[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To oczywiście bardzo smutna historia. Nie lubiłem Butyłły, można rzec nawet, nie
cierpiałem Butyłły. Handlował antykami i niezle się na tym dorobił.
- Widzi pan w tym coś złego?
Staruszek zaczerwienił się, wybałuszył na Henryka oczy i dopiero odsapnąwszy,
począł mówić spiesznie i z gniewem:
- Proszę pana, kolekcjonerstwo rodzi się z miłości do antyków, z miłości do
przedmiotów starych i pięknych. Można uprawiać miłość, nie ma w tym nic złego. Można
nawet zmieniać kochanków jak rękawiczki, mieć ich po dziesięć na raz. Ale handlować
miłością, kupować od jednego i sprzedawać drugiemu? To sutenerstwo, proszę pana.
Szczególnie brzydkie staje się to wówczas, gdy się samemu nie uprawia żadnej miłości. Bo
owszem, są zbieracze, którzy nabędą jakiś antyk, potrzymają go trochę, rozkoszują się nim,
potem zaś odstąpią z zyskiem, bo na widoku mają lepszy, jeszcze piękniejszy. To rozumiem.
Wiem także, że niekiedy trzeba wyzbyć się części swych zbiorów, ponieważ zmusza nas do
tego ciężka sytuacja materialna lub chce się zacząć kolekcjonować coś innego. Ale tak na
zimno, po prostu handlować antykami i utrzymywać się z tego, to okropne.
Teraz już doskonale było wiadomo, dlaczego nie mogło być mowy o przyjazni ani
nawet o poprawnych stosunkach między Butyłłą i Gniewkowskim. Między Butyłłą, który
handlował antykami, a nie miał w domu ani jednego antyku, i Gniewkowskim, którego całe
życie obracało się wśród jego zbiorów, porcelany i szkła w szafkach pod ścianami.
- Aby zbierać, trzeba mieć chyba bardzo dużo pieniędzy - zauważył Henryk
rozglądając się po ścianach. - Filiżanka z dobrej porcelany kosztuje trzysta, a nawet i pięćset
złotych.
Policzki staruszka znów się zaróżowiły. Tym razem jednak z innego powodu.
- Tak, proszę pana - rozpoczął wykład. - Ja zaczynałem od niczego. Właśnie od jednej
filiżanki. Oszczędzałem każdy grosz, choć zarabiałem bardzo mało, byłem nauczycielem w
Aodzi. Oszczędzałem jednak, nieraz przez pół roku udało mi się uciułać zaledwie na kupno
dwóch przedmiotów. Zbieram już od trzydziestu lat. Wymieniam swoje okazy na inne,
czasem trafi się kupić coś niedrogiego, a odstąpić z zyskiem albo zamienić na bardziej dla
mnie wartościowy przedmiot. Teraz na tych ścianach ogląda pan majątek. Te kruche filiżanki
i szkło jest więcej warte niż dom, w którym mieszkam. A przecież zacząłem z niczego i, jak
panu powiadam, zarabiałem bardzo niewiele. Jednak wychowałem syna, wykształciłem go,
pracuje na placówce konsularnej, a u mnie mieszka jego żona i córeczka. Mam emeryturę. I
nawet z lichej emeryturki zawsze coś tam skubnę na jakąś filiżaneczkę.
- Jak pan sądzi - przerwał mu Henryk. - Kto zamordował Butyłłę? Czy jakiś
konkurent, handlarz antyków? A może zbieracz, którego oszukał? Bywają takie historie.
Gniewkowski obraził się.
- Pan mówi ciągle jakieś impertynencje. Znam bardzo wielu zbieraczy, nałogowych,
że tak powiem, kolekcjonerów. Oświadczam jednak, że choć zachowują się jak maniacy, jak
wariaci, przecież żaden z nich nie jest zdolny do morderstwa. Są ludzmi uczciwymi. Tylko w
jakiejś kiepskiej powieści może się zdarzyć, że pasja kolekcjonerska doprowadziła kogoś do
morderstwa.
- A jednak Butyłłę zamordowano...
- Może to uczynił zwykły rabuś, bo Butyłło należał do zamożnych ludzi, pięknie
urządził mieszkanie, kupił samochód, wziął sobie piękną kobietę, która na pewno nie żyje z
nim z miłości, lecz dla pieniędzy.
- Tak pan myśli?
- Panie, Butyłło to okropny brzydal. A jaki niesympatyczny! - burknął staruszek ze
szczerą odrazą.
- Jak wyglądały stosunki między Butyłłą i jego żoną?
- To nie jego żona, tylko kochanka. Z żoną nie żyje od paru lat. Ta zaś ma zbyt wiele
urody, żeby nie grzeszyć - filuternie przymrużył lewe oko. - Bo, jak powiadają filozofowie,
piękna kobieta rzadko kiedy zachowuje cnotę, albowiem na to nie pozwolą jej mężczyzni.
Niestety, proszę pana, nie wiem nic konkretnego. Nie wściubiam nosa w cudze sprawy.
- Pan znał Rykierta - rzekł Henryk - magistra Rykierta. Zginął w wypadku
samochodowym. W ostatnim czasie nawet kupił pan coś od niego.
- Pozłacaną solniczkę. Rykiert to był kiedyś bardzo porządny człowiek. Swojego
czasu na jednej z wyższych łódzkich uczelni wykładał historię sztuki. Ostatnio poszedł w
ślady Butyłły. Dawniej radziłem się go przy interesujących zakupach, ale pózniej przestałem.
- Mam jeszcze jedno pytanie - powiedział Henryk spoglądając na zegarek. - Jeszcze
do niedawna Butyłło dostarczał antyki także i do sklepu Desy. Dlaczego pózniej przerwał? Co
było tego powodem?
- Dał Desie w komis kilka pięknych mosiężnych świeczników. Rozpoznaliśmy je jako
świeczniki z jednej z polskich starych bożnic. Pózniej pozostawił w Desie do sprzedania złoty
talerz, w którym pewien żydowski lekarz odkrył swoją własność. Pan wie, obecnie w Polsce
dużo jest u ludzi przedmiotów, jakie Niemcy zrabowali, a potem odprzedali albo po prostu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl