[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamiast poszukać kogoś, kto da jej wszystko, na co zasługiwała.
Co za wstyd! Nie płakał, odkąd miał trzynaście lat i jego ukochana
drużyna przegrała puchar. Wstrzymał oddech i próbował powstrzymać łzy.
Prawie mu się udało.
108
R S
Za dwie godziny będzie w Nowym Jorku. Jeśli zostanie tam dostatecznie
długo, wszystko jakoś się ułoży.
Ciągle prześladował go widok porzuconej, skulonej na łóżku Sereny i
wyraz jej oczu. Musiał zebrać wszystkie siły, żeby odejść, ale wiedział, że
postępuje właściwie. Nie chciał patrzeć, jak powoli umierają jej sny.
Będzie wspaniałą matką. Aatwo mógł sobie wyobrazić, jak bawi się z
dziećmi, gania się z nimi po ogrodzie i ozdabia pierniczki na święta.
Cholerą! Jego policzki były całkiem mokre. Odwrócił twarz do okna i
próbował liczyć mijane chmury.
Serena sięgnęła po słuchawkę.
- Tak? - rzuciła rześkim głosem.
- Dziewiąta trzydzieści! Czas wstawać! - usłyszała głos przyjaciółki.
- Od dawna już nie jestem w łóżku - powiedziała urażonym tonem. -
Zjadłam śniadanie i teraz siedzę przed komputerem.
Z drugiej strony dobiegł ją pomruk uznania.
- Cieszę się, że przestałaś rozczulać się nad sobą.
- Nie rozczulam się - zaprotestowała. - Od jakiegoś czasu pracuję nad
czymś ważnym. Uwierz, jestem już dużą dziewczynką i potrafię wstać, kiedy
zechcę.
- Cóż, jeśli tak właśnie się czujesz...
- Cass, proszę. Wiem, że troszczysz się o mnie, ale postanowiłam, że
muszę stanąć na własnych nogach.
- Chciałam ci tylko pomóc - w głosie Cassie brzmiała lekka uraza.
- Wiem. I za to cię kocham. Po prostu uznałam, że czas dorosnąć. Za
długo kryłam się za tatusiem i udawałam, że muszę się nim zajmować. Nawet
jeśli tak było, to tylko część prawdy. Najwyższy czas zacząć własne życie i pod-
jąć własne ryzyko!
- Niezle! - mruknęła Cass z uznaniem. - O jakim ryzyku mówisz?
109
R S
- Możesz zorganizować dla mnie randkę w ciemno - oświadczyła, idąc za
ciosem.
Cisza, jaka zapadła po tych słowach, trwała tak długo, że Serena zaczęła
się niepokoić.
- Chyba żartujesz! - usłyszała w końcu.
- Nie. Mówię zupełnie poważnie.
Kilka dobrych sekund trwało, zanim przyjaciółka wyrzuciła z siebie
kolejne dwa słowa: - Ale... Jake...
- Jest już przeszłością - oświadczyła z mocą Serena. - Muszę iść naprzód.
- Jesteś tego pewna?
- Całkowicie. Umów mnie z kimś u Lorenza. A przy okazji, moglibyście
wpaść tam ze Steve'em jutro na obiad? Chcielibyśmy z tatą przedstawić wam
pewien pomysł.
- Brzmi obiecująco.
- Jutro się przekonasz, jak bardzo. Do zobaczenia. Dbaj o siebie.
- Ty też. Do jutra.
Serena odłożyła słuchawkę i wpisała spotkanie do kalendarza. Jutro
właśnie mijały cztery tygodnie od dnia, kiedy ostatni raz widziała Jake'a.
Włączyła internet i rozwinęła listę zakładek. Na pierwszym miejscu był
link do jego firmy. Jednym kliknięciem przeniosła go do kosza. Wiedziała, że to
najlepsze, co może dla siebie teraz zrobić, ale mimo wszystko ogarnął ją
smutek.
