[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niem. Conan poprowadził ją do południowej bramy i bez trudu odnalazł kamienne schody na szczyt muru. Z wielkiej sali zabrał gruby
sznur i teraz, dotarłszy na górę, skręcił mocną pętlą talię dziewczyny i opuścił ją na ziemię. Następnie, przywiązawszy jeden koniec
liny do muru, zręcznie się po niej ześliznął. Z wyspy mogli uciec tylko jedną drogą - schodami na zachodnim brzegu. Ruszyli w tym
kierunku, omijając z daleka miejsce, skąd dobiegały krzyki i odgłosy straszliwych ciosów.
Oktawia czuła kryjące się w gęstwinie zagrożenie. Oddychała ciężko i trzymała się blisko swego opiekuna. Jednak w puszczy pa-
nował spokój. Nie dostrzegli śladu niebezpieczeństwa. Dopóki nie wyszli na otwartą przestrzeń i nie zobaczyli stojącego na nad-
brzeżnych skałach człowieka.
Johungir Aga uniknął losu swych wojowników, których stalowy olbrzym rozszarpał na strzępy, wypadłszy nagle z fortecy.
Kiedy zobaczył, jak miecze jego łuczników łamią się na ciele demona o ludzkiej postaci, zrozumiał, że ich przeciwnik nie jest czło-
wiekiem i umknął kryjąc się w gąszczu, dopóki odgłosy rzezi nie ucichły. Pózniej podkradł się do schodów, lecz... jego załoga nie
czekała na niego.
Słysząc dzikie wrzaski mordowanych towarzyszy, a pózniej widząc na brzegu zbroczonego krwią potwora, wymachującego groznie
gigantycznymi ramionami, nie czekali długo. Kiedy Johungir dotarł do schodów, właśnie znikali w trzcinach po drugiej stronie prze-
smyku. Khosatral odszedł - wrócił do miasta albo przetrząsał puszczę w poszukiwaniu zbiegów.
Johungir właśnie przygotowywał się, by zejść po schodach i odpłynąć łodzią Conana, gdy zobaczył Conana wychodzącego z dżun-
gli. Wstrząsające wydarzenia, które zmroziły mu krew w żyłach i niemal odebrały zmysły, nie zmieniły zamiarów Johungira co do
wodza kozaków. Widok człowieka, którego chciał zabić, napełnił go zadowoleniem. Trochę zdziwiło go pojawienie się dziewczyny,
ale nie tracił czasu na rozmyślania. Podniósł łuk, napiął cięciwę i wypuścił strzałę. Conan uskoczył i pocisk utkwił w pniu drzewa.
- Psie! - zaśmiał się barbarzyńca. - Nie zdołasz mnie trafić! Nie urodziłem się po to, by umrzeć od hyrkańskiej stali! Spróbuj jeszcze
raz, turańska świnio!
Johungir nie próbował - to była jego ostatnia strzała. Dobył szabli i runął na wroga, ufając swemu spiczastemu hełmowi i kolczudze
o drobnych oczkach. Conan spotkał go wpół drogi, tnąc zajadle. Zakrzywione ostrza starły się z brzękiem, odskakując, zataczając
lśniące łuki, sypiąc skry. Obserwująca to Oktawia nie zauważyła ciosu; usłyszała tylko głuchy odgłos uderzenia i zobaczyła, jak Jo-
hungir pada oblany krwią z rozrąbanego boku, gdzie cymmeriańska stal przecięła kolczugę i kręgosłup.
Jednak to nie na widok śmierci swego dawnego pana z gardła dziewczyny wydarł się przeszywający okrzyk. Z trzaskiem łamanych
gałęzi z dżungli wynurzył się Khosatral Khol. Oktawia nie była w stanie uciekać - krzyknęła tylko przerazliwie, kolana się pod nią
ugięły i opadła na murawę.
Stojący nad ciałem Agi Conan nie zamierzał uciekać. Przerzucił okrwawioną szablę do lewej ręki i wyjął wielki, zakrzywiony nóż
Yuetshów. Olbrzym zmierzał ku niemu wyciągając potężne ramiona, lecz gdy promień słońca zalśnił jasno na ostrzu, cofnął się gwał-
townie. Conan jednak nie zadowolił się tym. Runął na niego wywijając magiczną bronią. Pod jego ciosem ciemny metal ciała Khosa-
trala poddawał się jak kark wołu pod ciosem topora. Z głębokiej rany trysnęła ciemna posoka i olbrzym krzyknął głosem przypomina-
jącym żałobne bicie dzwonu. Straszliwe ramiona opadły z impetem, lecz Conan był szybszy od turańskich łuczników, którzy zginęli
pod ich ciosami. Uchylił się, uderzył ponownie i jeszcze raz, Khosatral zachwiał się i zatoczył w tył; jego krzyki były nie do zniesie-
nia. Wydawało się, że żelazo obdarzone ludzką mową rzęzi i wyje pod ciosami. W następnej chwili gigant chwiejnie pobiegł w
gąszcz; potykając się, łamiąc drzewa i tratując krzaki. A jednak, mimo że Conan pędził za nim z szybkością podwojoną przez wście-
kłość, zanim dopadł wroga, już majaczyły przed nimi mury i wieże Dagonii.
Khosatral odwrócił się ponownie, młócąc rozpaczliwie ramionami, lecz nie zdołał powstrzymać rozjuszonego przeciwnika. Jak pan-
tera atakująca łosia, Conan zanurkował pod opadające ramiona i wbił zakrzywione ostrze po rękojeść w miejsce, gdzie u człowieka
znajduje się serce.
Khosatral zatoczył się i upadł. Stojąc miał jeszcze ludzką postać, ale na ziemię padł już jako nie-człowiek. Tam, gdzie przedtem była
twarz o ludzkich rysach, nie było nic; metal topił się i zmieniał...
Conan, którego nie przerażał żywy Khosatral Khol, z odrazą odskoczył od martwego wroga, bowiem w agonii olbrzym przybrał po-
nownie postać, jaką miał, gdy wypełzał z Otchłani przed tysiącami lat. Drżąc z obrzydzenia, Conan odwrócił się i zobaczył, że wieże
Dagonii nie wznoszą się już wśród drzew. Rozwiały się jak dym: baszty, parapety, strzelnice, wielkie wrota z brązu, aksamity i je- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl