[ Pobierz całość w formacie PDF ]

werandy i stanęła odwrócona do niego plecami. Nie może usiąść i z nim rozmawiać! Wyklu-
czone.
- Chcesz się czegoś dowiedzieć na temat ciąży Odette? - spytała.
Levi podszedł i stanął obok niej.
R
L
T
- To nie ma nic wspólnego z ciążą Odette - odparł i zdesperowany zerknął na nią kątem
oka. - Chodzi o sposób, w jaki się rozstaliśmy po wspólnych dramatycznych przeżyciach i o to,
że mi przykro, że cię zraniłem.
Muszę dobrze odegrać swoją rolę urażonej, pomyślała Sophie. To jedyny sposób, żeby
się go pozbyć. Obronnym gestem uniosła ręce i oświadczyła:
- Posłuchaj. Nie mam ochoty o tym rozmawiać. Było, minęło.
- Dla mnie nie - oświadczył Levi. Patrzył teraz otwarcie na nią, a jego spojrzenie niemal
bolało. - Nie mam nic wspólnego z tym, co ci się przytrafiło w przeszłości. Czy możesz mi wy-
baczyć, że nie byłem z tobą szczery?
Nie. Sophie przeczuwała, że to był dopiero wierzchołek góry lodowej i przeraziła się, jak
wiele oszustw jeszcze wyjdzie na jaw. Zbyt się bała, że jeśli mu zaufa, on zada jej rany, które
nigdy się nie zabliznią. Potrząsnęła głową i pomyślała o przeszłości, która wydawała się ni-
czym w porównaniu z obecną torturą.
- Nic nie poradzę na to, jakie piętno przeszłość na mnie wywarła. Chyba przyciągam do
siebie mężczyzn, którzy nie potrafią mówić prawdy. Nasza rodzina w ogóle łatwo pada ofiarą
oszustów. - Odważyła się podnieść na niego oczy. - Jestem prostą dziewczyną - ciągnęła. -
Mówię to, co myślę. Idz już. Levi potarł kark.
- Co chcesz, żebym ci powiedział, Sophie? - spytał. - Przepraszam, że nie byłem z tobą
szczery, ale tu dzieją się rzeczy, o których nic nie wiesz, i jeśli ci o nich powiem, znajdziesz się
w niebezpieczeństwie.
Sophie potrząsnęła głową. Była twarda.
- Więc nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Levi zmarszczył czoło.
- Nie dajesz mi szansy.
- Przykro mi. - Wzruszyła ramionami, chociaż czuła na barkach ciężar, jak gdyby dzwi-
gała nosidła z kubłami pełnymi wody.
Kiedy uniósł brwi, dając jej do zrozumienia, że zachowuje się dziecinnie, naprawdę po-
czuła się jak dziecko. Jak małe dziecko, które odkryło, że świat nie jest bajką. Levi oszukał ją w
chwili, kiedy zaczynała wierzyć, że znalazła mężczyznę, któremu mogłaby z całym zaufaniem
oddać serce. Mężczyznę, którego spojrzenie topiło lód w jej sercu, który potrafił słuchać, gdy
przeskakiwała z tematu na temat, który mobilizował ją do myślenia, który potrafił ją rozśmie-
szyć, który podawał jej mocną dłoń, kiedy tego potrzebowała, w którego ramionach znajdowała
ukojenie. Wszystko to prysło jak sen. Już jej się wydawało, że w Levim dostrzegała cechy, ja-
R
L
T
kich nie znajdowała u innych mężczyzn, którzy jej się nawet podobali, ale on kłamstwem zbu-
rzył jej nadzieje. Tego nie mogła mu wybaczyć.
- Proszę, idz.
Levi zmienił się na twarzy. Wyglądał teraz jak ktoś zupełnie obcy, jak wtedy nad rzeką,
przy ich pierwszym spotkaniu. Arogancki, nieprzystępny, lekceważący.
- Przykro mi, że tak mnie taktujesz. - Odwrócił się, żeby odejść, lecz jeszcze spytał: -
Gdzie jest William?
Smiley? Dlaczego go to interesuje?
- W pracy - odparła. - Masz coś do niego?
Czy on nigdy sobie nie pójdzie? Azy paliły ją pod powiekami, gardło miała tak ściśnięte,
że prawie nie mogła oddychać.