To nieprawda, że Jake był przeszłością. Jej uczucia się nie zmieniły, ale
dojrzała na tyle, by zrozumieć, że musi iść naprzód. Postanowiła wziąć życie w
swoje ręce i nie oglądać się, do tyłu.
Dlatego zaproponowała, by Cassie umówiła ją na kolejną randkę. Serce
nadal ściskało jej się z rozpaczy na każdą myśl o nim, ale to przejdzie. Chciała
wierzyć, że pewnego dnia spotka kogoś, kto będzie ją kochał i wspierał. Może i
tak, ale to Jake był miłością jej życia. Ta wyświechtana fraza nabrała nagle
110
R S
nowego znaczenia. Nawet jeśli znajdzie kogoś miłego, z kim będzie dzieliła
resztę życia, jakaś część jej serca na zawsze będzie należeć do Jake'a.
- Co o tym myślisz? Steve aż klasnął w dłonie.
- Uważam, że to doskonały pomysł! Oboje z ojcem wymienili uśmiechy.
- Jak zamierzasz to nazwać? - spytała Cassie.
- Może Fundacja Feniks? - zaproponowała Serena. - Jeśli oczywiście inni
członkowie zespołu nie będą mieli nic przeciwko temu.
Jej ojciec wzruszył ramionami.
- Zapytam ich, ale nie sądzę, żeby to był problem.
- To świetna nazwa dla tego projektu - zauważył Steve. - Będziemy
promować różne przedsięwzięcia muzyczne w zapomnianych dzielnicach i
dawać nadzieję młodym ludziom.
Serena uśmiechnęła się uszczęśliwiona.
- Z czasem, gdy fundacja się rozwinie, będziemy mogli przyznawać
stypendia najbardziej utalentowanym albo nawet uzyskać dla nich staże w
przemyśle muzycznym.
- Z waszymi kontaktami wszystko jest możliwe.
Zaczęli się wymieniać pomysłami i wizjami dotyczącymi projektu. Serena
rzucała kolejne propozycje. Czuła, jak bardzo ją to pochłania i musiała
przyznać, że taka działalność była dla niej wybawieniem. Dla niej i dla ojca.
Oboje chcieli robić coś sensownego i wartościowego, aby zapomnieć o
fatalnych uzależnieniach.
- Mario! - zawołała w stronę baru. - Podaj cztery drinki bezalkoholowe. Z
parasolkami! Zwiętujemy!
111
R S
ROZDZIAA JEDENASTY
Merv Blumstein patrzył na niego wyczekująco.
- Rzucił pan okiem na możliwości inwestowania, o których
wspomniałem? Co pan o nich myśli?
- Na ile możemy to stwierdzić, wyglądają obiecująco. - Jake jeszcze raz
zerknął w zestawienia i dodał: - Nie można zagwarantować dużego zysku, ale
nie jest to też pewna klęska. Nie ma żadnych gwarancji, jak w życiu... - Zamy-
ślił się na chwilę, ale znaczące chrząknięcie przywołało go do porządku. -
Podejmujemy oczywiście pewne ryzyko, jednak jest to ryzyko skalkulowane.
Blumstein patrzył niepewnie, widać było, że w duchu waży wszystkie za i
przeciw. Był typem, który sam doszedł do swoich pieniędzy, od młodości
odkładając każdy grosz i teraz trzy razy się zastanawiał, zanim wydał nawet naj-
mniejszą sumę.
To trochę nierozsądne, skrzywił się Jake w duchu. Ten facet mógłby bez
wysiłku podwoić swój majątek, gdyby tylko zechciał zaryzykować. %7łycie bez
ryzyka traci smak.
Zamknął teczkę z dokumentami i podał ją klientowi.
- To oczywiście pańskie pieniądze, panie Blumstein,
i zrobi pan z nimi, co zechce. Jednak proponuję rozważyć tę ofertę. Proszę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]