[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoim życiem. Miała dziewiętnaście lat, więc był na to najwyższy czas. Do tej
pory lękała się życia i ludzi i dlatego biernie pozwalała, by rodzice i babcia
podejmowali za nią decyzje i planowali jej życie.
To nie był wcale bunt. Gdyby się zbuntowała, co by potem zrobiła? Nic nie
wiedziała o życiu i trudnych wyborach, jakie ze sobą niesie. Bardzo podziwiała
Rosę Fitzgerald za to, że miała odwagę odrzucić dwie propozycje małżeństwa i
zostać guwernantką. Nie mogła sobie wyobrazić siebie w podobnej sytuacji.
Zresztą nie chciałaby być guwernantką.
Juliana była bardzo niewinna i nieśmiała i tych cech właśnie u siebie
nienawidziła. Było jej wstyd i głupio, że tak zareagowała na pocałunek pana
Frazera wtedy pod drzewem... pocałunek Jacka - specjalnie powtórzyła to w
myśli. Niebawem mieli się przecież zaręczyć, nie było więc w tym nic
niestosownego - niepotrzebna była im nawet jemioła. Nie miała wprawdzie
pojęcia, czy wypada, by ją w ten sposób całował, ale pewnie tak... Przecież
zrobił to niemal na oczach wszystkich.
Wszystkiemu winien jej brak obycia. Odskoczyła w tył i zrobiła z siebie
prowincjuszkę. Wdzięczna była niebiosom za to, że zjawiła się Jacqueline i
wybawiła ją z niezręcznej sytuacji.
Potem od razu skorzystała z okazji i umknęła z Howardem, Rosę i panem
Fitzgeraldem do domku nad jeziorem. Za nic w świecie nie chciała wracać do
domu z panem... z Jackiem. I to też była dziecinada. Podobnie jak podniecenie
i radość, które ją ogarnęły w czasie spaceru na przystań i potem w drodze
powrotnej.
Wtedy właśnie stwierdziła, że wolałaby, aby to Fitz -prosił, by tak do niego
mówiła - został jej narzeczonym. Nie dlatego, że był szczególnie przystojny
czy bardzo jej się podobał. Po prostu przy nim czuła się swobodnie, łatwo jej
się z nim rozmawiało, śmiała się naturalnie. Fitz był taki... niegrozny.
To nie on jednak był jej przeznaczony na męża, lecz Jack. Nie miała nic
przeciwko niemu, poza tym że zawsze w jego obecności czuła się skrępowana.
Był przystojny i oczywiście czarujący, miły i tak dalej... o tak, to niewątpliwie.
Miał też piękną posiadłość - był bogaty -i młody... no, w każdym razie jeszcze
dość młody. Wprost wymarzony mąż. Kiedy jej powiedziano, że ma go poślu-
bić, była zadowolona, a nawet trochę podekscytowana tym faktem.
Problem jednak polegał na tym, że Juliana często uciekała przed
rzeczywistością w marzenia. Wolała marzyć o Jacku niż z nim obcować. Jego
pocałunek - tylko pocałunek! - wywołał u niej panikę.
Przyszedł czas, by pokierować swym życiem - stwierdziła, kiedy po powrocie
do Portland House znalazła się w pokoju i przebierała się, by pomóc przy
dekorowaniu domu. Nie miała ochoty zejść na dół, ale pomyślała, że byłby to z
jej strony unik, który i tak niczego by nie zmienił. Jeśli teraz wstydzi się
spojrzeć Jackowi w twarz, to wieczorem przy obiedzie będzie jej jeszcze
trudniej.
Poślubię Jacka - powiedziała swemu lustrzanemu odbiciu, wygładzając
wyimaginowane fałdki sukni. Zamierzała go poślubić nie dlatego, że tak
życzyli sobie jej ojciec i babcia, ale ponieważ sama tego chciała. Postanowiła,
że w najbliższych dniach będzie zachowywać się w jego towarzystwie tak
swobodnie, jak w obecności Fitza. Postanowiła też, że się w Jacku zakocha.
Zawsze marzyła, iż wyjdzie za mąż za kogoś, kogo pokocha. Jutro - i przez
resztę życia - będzie go traktowała jak kobieta mężczyznę.
Nie była już dzieckiem. Miała dziewiętnaście lat. Większość kobiet w jej
wieku wyszła już za mąż. Od tej chwili nie będzie się zachowywać jak
dziecko. Jest przecież kobietą.
