[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Burton nie zdarł dwóch długich pasów i nie odwrócił ciała tak, by można
było wyciąć następne, jeszcze dłuższe.
- Może sam spróbujesz - spytał Amerykanina.
Frigate ujął nóż i zacisnąwszy zęby wziął się do roboty.
- Za głęboko - zauważył Burton. - O, teraz dobrze - dodał po chwili. -
Daj mi nóż. Popatrz.
- Miałem sąsiada, który zwykle wieszał króliki za garażem i podrzynał
im gardła zaraz po złamaniu, karku - powiedział Frigate. - Raz na to
patrzyłem i miałem dość.
- Tutaj nie możesz sobie pozwolić na grymasy i delikatność. %7łyjemy w
najprymitywniejszych warunkach i trzeba być dzikusem; żeby przeżyć. Czy ci
się to podoba, czy nie.
Zza drzewa wybiegł Brontich, wysoki i chudy Słoweniec, kiedyś
właściciel gospody.
- Znalezliśmy jeden z tych wielkich głazów w kształcie grzyba -
poinformował. - Niedaleko, jakieś czterdzieści jardów stąd. Stoi w
kotlinie za drzewami.
Burton powoli przestawał odczuwać radość z tyranizowania Frigate'a i
zaczynał go żałować.
- Peter - powiedział - może byś to obejrzał? Gdybyśmy rzeczywiście
mieli głaz w pobliżu, nie trzeba by było wracać nad rzekę - podał mu swój
róg obfitości. - Wsadz to w dziurę w kamieniu, ale dokładnie zapamiętaj
miejsce. Inni też. Dopilnuj, żeby każdy wiedział, gdzie położył swój róg.
Rozumiesz, nie chcę, żeby się potem kłócili.
Dziwne, ale Frigate jakby nie chciał odejść. Wydawało się, że jest
zawstydzony własną słabością. Przez chwilę przestępował z nogi na nogę i
wzdychał. Potem, gdy Burton nadal oskrobywał wewnętrzne strony pasów
skóry, odwrócił się i odszedł niosąc w, jednym ręku dwa cylindry, a w
drugim kamienne ostrze.
Gdy tylko Amerykanin schował się za drzewem, Burton przerwał pracę.
Chciał się zorientować, jak wycinać pasy skóry, mógłby też rozciąć tułów
zabitego, by dostać się do jelit. Ale na razie nie potrafił zakonserwować
ani jednego ani drugiego. Może kora tych podobnych do dębu drzew będzie -
zawierać taninę, która wraz z innymi materiałami zamieni ludzką skórę w
rzemień. Zanim jednak zdąży to sprawdzić, skóra zgnije. Mimo wszystko nie
zmarnował czasu. Przekonał się o skuteczności krzemiennych ostrzy i
odnowił wiedzę o budowie ludzkiego ciała. Jeszcze jako chłopcy on i jego
brat Edward zaprzyjaznili się w Pizie z włoskimi studentami medycyny z
miejscowego uniwersytetu. Wiele się od nich nauczyli a i pózniej żaden z
nich nie przestał interesować się anatomią. Edward został chirurgiem,
Richard uczęszczał na liczcie wykłady, bywał także na publicznych i
zamkniętych sekcjach: Zdążył jednak zapomnieć wiele z tego, czego się
nauczył.
Niespodziewanie słońce zniknęło za krawędzią skalnej ściany. Cień padł
na Burtona i w ciągu kilku minut cała dolina znalazła się w mroku. Niebo
jednak przez długi jeszcze czas pozostało jasnobłękitne. Wietrzyk dmuchał
wciąż tak samo a wilgotne powietrze ochłodziło się trochę. Burton i
neandertalczyk pozostawili ciało i poszli za głosami pozostałych,
czekających przy kamieniu obfitości; o którym mówił Brontich. Burton
zastanawiał się, czy są też inne, rozstawione w odległości mniej więcej
mili od brzegu. W tym, który znalezli, nie było cylindra pozostawionego w
środkowym zagłębieniu. Mogło to oznaczać, że nie jest jeszcze gotów do
działania. Ale niekoniecznie. Założył raczej, że ktokolwiek stworzył te
struktury, umieścił rogi obfitości w stojących nad rzeką, gdyż ich właśnie
mieli używać w pierwszej kolejności. Głazy stojące w głębi lądu znalezliby
wtedy, gdy już. będą wiedzieć jak z nich korzystać.
Cylindry czekały w zagłębieniach zewnętrznego kręgu. Ich właściciele
stali lub siedzieli w pobliżu zajęci rozmową, ale wyraznie myśleli tylko o
tym, kiedy - albo czy - znów pojawi się błękitny płomień. Większość rozmów
krążyła wokół tego, jak bardzo są głódni. Niektórzy snuli przypuszczenia
na temat sposobu zjawienia się tutaj. Kto ich tu sprowadził, gdzie był
teraz i co dla nich zaplanował. Kilka osób opowiadało - o swoim życiu na
Ziemi.
Burton przysiadł pod rozłożystymi i gęsto pokrytymi liśćmi gałęziami
"żelaznego drzewa". Odczuwał zmęczenie, podobnie jak wszyscy pozostali z
wyjątkiem Kazza. Pusty żołądek i napięte nerwy nie pozwalały mu się
zdrzemnąć, choć przytłumione odgłosy rozmów i szelest liści zachęcały do
snu. Kotlina, w której się znalezli, była kawałkiem równego terenu
pomiędzy czterema wzgórzami. Wokół rosły drzewa. Było tu trochę ciemniej
niż na szczytach, ale i cieplej. Kiedy jednak mrok się pogłębił a
temperatura wyraznie spadła, Burton zorganizował grupę zbierającą drewno
na ognisko. Przy pomocy noża i toporków nacięli dojrzałych bambusów i
zgromadzili stosy trawy, które Burton podpalił rozgrzanym do białości
drucikiem zapalniczki. Trawa była jeszcze zielona, więc ogień dymił i nie
chciał się rozpalić, dopóki nie podłożyli bambusów.
Nagła eksplozja wystraszyła wszystkich. Niektóre z kobiet aż
krzyknęły. Zapomnieli zupełnie o kamieniu obfitości. Burton zauważył
jeszcze błękitny płomień, wznoszący się wysoko w niebo. Ciepło wyładowania
odczuł nawet Brontich, stojący o dwadzieścia stóp od głazu.
Grzmot ucichł, a oni bez ruchu patrzeli na rogi obfitości. Burton znów
jako pierwszy wskoczył na kamienny grzyb - nikt z pozostałych nie chciał
tego ryzykować tak krótko po wyładowaniu. Podniósł pokrywę swego cylindra,
zajrzał do wnętrza i krzyknął z zadowolenia. Reszta poszła za jego
przykładem. Nie minęła minuta, a siedzieli wokół ogniska i jedli łapczwie,
pokrzykując z rozkoszy, chwaląc się tym, co znalezli, weseli i roześmiani.
Sprawy nie przedstawiały się tak zle. Ktokolwiek odpowiadał za to
wszystko, dobrze się o nich zatroszczył.
Jedzenia było dość, nawet po całodniowym poście, czy też, jak wyraził
się Frigate: "po głodówce trwającej połowę wieczności". Chodziło mu o to,
jak wyjaśnił Monatowi, że nie dało się stwierdzić, ile czasu minęło między
rokiem 2008 i dniem dzisiejszym. Ten świat nie mógł być stworzony w jednej
chwili, a przygotowanie ludzkości do zmartwychwstania zajęło z pewnością
więcej niż siedem dni. Pod warunkiem oczywiście, że dokonano tego
naukowymi, nie nadnaturalnymi metodami.
W swoim cylindrze Burton znalazł czterocalowy sześcian mięsa,
niewielką kulę ciemnego chleba, masło, ziemniaki i sos; sałata
przyprawiona była na sposób, którego nie znał, lecz smakowała wspaniale. W
dodatku był tam pięciouncjowy kubek doskonałego bourbona i jeszcze jeden z
czterema kostkami lodu.
Było więcej rzeczy sprawiających tym więcej radości, że
nieoczekiwanych. Fajka z korzenia wrzosu. Kapciuch z tytoniem. Trzy
cygara. Plastikowe pudełko z dziesięcioma papierosami.
Bez filtra - zauważył Frigate.
Był też jeden krótki, brązowy papieros, który Burton i Frigate
obwąchiwali, po czym oznajmili równocześnie:
- Marihuana!
- Chyba jednak odrosną nam włosy - powiedziała Alicja, trzymając v
ręku małe, srebrne nożyczki i czarny grzebień. - Inaczej nie
potrzebowalibyśmy tego. Tak się cieszę! Ale czy... Oni... naprawdę sądzą,
że będę tego używać? - wyciągnęła jaskrawoczerwoną szminkę.
- Albo ja? - dodał Frigate, oglądając podobną szminkę.
- Są bardzo przewidujący - oświadczył Monat pokazując paczkę papieru
najwyrazniej toaletowego. Po czym wyciągnął z cylindra kulę zielonkawego
mydła.
Stek Burtona był bardzo delikatny, choć osobiście wolałby mniej
wysmażony. Z drugiej strony jednak Frigate skarżył się, że jest zbyt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl