[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po kolacji ojciec Oliwiusz zgodził się zostać w obozie z młodszymi dziećmi, które
powinny wcześniej iść spać. Zostali także Kamil i Emil, którzy szykowali dzieciakom jakąś
niespodziankę.
Po zapadnięciu zmroku na wodach Dniestru ukazały się pochodnie. To płynęły
kozackie czajki, po mnie i po moich gości. W pierwszej łodzi był Peter. Gestem zaprosił mnie
do siebie. Reszta musiała pomieścić się w pozostałych czajkach.
Wiosła ciężko uderzyły o wodę. W falach Dniestru łamały się odbicia pochodni, a łódź
płynęła w równym tempie, prosto w kierunku rozświetlonego obozu kozaków. Przyjrzałem się
kozakom. Wszyscy byli ubrani w odświętne białe koszule i czarne spodnie wpuszczone w
wysokie buty. Peter stanął na dziobie lodzi, oparł jedną stopę o burtę i zaśpiewał spoglądając
w noc, migocące wysoko gwiazdy i „piekło”, gdzie Dniestr łączył się ze Smotryczem.
Hej, bracia, panowie mołojcy,
Kozacy, Zaporożcy!
Oj, gdzież to wy przebywacie?
Czy do matki Siczy przyjeżdżacie?
Czy wrażych Lachów kijami okładacie?
Czy Tatarów-bisurmanów niby trzodę
harapami do niewoli zapędzacie?
Przy słowach o Lachach drgnąłem zaniepokojony, ale zauważyłem, że żaden z
kozaków nie spoglądał na mnie wrogo. Po prostu Peter zanucił starą pieśń z dumki „Śmierć
Kozaka bandurzysty”.
Gdy zbliżaliśmy się do przystani, Peter przyłożył dłonie do ust., czyniąc z nich tubę.
- Pugu! Pugu! Pugu! - krzyknął.
Zawsze wydawało mi się, że ten okrzyk to wymysł wyobraźni Sienkiewicza.
- Pugu! Pugu! - odkrzyknął Bohun.
- Kozak z Ługu! - zawołał Peter.
- Przywiążcie łodzie i zachodźcie, proszę, w gościnę! - odpowiedział Bohun.
Czajka delikatnie przybiła do pomostu. Ubrany w zwykłe spodnie i koszulę czułem się
niezręcznie w tak wyelegantowanym towarzystwie. Bohun stał na początku pomostu, a za nim
czekał szpaler młodych kozaków z pochodniami lub spisami.
Usłyszałem za sobą zachwyt naszej młodzieży na widok Bohuna. Kozak miał na
głowie wysoką czapkę z karakułową obwódką. Za obrzeżem czapki była wetknięta fajka i
kapciuch z tytoniem. Na strój identyczny do towarzyszy Bohun założył kontusz, długi po
kolana, kolorowy, wyszywany motywami roślinnymi, przepasany skórzanym pasem z
pętelkami, w które zatknął szablę i kindżał. Na to wdział zielony kaftan zdobiony złotymi
haftami. Długie, obszerne szarawary, zawinięte na końcu nogawek i tak sięgały ziemi. Bohun
skrzyżował ręce na piersi i czekał, aż podejdę, a w jego oczach dojrzałem zimne blaski
przemieszane z ognikami radości. Podejrzewałem, że ten uroczysty początek był tylko
prologiem do jakiejś nielichej niespodzianki.
- Witaj - rzekł Bohun, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Witaj - odpowiedziałem.
- Zapraszam, bracie - Bohun gestem zaprosił mnie na drogę do obozu.
Szliśmy w milczeniu, a z oddali słyszałem głos tarabanów wygrywających jakiś
ponury marsz. Gdy zbliżaliśmy się do bramy, do bębnów przyłączyły się piszczałki i bandury.
Bohun kroczył dumny, stawiając kroki do rytmu muzyki. Zaprowadził mnie do
swojego namiotu przedzielonego parawanem na część biurową i prywatną. Podobnie jak
Bohun pokłoniłem się ikonom.
- Przebierz się - Bohun wskazał mi swoją prywatną garderobę, gdzie czekało na mnie
ubranie na wieszaku.
Kozak stanął do mnie tyłem i czekał. Odziałem się w kozacki strój, a mój kaftan był
niebieski. Wyszliśmy na plac apelowy, otoczony pierścieniem stołów. Pośrodku płonęło
ognisko.
Bohun wskazał mi honorowe miejsce przy swoim stole. Po prawicy posadził
Agnieszkę, a po mojej lewej Monikę. Do stołu podawali młodzi kozacy. Dalej usadzono
starszych kolonistów i kadrę. Bohun chwycił kielich ze szkła i podał mi go. W środku była
brunatna ciecz. Powąchałem. Był to popularny na Ukrainie kwas chlebowy.
- Bracia kozacy! - krzyknął Bohun do swoich towarzyszy. - Ten mołojec - wskazał
mnie - jak wiecie, uczciwie wyzwany na pojedynek, stanął do niego. Przepłynął „piekło” w
obie strony i uratował mi życie. Chwała mu!
- Chwała mu! - odkrzyknęli kozacy.
- Zabrał moje życie, a tylko między kozakami może być braterstwo życia - Bohun
zamyślił się na moment. - Chcesz być kozakiem? - zwrócił się do mnie.
- Atamanie, towarzystwo, pokłon wam! - przypomniał mi się fragment z „Ogniem i
mieczem”.
- Pokłon wam, pokłon - odpowiedziała czerń.
- Jestem zaszczycony waszym przyjęciem mojej osoby. Nie wiem, czy jestem
godzien...
- Chwała mu! - przerwał mi okrzyk tłumu.
- Dziękuję za zaszczyt. Jestem dumny, że przyjmiecie mnie do swojego grona.
- Chwała mu!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]