- Wyszły na jaw pewne fakty dotyczące poprzednich właścicieli Xanadu - rzekł. - Znasz
ich nazwisko?
Sophie nie miała siły opowiadać o głupim naiwnym dziadku. Aatwiej było zaprzeczyć.
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Tak sobie. - Zawrócił, podszedł do niej, a Sophie ogarnęła panika, że nie wytrzyma i
padnie mu w ramiona. Cofnęła się. Przerażenie musiało odmalować się na jej twarzy, bo Levi
zatrzymał się w pół kroku. - %7łegnaj, Sophie - rzekł.
Zszedł po schodkach na zakurzoną bitą drogę, a Sophie uświadomiła sobie, że zrobiła
dokładnie to, o co go oskarżała. Skłamała. I nie tylko w sprawie dziadka.
Levi wrócił do Xanadu. Jechał szybko, co wymagało maksimum koncentracji, lecz wła-
śnie o to mu chodziło. Nie chciał myśleć. Nie chciał rozpamiętywać bólu w spojrzeniu Sophie.
Właściwie chyba było bezpieczniej, by nie widziano jej w jego towarzystwie.
Bezpieczniej dla niej, ponieważ czuł zagrożenie osaczające go ze wszystkich stron. Jeśli
wyniki śledztwa potwierdzą jego podejrzenia, wina Steve'a będzie przesądzona. Wszystkim im
grozi niebezpieczeństwo.
Dwie godziny pózniej Smiley wpadł do ambulatorium właśnie w chwili, gdy Sophie opa-
trywała nogę młodemu robotnikowi, który zranił się piłą łańcuchową.
Ludzie często wpadali do ambulatorium, ale Smiley nigdy. Sophie wystarczyło jedno
spojrzenie na twarz brata, by natychmiast odgadnąć, o co chodzi.
- Odette? - spytała.
R
L
T
- Dzwoniła przez telefon satelitarny. Wody odeszły, skurcze co trzy minuty. Są z Levim
przy brodzie Pentecost. Tylko tyle zdążyła powiedzieć, potem telefon zamilkł.
To wszystko nie miało sensu.
- Są tam, gdzie spotkałam Leviego tamtego pierwszego dnia? Po co tam pojechali?
Smiley potrząsnął głową. Nie był zadowolony ze zwłoki.
- Tam zginął ich ojciec.
Ich ojciec? Zginął? Nagle jej się przypomniało. Krokodyle.
- Pearson, tak?
Kiedy Levi przedstawił jej się w szpitalu w Kununurrze, wydawało jej się, że już kiedyś
słyszała to nazwisko. Potem całkiem o tym zapomniała. To Levi doprowadził ją do takiego sta-
nu. Przecież tak nazywali się ludzie, którzy podstępem przejęli ranczo dziadka.
Levi nie jest gościem w Xanadu, tylko właścicielem. Dlatego wypytywał o jej rodzinę.
Kłamca. Nic dziwnego, że mogli korzystać z helikopterów, samochodów i czego tam
jeszcze. Levi kolejny raz ją okłamał. Sophie przeciągnęła ostatni szew przez skórę chłopaka z
taką energią, że Bogu ducha winna ofiara jej złości głośno zaprotestowała.
- Przepraszam - sumitowała się Sophie i błyskawicznie założyła opatrunek. - Uważaj, że-
by tego nie zamoczyć - poinstruowała - i zgłoś się za tydzień na zdjęcie szwów.
Chłopak spojrzał na nią takim wzrokiem, jak gdyby chciał powiedzieć:  Obejdzie się.
Sam je sobie zdejmę" i uciekł. Sophie westchnęła. Zanim Levi pojawił się w jej życiu, nigdy jej
się nie zdarzyło, żeby była taka nieostrożna.
- Xanadu - zwróciła się teraz do brata. - Oni są właścicielami. - Smiley wcale nie był za-
skoczony. - Wiedziałeś?
To był najgorszy zawód ze wszystkich.
- Odette prosiła, żebym ci nic nie mówił, bo Levi kazał jej milczeć - burknął Smiley.
- Ale, na miłość boską, dlaczego?
Ci ludzie i jego wciągnęli do konspiracji. Smiley potrząsnął głową i zaczął ją popędzać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl