[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jedzmy - uśmiechnął się do Peggy. - Do puszczy pewnie jest z dziesięć mil...
Dotarli szczęśliwie na skraj lasu. John znowu zlustrował prerię. Zielona równina
falowała w podmuchach wiatru. Na lewym jej brzegu, tuż koło dziewiczej kniei, poruszyły
się jakieś cienie i znikły. Eaton mruknął coś pod nosem zastanawiając się nad dostrzeżonym
zjawiskiem i poprowadził dziewczynę w knieję. Zatrzymał ich szemrzący strumyk. Konie
zaczęły parskać, niecierpliwie upominając się o wodę, więc wyszukawszy odpowiednie
miejsce, zsiedli dla odpoczynku.
- Muszę się umyć. Nie przeszkadzaj mi, John - poprosiła.
- Dobrze, tylko nie odchodz daleko przestrzegł.
Dziewczyna na brzegu ściągnęła pantofle, zrzuciła z głowy opaskę, a z ramion
indiańską opończę i podwinąwszy do kolan sukienkę zeszła do rzeczki. Woda sięgała jej do
łydek. Gromady malutkich rybek bez obaw ocierały się o jej nogi. Intensywny zapach
kwiatów rosnących na brzegach ciągnął nad strumień. Szum drzew mieszał się z
pogwizdywaniem ptaków. Peggy schyliła się, zanurzyła dłonie i poczęła obywać twarz.
Tymczasem Eaton napoiwszy do syta wierzchowce odprowadził je na ubocze i
uwiązał do pnia hikory. Sam wrócił nad rzeczkę, przemył wodą twarz i szyję i zajrzał do
swej sakwy, którą w hotelu zdążył przerzucić przez ramię. Nie znalazł jednak w niej nic do
jedzenia. Wpakowawszy do torby opończę i opaskę zabraną Indianinowi w Mims, ujął
sztucer. Zastanawiał się, czy nie ubić jakiegoś ptaka na śniadanie. Drzewa roiły się od
rozśpiewanych i pokrzykujących skrzydlatych mieszkańców kniei. Nie potrafił nazwać
żadnego z nich. Nigdy nie interesował się przyrodą. Dla niego inne sprawy przedstawiały
wartość.
Podniósł strzelbę, celując w jaskrawo upierzonego ptaka. Był duży. Mógł z
powodzeniem zaspokoić głód dwojga ludzi. Wtem usłyszał przerażony krzyk Peggy. Bez
namysłu pobiegł, roztrącając gałęzie krzewów. Z daleka zobaczył dwóch Indian wlokących
dziewczynę na przeciwległy brzeg, trzeci ze strzelbą stał osłaniając swych towarzyszy. Eaton
nie wytrzymał, celując spiesznie strzelił i chybił.
Zza pni i krzaków wychyliły się twarze wojowników, było ich dużo. Dymki
wystrzałów uniosły się ponad ich głowami. Kule z gwizdem strącając liście w pobliżu Johna
stukały w drzewa. Czerwonoskórzy z bojowym krzykiem wypadli z kryjówek.
Wściekłość i rozpacz chwyciły Eatona za krtań. Zrozumiał beznadziejność sytuacji.
Co miał robić? Podniósł pistolet, tym razem długo mierzył. Jakiś rosły wojownik
przeskakujący strumień zwalił się w wodę.
Indianie nadbiegali półkolem. Przed taką liczbą nie obroni się sam ani nie pomoże
dziewczynie. Co więc czynić - myślał gorączkowo. Chyba uciec, zaszyć się gdzieś w
lesie, a potem pójść śladami porywaczy. To tylko mu zostało...
Nabijając broń wycofywał się do koni. Ledwie zdołał dosiąść wierzchowca,
Indianie już byli za sąsiednimi drzewami. Pomknął w puszczę, przed siebie. Słyszał odgłosy
pościgu. Ponaglał wciąż rumaka. Gałęzie drzew i krzewów smagały go po twarzy kalecząc
skórę. Nie czuł bólu. Strach pędził go naprzód.
Po godzinnej jezdzie - zdawało mu się - wszystko ucichło. Uszedł pogoni. Skręcił
na południe. Dlaczego tak zrobił, sam nie wiedział. Nie był znawcą tych dziewiczych
przestrzeni, nie należał do ludzi pokroju trampów i traperów, którzy w każdej nie znanej
sobie puszczy potrafili Wskazać właściwy kierunek drogi. On przygotowywał się do roli
polityka, nie miał czasu na włóczęgi po leśnych bezdrożach.
Niespodziewanie puszcza urwała się odsłaniając rozległą dal sawanny i bujne trawy
ubrane kępami krzewów i samotnych drzew. W głębi kniei znowu narastały niepokojące
odgłosy. Jednak to był pościg. Eaton skierował konia w trawy. Dzień dopalał się na
zachodzie. Przed nim leżała sawanna, a poza nim jechali indiańscy jezdzcy. Zbliżali się z
każdą chwilą. Nie było wątpliwości, że nie ujdzie pogoni. Tylko noc mogła go jeszcze
uratować.
Wreszcie mrok okrył ziemię i roziskrzył niebo. Eaton gnał rumaka dalej z nikłą
nadzieją w sercu. Około północy skręcił na wschód. O świcie zatrzymał konia na
parominutowy odpoczynek. Sam położył się na murawie i urwawszy kilka długich,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]