[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie pomyśl, że jestem niegościnny czy zbyt wścibski, ale nie
mogę pojąć, po co ci trzy walizy ciuchów na parę dni?
- Część z nich to ubrania Rosalie. Nie byłaby zadowolona,
gdybym je tam zostawiła. Jeśli nie chcesz, żeby to wszystko
zawadzało ci w domu, to powiedz. Na pewno znajdę miejsce w
hotelu.
Znowu mówiła z wytwornym akcentem wyniesionym ze
szkoły dla dobrze urodzonych panienek. Robiła to najwyrazniej
wtedy, gdy coś psuło jej samopoczucie.
- Część pokoi na pewno się zwolniła - dodała.
- Tak sądzisz? A wiesz, jaki dziś dzień?
Priss zamrugała powiekami, po czym otworzyła szeroko
swoje przejrzyste, złotobrązowe oczy. Urok, jaki rzucały, był
dla Jake'a nie do odparcia.
- Piątek?
- Tak, piątek, ale którego?
- Piątek... drugiego lipca?
- Owszem, co znaczy, że jutro jest trzeci, a w niedzielę...
- Wyobraz sobie, że umiem liczyć!
- No dobrze, a co będzie czwartego lipca ?
- Parady na ulicach, barbecue w parku, tańce. A niech to!
Priss planowała wyjechać z miasta tego dnia, bo w czasie takich
uroczystości wylewała morze łez i jej makijaż rozpływał się
po paru minutach. Wystarczyło, że usłyszała dzwięki
świątecznego marsza. A barbecue przypominało jej o kulinarnej
katastrofie, którą przeżyła kiedyś w dniu urodzin. Jeśli chodzi o
RS
67
tańce, to owszem, wielu mężczyzn zapraszało ją na parkiet,
nawet dziwiła się, jak wielu, ale zawsze zastanawiała się, czy to
z powodu pieniędzy, o które nadal ją posądzano, czy może byli
to ci, których kiedyś odstraszył jej tata. Teraz, kiedy nie żył,
chcieli pewnie ją uwieść w odwecie.
* Czwartego lipca w Stanach Zjednoczonych obchodzi
się Dzień Niepodległości. Jest to w tym kraju bodaj najbardziej
celebrowane święto.
Z wielu powodów unikała więc świętowania Dnia
Niepodległości w New Hope.
Myślała czasem, czy nie przeprowadzić się tam, gdzie nikt nie
słyszał o Horacym Barringtonie i o jego aferach z urzędem
podatkowym.
I gdzie żaden mężczyzna nie liczyłby na jej mityczne
pieniądze, które ponoć tata zdołał gdzieś ukryć.
- Patrz, tęcza - powiedział Jake, przerywając przykry tok jej
myśli.
- Gdzie?
Jake zjechał ciężarówką na pobocze i opuścił szybę. Objął
ramieniem plecy Priss i przyciągnął ją do okna po swojej
stronie. Poczuła, jak brzeg jego kapelusza dotyka jej włosów.
- O tam, nad elewatorem. Widzisz?
Zobaczyła ją wreszcie. Oddychała powoli, czując zapach ciała
Jake'a, świeżo upranej koszuli i koni. Jeśli używał wody
kolońskiej, to nie skrapiał się nią obficie. Było jej dziwnie
dobrze z tym pięknym widokiem przed oczami i ramieniem
Jake'a otaczającym jej plecy.
- Kto to był Eddie? - zapytał cicho Jake. Jego oddech poruszał
delikatnymi pasmami włosów opadających na jej szyję.
- Co takiego? Kto? - Tęcza znikała powoli pod napływającą
warstwą chmur.
- Ten Eddie, który ożenił się z jakąś Grace. To był twój bliski
przyjaciel? - New Hope było na tyle małym miastem, że prawie
RS
68
wszyscy znali się z widzenia, choć mogli nie wiedzieć, jak się
kto nazywa.
- Och, wolałabym... - Priss obróciła się w jego kierunku i jej
twarz znalazła się tuż przy jego twarzy. O wiele za blisko.
Przesunęła się z powrotem na zajmowane dotąd siedzenie i
bardzo pieczołowicie zapinała pas.
- Czy byliście zaręczeni?
- Nie, nie byliśmy zaręczeni! I jeśli koniecznie chcesz
wiedzieć, spotkałam się z nim kilka razy... No dobrze, może
częściej niż kilka razy, ale nigdy nie traktowałam tego
człowieka poważnie. - Tak przynajmniej chciała o tym myśleć.
- Aha.
Wjechali z powrotem na autostradę. Priss westchnęła.
- On pracuje w banku. Jego tata jest prezesem tego banku, a
Eddie przechodzi przez kolejne stanowiska, żeby wszystko
poznać.
Podrywając każdą pracującą w tym banku dziewczynę, dodała
w myślach z goryczą. Eddie nie był ani szczególnie przystojny,
ani wyjątkowo inteligentny, ale umiał tak postępować z
kobietami, że nie dostrzegały, lub nie chciały dostrzec, co to za
obrzydliwy drań.
Zagiął na nią parol. Z tego szybko zdała sobie sprawę, choć
był jednym z tych wstrętnych chłopaków, których matka
zaprosiła na jej dwunaste urodziny. To on żartował bezlitośnie z
jej piersi, radząc, żeby nie zawracała sobie głowy biustonoszem.
Wystarczą plastry z opatrunkiem.
I ten gnojek o mały włos nie zaciągnął jej do łóżka!
Opamiętała się naprawdę w ostatnim momencie.
Uważała, że dobrze zrobiła, choć nie była do końca
przekonana, czy warto było się bronić. Nadal nie ma pojęcia, jak
to jest...
- Niebo już się rozjaśnia - zauważył Jake.
- Może by wpaść do Bucka i wziąć mięso do pieczenia na
wynos. Mielibyśmy coś dobrego na kolację.
RS
69
- Ty jesteś gospodarzem - odpowiedziała. Ona kilka lat temu
straciła apetyt na pieczone mięso.
- Ale ty jesteś gościem.
Priss westchnęła ciężko.
- Lepiej od razu kupmy książkę kucharską. Na szczęście
umiem czytać.
Jake spojrzał na nią z ukosa.
- Może nie zachowałem się zbyt taktownie - powiedział.
- Słyszałem o tej historii z barbecue sprzed paru lat.
Priss skrzywiła się na samo wspomnienie.
- Chyba każdy w okolicy słyszał o moim barbecue. W
ubiegłym roku naruszyłam prawo federalne, wkładając coś do
skrzynek na listy bez upoważnienia. Staram się jednak uczyć na
swoich błędach.
- A w tym roku chcesz zrobić sobie... hmm, szczególny
prezent?
- O Boże! Jak dużo usłyszałeś?
- Prawie wszystko.
- Wiem, że czasami gadam bez zastanowienia. Jake roześmiał
się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]