[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czasie ustal zupełnie.
Wiatr jęczał cicho wśród sosen. Tylko ptaki świergotały wesoło, rozpraszając
ponury nastrój. Arianna próbowała zgadnąć, co się dzieje. Mark wcią\ nasłuchiwał.
Drzwi frontowe otworzyły się gwałtownie. Rozległy się strzały i tupot butów.
Arianna wstrzymała oddech. Czuła, \e nerwy ma napięte jak struny.
Potem drzwi do sypialni odskoczyły z taką siłą, \e ściany się zatrzęsły. Arianna
krzyknęła na widok potę\nego mę\czyzny w polowym mundurze i panterce, który
trzymał w rękach automat. Z pomazanej zieloną i brązową farbą twarzy patrzyły na
nich niespokojne oczy.
Jesteśmy sami! krzyknął Maik. Wszystko w porządku.
- Pan Lindsay?
- Tak.
Są tutaj! zawołał olbrzym do swoich niewidocznych towarzyszy.
W pokoju pojawił się drugi mę\czyzna, tak samo ubrany i uzbrojony. Jego
surowe spojrzenie nieco złagodniało na ich widok,
Ilu ich było? spytał, zwracając się do Marka.
Pięciu.
Mamy ich wszystkich. Wyszedł.z pokoju, ajego kolega opuścił broń i
przewiesił ją sobie przez ramię.
Mo\e nas rozwią\ecie zasugerował Mark.
Jasne.
Mę\czyzna oparł karabin o ścianę, wyciągnął nó\ z pochwy i podszedł do łó\ka.
Najpierw rozciął sznury na rękach Arianny, apotem uwolnił Marka.
Dobrze się pani czuje? spytał, gdy usiadła na brzegu łó\ka.
Tak odparła. Dzięki wam. Popatrzyła na Marka, który okrą\ał
łó\ko.
I Markowi, oczywiście.
Poło\ył jej ręce na ramionach. Przywarła do niego, dr\ąc na całym ciele.
W pokoju frontowym rozległy się głosy.
Są tutaj, panie kapitanie powiedział ktoś i po chwili pojawił się starszy
łysiejący mę\czyzna w spodniach koloru khaki i granatowej wiatrówce.
Och, Mark powiedział z uśmiechem. Cieszę się, \e jesteś cały i
zdrowy.
Uścisnęli sobie dłonie.
Ja te\ się cieszę, mo\esz mi wierzyć odparł Mark.
Poznaj pannę Hamilton.
A tak, to ta młoda dama. Witam panią.
Dzień dobry powiedziała Arianna i podała rękę kapitanowi.
Jones przedstawił się. Kąciki jego ust lekko się uniosły. Chyba nic się
pam nie stało. Miło mi, \e przybyliśmy na czas.
Nie tak jak mnie, zapewniam pana.
Mę\czyzna znowu zwrócił się do Marka.
Myślę, \e powinniście natychmiast wyjechać.
Owszem,
Na szczęście ten dom le\y na odludziu, a w sąsiedztwie chyba nikt nie
mieszka.
Tak mi się wydawało przytaknął Mark. Ale nie wiadomo, kiedy ktoś
się pojawi.
Ariamia była trochę zdziwiona za\yłością Marka z panem Jonesem, lecz
powstrzymała się od komentarzy. Razem z nimi weszła do frontowego pokoju. Na
podłodze le\ały ciała dwóch gangsterów. Wcią\ mieli kominiarki na twarzach, a z ich
piersi sączyła się krew.. W pokoju było jeszcze trzech mę\czyzn w mundurach,
których twarze pokrywały barwy ochronne. Jeden z nich przykrywał plastikową folią
ciało le\ące najbli\ej drzwi. Arianna zbladła. Marki Jones pośpiesznie wyprowadzili
ją z domu.
Gdzie pozostali? spytał Mark, gdy wyszli, na świe\e powietrze.
Dwóch w lesie za domem, a jeden na parkingu. Jedne zwłoki ju\ zostały
usunięte poinformował go Jones. Z resztą uwiniemy się w mgnieniu oka.
Czy budynek bardzo ucierpiał? spytał Mark, spoglądając na fasadę domu.
Nie. Najwa\niejsze, \eby zrobić porządek w środku.
Sprawdxcie, czy nie ma dziur po kulach polecił Mark.
Jeśli będą, trzeba je załatać. Mo\emy utrzymywać, \e to myśliwi strzelali tu
przez pomyłkę.
Dobry pomysł zgodził się Jones.
Arianna słuchała z coraz większym zdumieniem. Mark zachowywał się tak,
jakby był członkiem tej grupy. Widziała, \e traktują go z szacunkiem. Nie mógł być w
tak za\yłych stosunkach z lokalną policją, a tym bardziej z FBI.
Nie spodziewam się \adnych kłopotów ze strony miejscowych władz
mówił Jones ale nasze mo\liwości działania na tym tezenie są bardzo ograniczone.
Najlepiej by było, gdybyśmy zrobili porządek i wynieśli się stąd jak naj szybciej.
Zgadzam się rzeki Mark.
Arianna popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Zachowywa się jak dowodzący
akcją.
Mark pociągnęła go za rękę.
Chwileczkę rzekł i wyswobodził dłoń. Muszę porozmawiać z panem
Jonesem. Mo\esz trochę poczekać?
Mę\czyzni odeszli parę kroków, a ona tymczasem obserwowała przybyłych. Nie
zachowywali się jak policjanci, zaczęła więc wątpić, czy mają coś wspólnego z
elitarną jednostką komandosów, jak z początku przypuszczała. Nie mieli \adnych
insygniów ani znaków identyfikacyjnych na mun
durach.
Mark i Jones wcią\ byli pogrą\eni w o\ywionej rozmowie, kiedy w oddali
usłyszała warkot silnika. Helikopter wzmósł się nad wierzchołki drzew i poleciał w
kierunku Vail. Maszyna znajdowała się zbyt daleko, by mogła dobrze się
jej przyjrzeć, ale odniosła wra\enie, \e nie jest własnością wojska.
Mark wrócił do mej po paru minutach, gdy Jones zaczął konferować z jednym
ze swych ludzi. Sądząc po jego minie, nie był szczególnie zadowolony, ale wydawał
się trochę spokojniejszy.
Co tu się dzieje? spytała Arianna.
Podjęliśmy z panem Jonesem decyzję o natychmiastowym wyjexdzie.
Powiedziałem mu, \e będziesz chciała zabrać swoje rzeczy. Pozwolisz, \eje spakuję?
Lepiej, \ebyś nie wchodziła do środka.
Wzięła głęboki oddech.
Mark, kim są ci ludzie? To nie policjanci.
- Nie.
A zatem, kim są?
Arianno rzekł, biorąc ją za rękę mo\e pózniej o tym porozmawiamy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]