii przerwała się przez
ich linie wraz z krzykami i alarmami. Rustem zerwał się na
nogi i pospieszył przez wielki pawilon, by go spotkać.
Było nie więcej niż dwa tuziny jezdzców, wszyscy, z
wyjątkiem jednego, mieli szkarłatne jedwabne kurtki kawalerii
spahi. Tylko dowódca ubrany był na biało i miał pióra czapli
w turbanie. Diamentowa spinka błyszczała w słońcu, tak że
Rustem musiał podnieść dłoń, by zasłonić oczy.
Janczarowie szli za jezdzcami, tłocząc się wokół koni, ich
niebieskie płaszcze powiewały, gdy biegli, szczęśliwi
wdychając kurz wzniesiony spod kopyt konia Wybranego.
Wiwatowali biegnąc, wielka armia gardeł wywołała mrożące
wycie, które odbijało się echem od stromych skał, aż hałas
zdawał się otaczać ich ze wszystkich stron. Mustafa nie
odpowiadał na ich okrzyki, nie odwracał się ani w prawo, ani
w lewo. Wzrok miał przykuty do królewskiego namiotu.
Rustem czekał z osobistą ochroną solaków z obu stron.
Boże, pomóż mi w moim smutku! - myślał Rustem. Jest
niebezpiecznym człowiekiem!
Mustafa ściągnął wodze przed Rustemem, kurz spowił
czekającą grupę pomarańczową chmurą. Rustem poczuł pył w
ustach. Ciesz się swoją chwałą - pomyślał. Wkrótce będziesz
miał swój własny smak pyłu. Przez całą wieczność.
Mustafa zsiadł z konia jednym płynnym ruchem i wiwaty
janczarów przycichły. Czekali, wielka, dzika, powłócząca
nogami masa. Mustafa wykonał szybki temennah.
- Gdzie jest mój ojciec?
- yle się czuje. Ja jestem seraskierem w tej kampanii.
Rustem widział grę emocji na twarzy Mustafy. Najpierw
rozczarowanie, potem podniecenie. Czy jego dzień
nadchodził?
- Jak bardzo jest chory?
- Jego lekarze mówią, że to nie jest śmiertelne, ale nie
mógł znieść trudów długiej kampanii. - Rustem spojrzał za
plecy Mustafy na tłum twarzy otaczających teraz małą grupkę
koni. Tysiąc janczarów - myślał - i każdy z nich stoi teraz
niecałe sto jardów od nas. - Nigdy nie słyszałem takich
głośnych wiwatów. Nawet dla samego sułtana.
- Wiwatują dla mnie, bo jestem jego synem - powiedział
Mustafa ostrożnie.
- Być może - powiedział Rustem. - Wejdzmy do środka.
Kurz wysuszył mi gardło.
Rustem poprowadził do wnętrza wielkiego jedwabnego
pawilonu. Lokaje przynieśli chałwę i wodę różaną. Rustem
wyciągnął list zza poły swej szaty i bez komentarza podał go
Mustafie.
Był to list oferujący małżeństwo z córką szacha, pod tugrą
Mustafy.
- To jest potworne - szepnął Mustafa. Rustem wbił wzrok
w dywan między nimi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]