[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mniej przejmował się jej zastrzeżeniami, płonąłby teraz w jej ramio-
nach, zamiast skręcać się ze złości.
Wiedziałem, że nie pójdzie ci z nią tak łatwo - powiedział Pierce z
satysfakcją.
A ty niby skąd tyle o niej wiesz? - warknął Gage.
Jesteśmy przyjaciółmi.
Ach tak. Ona też tak twierdzi.
Nie wierzysz jej?
Wierzę, wierzę. - Jednak uzmysłowił sobie, że dopóki Pierce tego nie
potwierdził, wcale nie był do końca przekonany o prawdziwości słów
Tary.
Ale?
Wierzę jej - powiedział Gage wolno - ale jej nie ufam.
Pierce westchnął głośno.
- Ona nie jest taka jak Alyssa.
Gage posłał bratu kolejne ostrzegawcze spojrzenie.
Nie powiedziałem, że jest.
Nie musisz nic mówić. I tak znam cię na wylot. Nie bardzo ufałeś ak-
torkom, jeszcze zanim poślubiłeś
S
R
tę amoralną harpię. A teraz przed związaniem się z kimkolwiek prak-
tycznie żądasz od delikwentki podpisanej krwią przysięgi, że nic od
ciebie nie chce prócz twego ciała i paru pięknych słówek. Przy czym
terminu związanie się" używam tu tylko w tym najbardziej przy-
ziemnym znaczeniu.
No cóż - Gage wzruszył ramionami - po prostu jestem ostrożny wobec
kobiet.
Ostrożny, rzeczywiście! - prychnął Pierce. - Jesteś podejrzliwy jak
gliniarz w pokoju pełnym płatnych informatorów. - Potrząsnął głową,
patrząc na brata z dezaprobatą. - Nigdy nie zdobędziesz takiej kobieta
jak Tara, jeśli się nie zmienisz.
S
R
ROZDZIAA 5
No więc dobrze, myślał Gage z wzrokiem przykutym do wyrazistej
twarzy Tary, gdy nazajutrz rano po raz ósmy kręcono powtórkę
pierwszej sceny. Może i jestem nieco podejrzliwy. I co z tego?
Uważał, że stokroć lepiej wykazać się odrobiną ostrożności, niż dać
się znów wodzić za nos, jak to było w przypadku Alyssy. Jeśli się my-
lił co do Tary, to cóż, nic złego się nie stało. Jednak chyba się nie my-
lił. W każdym razie nie 4o końca.
Nawet jeśli nie była taką krętaczką i kłamczucha jak Alyssa i dużo jej
brakowało do bezwzględności i za-chłonności tamtej, to pozostawała
aktorką żądną sławy. A on był współwłaścicielem najlepiej prosperu-
jącej spółki producenckiej w Hollywood i najstarszym synem legen-
darnego reżysera, Barry'ego Kingstona. Niejedna kobieta miała na-
dzieję uzyskać dzięki niemu specjalne względy w branży filmowej.
Przed związkiem z Alyssą podchodził do tego ze stoickim spokojem,
uważając, że są to nieodłączne koszta przynależności do wpływowej
rodziny. Bywało to irytujące, lecz w gruncie rzeczy niezbyt dla niego
S
R
istotne. Ale potem, po przejściach z byłą żoną, jego postawa diame-
tralnie się zmieniła.
Był młody i naiwny, a ona opętała go swoją urodą i specyficzną nie-
winną zmysłowością, która, jak się pózniej okazało, wcale nie była
taka niewinna. Uparcie nie przyjmując do wiadomości faktu, że go
wykorzystuje, rzucił się do budowania jej kariery z całą gorliwością
swojej lojalnej natury. Kompromitował się dla niej, pociągając za
sznurki, za które by nie pociągnął dla nikogo innego; zdobywając dla
niej role, których sama by nie dostała. Przez nią omal nie zerwał z
rodziną. A kiedy w końcu był zmuszony przyznać, że jej talent pozo-
staje daleko w tyle za seksapilem, kiedy wreszcie przestał zmuszać
rodzinę do obsadzania jej w rolach, którym nie potrafiła sprostać i, do
których się nie nadawała, Alyssa go zdradziła. Zarówno jako aktorka,
jak i jako kobieta.
Nawet wtedy upłynęło jeszcze sporo czasu, zanim zrozumiał, że jego
piękna, uwodzicielska, czarująca żona nie jest uciśnioną niewinnością,
za jaką się podawała, ale bezduszną intrygantką o moralności zwykłej
kokoty. Długo nie dopuszczał do siebie tej prawdy, nie chcąc się
przyznać nawet przed sobą - zwłaszcza przed sobą - że od samego
początku go wykorzystywała, a on dawał się wykorzystywać, co było
jeszcze gorsze. Ostateczne rozstanie nastąpiło, kiedy przestała się kryć
ze swoim niezadowoleniem i zdradami, bez skrupułów wydając King-
stonów na żer żądnych sensacji dziennikarzy.
Prasa brukowa miała prawdziwe używanie, z lubością opisując naj-
drobniejsze szczegóły największego od piętnastu lat skandalu w ro-
dzinie Kingstonów.
S
R
Od tej pory Gage poprzysiągł sobie nie zadawać się więcej z kobietą,
która będzie oczekiwała od niego czegoś więcej niż paru przyjemnych
chwil w łóżku. A ponieważ nawet w Hollywood takich kobiet było
pod dostatkiem, nie miał żadnego kłopotu z dotrzymaniem tej przy-
sięgi.
Aż do przedwczorajszego dnia.
Do chwili, gdy ujrzał w obiektywie kamery Tarę Channing patrzącą
na niego z tą intrygującą mieszaniną niewinnej bezradności i zmysło-
wego żaru. Dlaczego ten pierwszy dzień zdjęciowy sprawił, że wy-
warła na nim takie wrażenie, mimo że widział ją przedtem w wielu
filmach? Może dlatego, że dopiero teraz zobaczył ją na żywo, a mo-
że...
Do diabła, jeśli ma być ze sobą szczery - a zawsze starał się być ze
sobą szczery - to musiał przyznać, że już wcześniej był świadomy jej
seksualnego magnetyzmu. Dlatego właśnie był przeciwny, kiedy ro-
dzina chciała powierzyć jej rolę Jeleny i zgodził się dopiero wtedy,
gdy inna wybrana aktorka trafiła w ostatniej chwili do kliniki odwy-
kowej z powodu nadużywania narkotyków. Od razu obawiał się na-
stępstw bezpośredniej znajomości z pociągającą Tarą Channing.
I teraz miał problem, co z tym zrobić?
Gdyby był mądry, pogodziłby się z jej odmową i dał sobie z tym
wszystkim spokój. Ale wiedział, że nic ż tego. W tym wypadku nie
będzie mądry.
Za bardzo jej pragnął.
A ponadto, do diabła ciężkiego, ona też go pragnęła!
I chociaż uparła się obciążyć prostą sprawę czysto biologicznej natury
balastem bagażu emocjonalnego,
S
R
wiedział jedno: oboje dostaną to, czego pragną. Miał tylko nadzieję,
że nie będzie musiał w tym celu zbyt się upokarzać.
Co to, to nie! - mruknął, starając się skupić i utrzymać w kadrze Tarę
idącą przez zbudowany na planie targ warzywny.
Stop! Stop, do cholery! - ryknął Hans, w ostatniej chwili uskakując
przed kamerą, która omal nie uderzyła go w głowę. - Co się z wami,
jasny gwint, dzisiaj dzieje? - wrzasnął, mierząc piorunującym wzro-
kiem całą ekipę.
Nikt nie był na tyle głupi, żeby odpowiedzieć.
- To prosta scena, niech was diabli. - Rzucił ze złością trzymany w
ręku scenariusz na ziemię. Jelena idzie przez targ z koszykiem na
ramieniu. Szuka jakichkolwiek świeżych owoców. Ponieważ nic nie-
ma, kupuje trochę kapusty i kartofli. Patrzy tęsknię na cukier, przeli-
cza pieniądze i idzie dalej. Nic prostszego pod słońcem. Powinniście
to zrobić z zamkniętymi oczami. Powinniście to zrobić we śnie. I z
tego, co widzę, niektórzy z was robią to we śnie.
Członkowie ekipy technicznej i obsada aktorska patrzyli na zaśnieżo-
ną ziemię, na ołowiane, zachmurzone niebo lub na realistycznie od-
tworzone stragany - wszędzie, byle nie na reżysera. Każdy z nich miał
nadzieję, że nie on zostanie wybrany na kozła ofiarnego. Statyści, za-
angażowani do scen zbiorowych, stali z szeroko otwartymi oczami,
zafascynowani tym, jak wygląda od kuchni kręcenie filmu.
- A ty co właściwie wyprawiasz, mogę wiedzieć?
- zwrócił się teraz Hans ze złością do swojego operatora.
S
[ Pobierz całość w formacie PDF ]