[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzo płakała przy odjezdzie. Krajało mi się serce,
to było takie okrutne. Nigdy nie zapomnę, z
jakim wyrzutem na nas patrzyła.
- Ale pani to rozumiała. - Harry uniósł brwi. -
Mimo to strata siostry musiała być bardzo
smutnym doświadczeniem.
- Tak samo jak dla moich rodziców strata
córki. Mama długo potem płakała. Nigdy nie
zrozumiałam tak naprawdę, dlaczego przystała
na propozycję Burtonów. Chociaż... Sądzę, że
lord Burton obiecał spłacić część długów
biednego papy. Och, to brzmi wręcz okropnie!
Mama chyba sądziła, że takie rozwiązanie
wyjdzie Oliwii na dobre.
- I prawdopodobnie wyszło - przyznał Harry.
- Oliwia korzystała z wielu przywilejów, o
których pani nie mogła nawet marzyć.
- Pod niektórymi względami
prawdopodobnie tak. Nie widzieliśmy jej bardzo
długo, a kiedy lady Burton przywiozła ją w
odwiedziny, wydawała się całkiem szczęśliwa.
Dopiero gdy miała prawie czternaście lat, zaczęła
pisać do mnie listy, chociaż ja pisywałam do niej
czasami, odkąd tylko ją od nas zabrano. Myślę,
że przez kilka lat była tam na swój sposób
szczęśliwa.
- Na pewno - potwierdził Harry. - Oliwię
rozpieszczano i psuto na wszystkie możliwe
sposoby. Wydaje mi się, że przynajmniej lady
Burton bardzo przejęła się tym, co ostatnio
zaszło. Może nawet cierpi z tego powodu.
- Przypuszczam, że to musi być dla niej
smutny okres. Szkoda, że jej mąż nie umiał się
zdobyć na więcej współczucia.
- Oliwia go zawiodła. Burton jest dumnym
człowiekiem, a dał jej wszystko, czego tylko
mogła zapragnąć pod względem materialnym.
- To naturalnie rozumiem, ale sądzę, że
gdyby naprawdę się o nią troszczył, mógłby
zachować się bardziej wielkodusznie. Papa nigdy
nie wyrzuciłby mnie z domu, bez względu na to,
co bym zrobiła.
- Może Burton przeżył tym silniejszy zawód,
że poświęcił jej wiele uwagi?
Beatrice popadła w zadumę, a tymczasem
podeszli do ruin, które musiały być domkami
służby w okresie, gdy opactwo zamieszkiwali
mnisi. Niektóre zabudowania runęły, a gruzy
pokryły się mchem i krzakami jeżyn. Przez wieki
domki wielokrotnie naprawiano i odnawiano,
ale w ciągu ostatnich osiemnastu lat nikt o nie
nie dbał.
- Z pewnością ma pan rację. Ja
doświadczyłam w domu rodziców prawdziwej
miłości. Nie sądzę, żeby Oliwia doznała tego
samego u Burtonów. Moim zdaniem, gdyby
kochali ją tak, jak powinni, to nie potraktowaliby
jej teraz tak okrutnie.
Harry skinął głową, ale nie podjął tematu.
Potępiającym wzrokiem omiótł zachwaszczone
gruzowisko. Jaki właściciel ziemski dopuszcza
do tak żałosnego marnotrawstwa? Sam miał
rozległe włości i musiał wkładać wiele energii w
ich utrzymanie, ale byłoby mu po prostu wstyd,
gdyby można było znalezć u niego ślady takich
zaniedbań.
Beatrice zauważyła to spojrzenie i skinęła
głową.
- Stały puste od lat. Odkąd rozeszło się po
okolicy, jakim człowiekiem jest markiz,
miejscowi nie chcieli tu pracować ani mieszkać.
Przez pewien czas służbę sprowadzano z miasta,
ale nikt tutaj nie zagrzewał miejsca. Nawet gdyby
markiz zamierzał naprawić te domki, trudno
byłoby mu znalezć kogoś, kto chciałby się do
niego nająć.
- Wyglądają tak, jakby zwaliła je burza -
zauważył Harry. - Przyjrzę im się dokładniej z
bliska. Proszę tu poczekać, Beatrice, nie
pozwoliłbym pani niepotrzebnie się narażać.
- Nie jestem dzieckiem, milordzie. Jeśli
wyobraża pan sobie, że będę zawalidrogą...
- Proszę mnie uwolnić od tego zarzutu. Może
pani iść ze mną, jeśli musisz, ale błagam,
ostrożnie. Kamienie są obluzowane, a grunt
nierówny. Nie chcę, żebyś skręciła nogę.
