[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kolczaste. Powędrowaliśmy naokoło. Większość budynków le\ała w kompletnej ruinie,
tylko tu i ówdzie sterczały resztki ścian. Bez przekonania omiatałem ziemię cewką
wykrywacza, ale urządzenie milczało.
- Skarby - westchnęła. - Złoto i klejnoty w ruinach... Gdzie one są?
- Mo\e spoczywają tu ukryte - uśmiechnąłem się. - Kolie ze szmaragdów, złote
łańcuchy długie na dziesiątki metrów, rytualne maski rzezbione w kamieniu... Ale mnie
wystarczyłoby kilka monet. One najlepiej powiedziałyby nam, kto wzniósł te mury i - co
wa\niejsze - kiedy...
Północno-zachodnia część osady uległa niemal całkowitemu zniszczeniu. Nie było ju\
widać murów, tylko stosy kamiennych okrzesków, spiętrzone bezładnie. Mniejsze i
większe drzewka gęsto porastały pagórki zerodowanych ruin. Na nagrzanych słońcem
głazach wylegiwały się wę\e. Martwe, opuszczone, popadające w ruinę miejsce, które
kiedyś tętniło \yciem.
Tak pewnie czuł się Pan Samochodzik, zwiedzając zaginioną osadę Taironów...
Zagłębiliśmy się pomiędzy krzaki i przed nami wyrosły grube i dość wysokie mury.
- To chyba ta budowla, którą widzieliśmy wczoraj - zauwa\yła.
Milczałem, wpatrując się w otwór w murze. Okno, ozdobione ostrołukowym,
kamiennym portalem. Nic nie mówiłem, a po chwili ona te\ to zauwa\yła.
- Kościół? - zdumiała się.
- Tak.
Podsadziłem ją i po chwili siedziała ju\ na parapecie. Podała mi rękę i wspiąłem się do
niej. Zeskoczyliśmy na grubą warstwę ściółki, zalegającej wnętrze budowli. Dachu nie
było od dawna, ale widać było, \e budynek wzniesiono na planie prostokąta. Tynki
dawno odpadły, odsłaniając mur, spojony kruszącą się zaprawą.
- Czyli to miasto wznieśli nie tubylcy, ale Portugalczycy - mruknęła rozczarowana.
- Na to wygląda - westchnąłem. - Ale nie przejmuj się. To i tak wielkie odkrycie.
Coś załomotało koło wejścia. Sięgnęła natychmiast po broń, ale niepotrzebnie. To
tylko Michaił przedzierał się do środka, robiąc tyle hałasu.
- Znalezliście coś ciekawego? - zapytał.
Wskazałem gestem wnętrze nawy.
- Poszukajmy jakichś śladów wyposa\enia, mo\e będziemy wiedzieli, z jakiego to
okresu...
Ruszyliśmy wzdłu\ ścian, a dziewczyna skierowała się w stronę ołtarza.
Nieoczekiwanie krzyknęła. Pobiegliśmy w jej stronę, tratując krzaki. Pod solidnym
stołem ołtarzowym, zbudowanym z bazaltowego bloku, w niszy spoczywał szkielet
człowieka. Nad nim, na ścianie, ktoś niezdarnie wyrył no\em krzy\ i jakiś mocno zatarty
napis. Zmarły miał ręce zło\one na piersi. Kości były białe, ale pod wpływem wilgoci
ju\ się rozsypywały. Obok zwłok spoczywał zaśniedziały, kieszonkowy zegarek,
prawdopodobnie wysunął się z kieszeni nieistniejącego ju\ ubrania. Srebrna dewizka
stała się zupełnie czarna. Ująłem ostro\nie chronometr i spróbowałem otworzyć kopertę.
Nie poddawała się. Wreszcie pokonałem jej opór. Wilgoć zniszczyła mechanizm,
79
korodujące części zegarka zwiększyły objętość i rozsadziły porcelanowy cyferblat. Ale
po wewnętrznej stronie koperty widać było napis po angielsku:
Jackowi w dniu urodzin, ojciec.
- Czy starszy syn Fawcetta nie miał czasem na imię Jack? - zapytał Michaił.
- Chyba tak - mruknąłem. - Ale nie wiemy, czy to on...
Badałem niszę, poszukując puszki z dokumentami albo innych przedmiotów,
mogących ułatwić identyfikację. Juanita wypatrzyła zaśniedziałą monetkę z wróblem.
Angielski farthing - czyli ćwierć pensa. Po drugiej stronie widniał na nim profil tłustej
kobiety.
