[ Pobierz całość w formacie PDF ]

eksnarzeczoną po to, żeby z nią skończyć.
Nawet jeśli jakimś cudem trafi do Denver, miną całe
tygodnie, zanim ją tu odnajdzie. Chyba że pójdzie z jej
zdjęciem na policję i trafi na sierżanta Alvareza, który od razu
powie, gdzie jej szukać.
I wtedy ona skończy tak jak Jared, jej fotograf. Albo
jeszcze gorzej. Wczoraj w nocy, kiedy w kuchni pojawił się
Cole, dzwoniła do szpitala, żeby dowiedzieć się o zdrowie
Jareda.
- Stan stabilny - usłyszała od lekarza.
Sam Jared nie chciał z nią rozmawiać. Właściwie trudno
mu się dziwić. Przekonał się na własnej skórze, jak niezdrowe
są wszelkie kontakty z Antonią Bonnaci.
W tej chwili poczuła, że ktoś kładzie rękę na jej ramieniu.
Krzyknęła głośno, odwróciła się błyskawicznie i wycelowała
węża w napastnika.
Cole! Wypuściła powietrze i cofnęła się o krok. Paniczny
strach, który ścisnął jej serce aż do bólu, powoli ustępował.
- Co ty tutaj robisz? - wyjąkała.
- Wydaje mi się, że biorę prysznic. - Zerknął na mokrą
koszulę. - Mieszkam tutaj, nie pamiętasz?
- Nie można tak zaskakiwać ludzi.
- Szczególnie, kiedy mają w rękach grozną broń.
Nie zareagowała. W tej chwili nie bawiły jej żarty o broni.
I wtedy zauważyła, że Cole z podejrzanym błyskiem w oku
spogląda na węża.
- Ani mi się waż! - Odsunęła się i wycelowała węża w
jego stronę.
- Dobrze, już dobrze! - Podniósł ręce w górę. - Poddaję
się. Zresztą, nie mamy czasu na zabawy. Musimy
porozmawiać.
- No to mów! - Nie podobał się jej poważny głos Cole'a.
- Nie tutaj. Chodzmy do środka.
- Przebierz się. Przyjdę, jak skończę podlewać.
Tak naprawdę - musiała się uspokoić. I przestać myśleć o
jego muskularnych ramionach rysujących się wyraznie pod
mokrą koszulą.
- Aadne kwiaty. - Popatrzył z przyjemnością na nagietki.
- Naprawdę ci się podobają? - ucieszyła się.
Bardzo chciała, żeby tak było. Bardzo chciała, żeby w tym
domu coś po niej zostało. Może na widok nagietków Cole
przypomni sobie o niej, kiedy jej już tu nie będzie.
- Są śliczne - odpowiedział, nie patrząc wcale na kwiaty.
Wpatrywał się w nią. Poczuła gwałtowne pragnienie, żeby
wszystko mu opowiedzieć. Objąłby ją, a ona nareszcie
znalazłaby bezpieczną przystań. I spokój. Schyliła się
gwałtownie po węża i zaczęła podlewać podlane już kwiaty.
Wszystko po to, żeby nie zrobić głupstwa.
Nie może tu zostać i narażać Cole'a na niebezpieczeństwo.
Musi poradzić sobie sama. Jak zawsze. Przecież do tego
przywykła. A jeśli Cole'owi będzie przykro, że wyjechała, to
trudno. Szybko znajdzie sobie kogoś, kto zajmie jej miejsce.
Wokół niego wciąż roiło się od kobiet, które przeczytały
tamto ogłoszenie matrymonialne. Nie dalej jak wczoraj do
drzwi zapukała dama, która pod płaszczem miała na sobie
tylko przezroczysty negliż.
Nagietki niemal pływały w wodzie. Annie uznała, że nie
należy ich dłużej męczyć i zabrała się za podlewanie bzu. I
właśnie wtedy dostrzegła jakąś kobietę. Czaiła się w pobliżu
małej furtki na tyłach ogrodu i na domiar złego trzymała w
ręce torbę podróżną.
Tego było już za wiele. Annie miała dość żeńskich
drapieżników polujących na Cole'a. On należał do niej -
przynajmniej chwilowo. A skoro tak, była zmuszona do
ochrony swojego terytorium.
Niewiele myśląc, skierowała strumień wody w stronę
nieznajomej. Rozległ się dziki wrzask, który zabrzmiał w jej
uszach jak muzyka. Od razu poczuła się lepiej.
Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Stała, ociekając wodą i
drżąc z zimna.
- Na pani miejscu zmyłabym się stąd jak najprędzej -
odezwała się Annie z jadowitą grzecznością. - Cole jest mój.
Tylko i wyłącznie mój. Jestem jego narzeczoną.
- Tego się obawiałam. - Kobieta odgarnęła z twarzy
kosmyk mokrych włosów. - Jestem jego matką.
- Co tutaj robi moja matka? - zapytał zdumiony Cole,
kiedy Lenore zniknęła w łazience. - I dlaczego jest cała
mokra?
- Zafundowałam jej coś w rodzaju prysznicu - wyjaśniła
Annie.
- Coo?!
- Nic jej się nie stało. Jest tylko mokra. Cole gwizdnął pod
nosem.
- Bardzo poważnie traktujesz swoją rolę, narzeczono z
piekła rodem.
- To była pomyłka. Nie oblałabym lodowatą wodą twojej
matki. Byłam pewna, że to jedna z tych kobiet.
- Jakich kobiet?
- Nie udawaj! - Przewróciła oczami. - I nie rób ze mnie
idiotki. Przecież widzę, jak dyszą na twój widok.
Postanowiłam ostudzić zapał jednej z nich.
- Zazdrosna? - Cole nie mógł powstrzymać uśmiechu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl