[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze nie cała wiedza, która mnie uwiera&
No, no ucieszyła się Róża. A co masz jeszcze? Też z kręgu Pultoków? To jakaś
przyjemna rodzinka.
Wiecie, że Sasza Winogradów miaÅ‚ zÅ‚amanÄ… nogÄ™, mó¬wiÅ‚am wam, prawda?
Jak najbardziej przytaknęła Lila. Jakiś skin go skopał w parku.
No i wygląda mi na to, że to był młody Pultok we własnej osobie.
Kordian? Lila była zdziwiona. Z takim imieniem i chuligan?
Skąd wiesz? spytała Róża. Zwierzył ci się?
Nie, ale wyciągam wnioski. Sasza ich nie widział, tych napastników, bo było ciemno, a oni
mu się specjalnie nie prezentowali, natomiast ten, co go skopał, mówił kurde". Rozumiecie, nie
kurde", tylko kurde". Kordian tak mówi. U nikogo innego nigdy tego nie słyszałam&
Starsze panie zamilkły jak na komendę.
Uważacie, że co?
Po pierwsze, nie masz pewności bąknęła Róża.
Po drugie, nawet gdybyś miała, to nic z tym nie zrobisz -dołożyła swoje Lila. Chociaż,
kurde, gdybyÅ›my trochÄ™ pomy¬Å›laÅ‚y, Różo&
To byÅ›my, kurde, coÅ› wymyÅ›liÅ‚y, Lilu. W sensie odweto¬wym, rozumiesz, kurde, Marysiu.
Ja bym ci od ręki coś zaproponowała& Bo wiesz, pewien rodzaj rozwiązania sam się
nasuwa&
Co masz na myśli, Lilu? Czy to, o czym ja właśnie chciałam powiedzieć Marysi?
Niewykluczone. Ja bym najpierw się upewniła, że to był Ln, a potem poprosiłabym tego
marynarza, Pawła& on na ' ewno ma kolegów, a marynarze, jak wiadomo, nie stronią d bitki&
Ale on sam nie powinien w tym uczestniczyć zastrzegła Móża. Jest bliskim
przyjacielem Saszy i podejrzenie natych¬miast padÅ‚oby na niego. | Nie przerywaj, bo to jeszcze
nie wszystko. Potrzebny byłby Beż jakiś czarny człowiek, żeby tego obrzydliwego młodego prasistę
uratować z opresji. W sumie, Marysiu, rozumiesz za¬mysÅ‚ wychowawczy: ten nieudany Kordian
dostaje lanie& ['trzeba by go było porządnie przetrzepać& jako karę, a Murzyn ^wybawca jest
pomyślany jako nauczka. | Przyjemne z pożytecznym zarechotała Róża. %7łeby już do końca
życia byÅ‚o mu gÅ‚upio ciÄ…gnęła z roz¬pÄ™du Lila. Nie rozumiem, dlaczego siÄ™ Å›miejesz.
Nie wiedziałam, że jesteście takie bojowe rozrzewniła się Maria. Kocham was bardzo.
My ciebie też oświadczyła z godnością Lila. Ale jeśli nasz koncept ci nie odpowiada, to
trudno.
Pozostaje czekać na jakąś okazję, którą los prędzej czy pózniej stworzy dodała Róża.
Wtedy sama bÄ™dziesz wie¬dziaÅ‚a, co należy zrobić. Masz jeszcze jakieÅ› problemy?
Całe mnóstwo pomyślała Maria, ale tego nie powiedziała.
Jednym z problemów, o których nie chciałaby z nikim rozmawiać, był stan jej uczuć.
Uczucie do Aleksa zniknęło jak sen jaki złoty i co do tego miała jasność. Obecnie na jej drodze
życiowej pojawili siÄ™ dwaj przy¬stojni i sympatyczni mężczyzni: Å›piewajÄ…cy nauczyciel
rosyjskiego, Sasza, i pływający po Morzu Północnym elektronik, Paweł. Obu polubiła bardzo
szybko, bo też obaj byli zdecydowanie sympatyczni, ale w sensie męsko-damskim nie czuła do nich
nic. To też nie byłoby niczym nadzwyczajnym, bo niby dlaczego miałaby się chiwać natychmiast
po rozstaniu (choćby nie wiem ja^ nieprzyjemnym) z mężem? Prawdopodobnie na regen rację
romantycznych porywów w jej duszy było jeszcze o wiele za wcześnie.
W takim razie jak nazwać to, co czuła do swojego osiem dziesięcioletniego pracodawcy?
Ona sama skÅ‚onna byÅ‚a to nazwać jakimÅ› skrajnym idioty¬zmem, czymÅ› nienormalnym,
szalonym, kompletnie pozbawio¬nym i sensu, i przyszÅ‚oÅ›ci. Nie mogÅ‚a jednak przed sobÄ… ukryć że
codziennie rano leciała do niego jak na skrzydłach, ciesząc się na myśl o tym, że zaraz zobaczy jego
uśmiech, usłyszy głos, poczuje woń tego całego Paco Rabanne dla facetów& I czuła doskonale, że
on też na nią czekał.
No więc co to jest?
Poszukiwanie zastępczego tatusia na pewno nie, bo przecież ma własnego, którego kocha;
wprawdzie były między nimi nieporozumienia, ale tatuś pod światłym wpływem Jacka
Brudzyńskiego nawrócił się i już wiedział, gdzie zbłądził. Teraz dzwonił do córeczki co kilka dni i
roz¬mawiali sobie przyjaznie.
Zresztą wcale by nie chciała mieć takiego tatusia despoty jak pan Stefan.
Pan Stefan, który nie sprawdził się jako ojciec, nie sprawdził jako mąż być może
stworzony byÅ‚ na ideal¬nego kochanka?
Nawet jeÅ›li tak, to przecież nie teraz, tylko jakieÅ› czterdzie¬Å›ci, no, niech bÄ™dzie trzydzieÅ›ci
lat temu&
Trzydzieści lat temu ona bawiła się bączkiem i pluszowym słoniem w swoim kojcu, w
domku, w SÅ‚upsku!
Cóż, na razie żadnego sensownego rozwiÄ…zania tej nie¬możliwej sytuacji nie widać. Na
razie musi dowiezć Lilę i Różę do Stolca, zachować się kulturalnie w towarzystwie, które ją ednio
interesuje, obejrzeć jakiś dom i sad, które interesują jeszcze mniej, odwiezć Różę i Lilę w
pielesze& A pojutrze rano znowu go zobaczy.
Stefan Buszkiewicz, emerytowany inżynier lat osiemdzie-*ąt dwa (niebawem osiemdziesiąt
trzy, uczciwie mówiąc), po-ierzchowność zbliżona do Seana Connery, starannie ubrany ogolony
(jak zwykle zresztą) siedział na balkonie swojego użego mieszkania, przyjmował wyrazy miłości
swojego psa ^akarona, spoglądał z nostalgią na dzwigi i suwnice w stoczni i myślał.
To zresztą nie jest odpowiednie określenie. Pan Stefan nie myślał. Pan Stefan tęsknił.
Niestety, nie tęsknił za swoją żoną Anielą. Udało mu się do niej rano dodzwonić, odbyli
krótką rozmowę, z której wynikało, że Aniela ma się świetnie, znalazła w tym domu wesołego
umierania jakieś dwie koleżanki tak samo stuknięte na tle niespełnionego pragnienia posiadania
domu z ogródkiem |oraz grzebania w ziemi i teraz wszystkie trzy ochotniczo I ochoczo wyrywają
chwasty z grzÄ…dek marchewki ekologicz¬nej oraz rabatek z kwiatami ozdobnymi. A nawet
przycinają róże. Doprawdy, ideał szczęścia w wieku starczym. A on co?
Siedzi na tym balkonie, gapi się na pejzaż industrialny i może sobie najwyżej powspominać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]