Kiedy więc weszła do sali balowej i zastała tam mnóstwo ludzi krzątających
się żwawo między stosami choiny i pudłami ze wstążkami, bombkami i
dzwoneczkami, stłumiła w sobie chęć, by przyłączyć się do grupy, gdzie stali
jej ojciec, Howard, Fitz i Rosę. Zamiast tego poszukała wzrokiem Jacka, który
razem z wicehrabią Merrick i panem Lynwoodem patrzył w sufit.
Potem zebrała się na odwagę i zrobiła jak dotąd najtrudniejszą rzecz w życiu.
Przeszła przez salę, dotknęła ramienia Jacka i uśmiechnęła się.
- Jak mogłabym pomóc, Jack? - zapytała.
Wyglądał na zdziwionego, ale odpowiedział uśmiechem, ujął jej dłoń i
zatrzymał w swojej ręce. Z trudem powstrzymała się, by nie cofnąć dłoni i nie
spuścić wzroku. Zauważyła, że ma piękne ciemne oczy. Może był w nich
cynizm, ale wyraznie dostrzegła też życzliwość i ciepło.
- Po prostu przyglądaj się i bądz piękna - odpowiedział. - Ale to, jak
przypuszczam, byłoby dla ciebie dość nudne, nieprawdaż?
Niewiarygodne, ale od razu przyszła jej do głowy właściwa odpowiedz.
- To zależy, czemu miałabym się przyglądać. Dopiero teraz zauważyła, że był
w samej koszuli. Oczy Jacka błysnęły zainteresowaniem.
- Właśnie miałem wejść na górę. Zdecydowano, że na żyrandolach nie może
zabraknąć wstążek i dzwonków, i mnie powierzono zadanie umieszczenia ich
tam. Zwykle robi to Freddie, ale tym razem wymówił się wiekiem i tuszą.
- No, niezupełnie, Jack - odezwał się Freddie. - Ruby boi się, że mógłbym
spaść, panno Beckford, a nie chcę, by się niepotrzebnie denerwowała.
- Poza tym - dodał Jack -jeśli Freddie zdjąłby surdut, poraziłaby nas jego
kamizelka. Moglibyśmy oślepnąć. Jak byś określił jej odcień, Freddie,
przyjacielu? Słoneczny czy musztardowy?
- Niech mnie kule biją- rzekł Freddie patrząc na swoją kamizelkę - to bardzo
ładny kolor, nieprawdaż? Cieszę się, Jack, że ci się podoba.
Alex zaśmiał się i klepnął go w ramię;
- Gdybyś zaczął nosić kamizelki w bardziej stonowanych kolorach, Freddie -
zauważył - wszyscy by pomyśleli, że coś jest z tobą nie tak. To dobrze, że
Ruby nie tłumi twojej indywidualności.
Juliana posłała Jackowi uśmiech. Jej dłoń spoczywała nadal w jego dłoni.
- Jeśli będziesz patrzyła, jak wchodzę po drabinie -rzekł - na pewno postaram
się, by wyglądało to na trudniejsze i bardziej niebezpieczne, niż jest w
rzeczywistości.
- Tak jak wtedy w lesie? - zapytała starając się nie dać po sobie poznać
zmieszania, jakie odczuwała na myśl o tamtej upokarzającej scenie.
Spojrzał na nią uważnie. W jego oczach widać było rozbawienie.
- Wiedziałaś od początku? - zapytał. - Przeliczyłem się, dosłownie i w
przenośni. Skąd wiedziałaś? Taki ze mnie kiepski aktor?
- Ja i Howard ciągle wspinamy się na drzewa - odparła. - W każdym razie
robiliśmy to jeszcze parę lat temu.
- Do diabła! - zawołał. - A więc wyszedłem na kompletnego głupca, czyż nie?
Nawet dobrze się bawiła. To nie było takie trudne, jak jej się wydawało.
- Nie obawiaj się, nikomu o tym nie powiem - obiecała.
- Może wybierzesz największe i najładniejsze ozdoby i przyniesiesz je tu?
Alex będzie mi je podawał. Dobrze? Kobiety lepiej znają się na takich
rzeczach niż mężczyzni.
Wszyscy byli czymś zajęci - zauważyła Juliana podchodząc do najbliższego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]