- Niech pan idzie pierwszy i przeciera szlak -
powiedziała Beatrice, starannie wybierając
drogę wśród gruzu i kęp trawy, które wypełniły
wolne miejsca. Prawie spod samych nóg
wyprysnął im królik. Beatrice zaczęła się
zastanawiać, czy nie stąd pochodzą króliki, które
czasem niespodziewanie znajdowały drogę do
ich spiżarni. To wyjaśniałoby zagadkę świateł w
lesie. - Coś mi przyszło do głowy, milordzie -
powiedziała, zrównawszy się z Harrym. -
Podejrzewam, że Bellows zna ten teren dużo
lepiej niż ktokolwiek z nas.
- Czemu sam o tym nie pomyślałem? - Harry
z uznaniem spojrzał na Beatrice. - Wczoraj
wieczorem jedliśmy wyborny pasztet z królika. -
Z jednego ze zrujnowanych domków wyfrunął
dziki gołąb. - A te gołębie w czerwonym winie też
smakowały wyśmienicie, no i było ich dużo.
Beatrice zmarszczyła brwi.
- Powinnam była już dawno się domyślić,
skąd Bellows bierze swoje łupy, ale mieliśmy z
nich duży pożytek, więc nie chciałam go zbyt
szczegółowo wypytywać.
- Przedsiębiorczy z niego człowiek. Chyba
okażę mu zaufanie. Czy sądzisz, Beatrice, że jego
lojalność jest niepodważalna?
- Nie dostaje wypłaty od trzech lat - wyznała
Beatrice. - Próbowałam oddać mu część
należności na Boże Narodzenie w zeszłym roku,
ale powiedział, że poczeka, aż ojciec dorobi się
majątku, co być może nie nastąpi nigdy.
- Nie wiadomo - rzekł przekornie Harry. -
Percy wykazał duże zainteresowanie pomysłem
ogrzewania grawitacyjnego. Dawlish Manor jest
wielkim i wyziębionym domem. Zimą doskwiera
to szczególnie. Percy często mi o tym mówił.
- Mam szczerą nadzieję, że papie nie uda się
namówić go na eksperymenty w Dawlish Manor.
Mogłyby okazać się bardzo kosztowne, a wyniki
zapewne nie spełniłyby oczekiwań lorda
Dawlisha.
Wśród walących się domków nie było widać
żadnych podejrzanych wzniesień. Po kilku
minutach podjęli spacer w stronę stodół i innych
zabudowań gospodarczych, które również
służyły kiedyś zakonnej społeczności. Za rządów
Yardleya wszystkie utrzymywano w dobrym
stanie i wykorzystywano do przechowywania
produktów pochodzących z różnych farm wciąż
należących do opactwa, potem jednak również
stodoły zostawiono ich własnemu losowi, toteż
teraz w dachach ziały dziury. Z niektórych
zostały już tylko pojedyncze ściany.
Miejsce roztaczało złowieszczą atmosferę,
potęgowaną zapachem staroci i rozkładu,
zupełnie jakby zagniezdziło się tu zło. Jakby na
wszystko rzucono klątwę.
Na tę myśl Beatrice pokręciła głową. Taką
niedorzeczność należało natychmiast odrzucić.
Mimo trwających pół godziny poszukiwań
nie znalezli nawet względnie świeżych śladów
obecności człowieka. Doszli więc do wniosku, że
grobu trzeba szukać w innym miejscu.
Zostawili za sobą przygnębiające skupisko
przegniłych zabudowań gospodarczych i ruszyli
w stronę jeziora. Teren był tu lekko
pofałdowany, podobnie jak w niemal całym
hrabstwie, wspięli się więc na pagórek i po chwili
mogli spojrzeć z niego na wodną taflę. Uroda
krajobrazu wciąż zapierała dech w piersiach.
W szarych wodach jeziora odbijało się
sklepienie nieba, a tam, gdzie słońce
przeświecało przez chmury, szara powierzchnia
srebrzyście się mieniła i była lekko
pomarszczona. Wokół brzegu rosły wierzby
powykrzywiane przez bezlitosne wiatry, w
trzcinach kryły się gniazdujące ptaki, a pod
powierzchnią wody leniwie przesuwały się rybie
kształty.
- Nigdy nie miałam okazji przyjrzeć się temu
miejscu - powiedziała Beatrice. - Jeśli nawet
czasem skracam sobie drogę przez opactwo, to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]