[ Pobierz całość w formacie PDF ]
działali partyzanci... Nawiasem mówiąc, działali także po wojnie. W tych stronach walczyły z
komunistami oddziały Bila , Jastrzębia , Mata , Uskoka , Młota ... W 1946 roku,
podczas zabawy sylwestrowej, zorganizowano słynną akcję zbrojną - partyzanci zaatakowali
budynek urzędu miejskiego, gdzie bawili się liczni funkcjonariusze UB, milicjanci,
członkowie nomenklatury i zaproszeni radzieccy oficerowie. Do sali wrzucono kilka
granatów... W 1947 roku partyzantka została w zasadzie rozbita, ale jeszcze na początku lat
pięćdziesiątych wyłapywano po lasach niedobitki... Warto też wiedzieć, że kilkadziesiąt
kilometrów stąd, w pobliżu miejscowości Piaski, zginął ostatni partyzant WiN-u, Józef
Fronczak pseudonim Lulaś ...
- Ile czasu się ukrywał? - zainteresowała się Malwina.
- Poległ w potyczce z batalionem KBW wiosną 1963... - wyjaśniłem.
- Osiemnaście lat po wojnie - mruknął Piotrek.
- Czy te okolice wydały innych, podobnie zasłużonych ludzi? - zaciekawiła się
Malwina.
- W zasadzie nie - odpowiedział jej przyjaciel. -Ale w Krasnymstawie służył w wojsku
Aleksander Fredro.
- Warto też wspomnieć słynnego spiskowca Waleriana Aukasińskiego - dodałem. -
Służył tu kilka lat.
Dojechaliśmy do miasteczka. Wykręciłem na rynku i zaparkowałem koło muzeum.
Uruchomiłem namiernik sygnałów pluskwy . Samochód Szwedki znajdował się gdzieś na
północnym wschodzie, w odległości około dwunastu kilometrów. Zapewne w Krynicy...
Weszliśmy do muzeum. Tym razem mieliśmy trochę szczęścia: zastaliśmy kustosza
zbiorów...
- Jan Misztalski - przedstawił się, a usłyszawszy, że jestem pomocnikiem Pana
Samochodzika, cały rozpłynął się w uśmiechach. Przedstawiłem moich współpracowników.
- Czym mogę służyć? - zapytał po prezentacji.
- Poszukujemy wszelkich materiałów dotyczących Anzelma Oksiewicza i członków
jego rodziny - wyjaśniłem poważnie.
- Nazwisko nie jest mi obce - mruknął. - Zaraz, gdzie to ja je słyszałem - zmarszczył
czoło. - Ach tak, był kierownikiem poczty konnej...
Powiódł nas na zaplecze. Z regału wyjął opasłą księgę, a spomiędzy jej kart pomięty
dyplom.
- Anzelmowi Oksiewiczowi w dowód uznania za nienaganną pięćdziesięcioletnią
służbę - odczytałem. - Józef Piłsudski, 1929.
- Skąd to pochodzi? - zaciekawiłem się.
- Dostaliśmy w prezencie od jednego z naszych przyjaciół - powiedział. - Kupił to na
aukcji w Warszawie... Razem z kilkoma innymi dokumentami. Ustalił, że ten dokument
znaleziono w jednej z książek w antykwariacie Troszkiewiczów na ulicy Wspólnej... Tkwił
pomiędzy kartkami...
- Warszawa - mruknąłem. - Ciekawe... Czy mają państwo jakieś dokumenty dotyczące
poczty konnej?
- W zasadzie nie - pokręcił głową.
- A może moglibyśmy rozejrzeć się po tym budynku? - zapytałem.
- Od kilku lat stoi pusty - wyjaśnił. - Czeka na remont, ale chwilowo nie mamy
funduszy... Klucze chyba gdzieś tu miałem... Robiliśmy inwentaryzację budynku, ale nie
pamiętam żadnych dokumentów...
Odszukał w szufladzie pęk kluczy i wyjaśnił nam dokładnie, jak trafić na miejsce.
- No, to jeszcze jeden strych do zbadania - powiedziała Malwina. - Inaczej sobie
wyobrażałam pracę detektywa.
- Szanse, że coś ciekawego znajdziemy, są nikłe - powiedziałem - ale nie należy tego
zaniedbywać. A nuż szczęście się do nas uśmiechnie...
Wsiedliśmy do wozu i pojechaliśmy. Budynek dawnej poczty konnej był parterowym
domem, ustawionym na skrzyżowaniu ulic. Należało do niego spore podwórze, odgrodzone
od ulicy wysokim otynkowanym murem. Można było wjechać na nie przez bramę. Jeden z
kluczy pasował do kłódki. Wprowadziłem Rosynanta i przymknąłem skrzydła. Wysiedliśmy.
Walące się szopy straszyły zapadniętymi dachami i wyrwanymi drzwiami. Kiedyś tu
trzymano konie, bo w półmroku było widać jeszcze kamienne żłoby i zardzewiałe łańcuchy,
służące do przypinania zwierząt. Przestąpiłem kamienny próg i dłuższą chwilę wpatrywałem
się w ciemność. Pokryta śmieciami podłoga, osypujące się, przegryzione przez korniki deski
nad głową. Na belkach gniazda jaskółek - od dawna porzucone przez ptaki. Jeśli w stajni nie
ma zwierząt, nie ma też much...
Wyszedłem. W kącie podwórza Malwina oglądała stare koło od wozu. Drewniane,
okute wokół żelazną obręczą, rozsypujące się w proch.
- Zobaczmy, jak jest w środku - wszedłem po trzech kamiennych stopniach i
wsunąłem klucz w dziurkę. Przekręcił się opornie, zamek zastał się od długiego nieużywania.
W sporej sali, mającej także wyjście na ulicę, było ciemno - nic dziwnego, okna zabito
dechami. W jakimś okresie musiał tu funkcjonować sklep, pod ścianą stała bowiem lada i
regały na towary. Na regale straszyła zapomniana butelka octu oraz słoik powideł, które
sfermentowały, a ciśnienie gazów wyrwało wieczko. Zawartość oczywiście wykipiała.
Pchnąłem drzwi prowadzące na zaplecze. Tu też regały, kiedyś musiała to być część
magazynowa. Mały pokoik wychodzący na podwórko... Jeszcze jedna salka bez okien, może
kiedyś magazynowano tu przesyłki przed wyprawieniem ich w drogę?
W suficie krótkiego korytarzyka zauważyliśmy klapę, prowadzącą na strych. Ze stajni
przyniosłem rozklekotaną, ale jeszcze mocną drabinę...
Otworzyłem kłódkę blokującą nam dostęp. Strych był niski i zawalony resztkami
połamanych, zjedzonych przez korniki mebli. Za to było tu światło elektryczne. Pstryknąłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]