- Królowa Wiktoria - zidentyfikowałem. - Trochę za wcześnie. Fawcett dotarł tu około
1926 roku. A królowa zmarła w 1901 roku. Ale będzie mo\na chyba zrobić badania
genetyczne, które potwierdzą jego to\samość...
Przyjrzałem się czaszce.
- Zwróćcie uwagę, \e nie ma \adnych uszkodzeń zębów - powiedziałem. - Nigdy w
\yciu nie był u dentysty...
- Czyli musiał być dość młody i mieć idealne uzębienie - stwierdził Michaił. -
Powiedzmy, około osiemnastki...
- Coś koło tego - potwierdziłem. - Zresztą, oczywiście mo\emy się mylić. Te lasy z
pewnością pochłonęły \ycie niejednego poszukiwacza...
Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Przy samych drzwiach nasz przyjaciel podniósł le\ący w
trawie kij. Drewno, nasączone wrzącym olejem, przetrwało mimo upływu dziesięcioleci,
ale korodujące wewnątrz ostrze rozsadziło je na całej długości.
- Szpada ukryta w lasce - zauwa\yła Juanita.
- Coś w tym rodzaju - powiedział Michaił. - Tylko \e to raczej nie była laska, ale
solidny kij, przydatny w podró\y...
Juanita zrobiła kilka fotografii. Wyjąłem z plecaka wykrywacz i przeszukałem kawałek
podłogi, jednak bezskutecznie. Wykrywacz milczał jak zaklęty. Koło kościoła, po lewej
stronie spostrzegliśmy jeszcze jakiś niezle zachowany budynek. Szczyty murów
majaczyły ponad niskopiennym lasem. Przedarliśmy się tam, nie szczędząc maczet.
Drzwi dawno rozpadły się, w kamiennych odrzwiach tkwiły jedynie resztki rdzy - ślad
po potę\nych zawiasach. Budynek, co dziwne, nie miał okien, a jedynie strzelnice w
ścianach. Weszliśmy do środka i zatrzymaliśmy się zdumieni. Po raz pierwszy
zauwa\yliśmy ściany zbudowane z cegieł. Przejechałem dłonią po najbli\szej. Pokryta
była rowkami, pozostawionymi przez palce ceglarza.
- Pan Samochodzik powiedziałby, \e to barok - mruknął Michaił.
- Dowiemy się, kto i kiedy to zbudował, gdy zostaną przeprowadzone szczegółowe
badania archeologiczne - powiedziałem. - Mo\e dotarła tu jakaś liczna banderia, mo\e
łowcy niewolników, a mo\e jezuiccy misjonarze... Ju\ zazdroszczę tym, którzy będą to
badać...
- Pomo\emy im - uśmiechnął się. - Ostatecznie jesteśmy odkrywcami.
Juanita siedziała na kamieniu i coś pracowicie skrobała w kajecie.
- Mo\ecie mi tu podpisać? - zagadnęła, podsuwając mi papier.
Przebiegłem wzrokiem angielski tekst.
- Nominacja na rzecznika prasowego naszej ekspedycji na czas badań
archeologicznych, z wyłącznością na publikowanie relacji w prasie, radio, telewizji i
Internecie - poinformowałem przyjaciela.
80
- Sprytne dziewczę - powiedział z uznaniem po rosyjsku.
Podpisał bez wahania. Ja te\ zło\yłem podpis. Weszliśmy do niedu\ego pomieszczenia
po lewej stronie korytarza. Tu, sądząc po gzymsie, mur zachował się na całej wysokości.
- Pewnie całe miasto było kryte dachami pokrytymi drewnianą dachówką - zauwa\ył.
- Gontem - poprawiłem go. - Taka dachówka to gont.
Wyjąłem swój notatnik i naszkicowałem na nim z grubsza budynek. Brama, główna
ulica, kościół, sadzawka, ciąg domów po obu stronach. Opisałem go jako  Fort
wschodni .
- Jest dziewiąta - nasz towarzysz spojrzał na zegarek.. Zanim dojdziemy do
helikoptera, zanim wystartujemy...
Zjedliśmy pospiesznie śniadanie, a Juanita naszykowała nam sporo kanapek na drogę.
Zwinęliśmy obozowisko i, objuczeni plecakami, ruszyliśmy przez d\unglę do
helikoptera. Słońce pra\yło ju\ niemiłosiernie, więc z ulgą skryliśmy się w gęstym
cieniu drzew. Powietrze było tu duszne i wilgotne, ale nie zdą\yło się jeszcze bardzo
nagrzać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl