[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jego dzieci, choćby najsilniejsze i najbardziej okrutne, nie mogły dorównać rozwścieczonym
zwierzętom z zoo. Wówczas chaos złamał kolejną zasadę obowiązującą na ziemi od początku
czasu.
Ettrich, Isabelle i Coco zobaczyli, jak dzieci przemieniają się w atakujące je zwierzęta. Obok
czterech borsuków wyrósł nagle piąty, który odznaczał się siłą i zajadłością pozostałych czterech.
Rzucił się na najbliższego z nich i odgryzł mu pysk. Reszta odskoczyła instynktownie, lecz
borsuk nie zaprzestał ataku. Pokąsał i poorał pazurami brzuch jednego i przeciął odkryte gardło
drugiego. Zabił je po kolei, wykorzystując przewagę zaskoczenia i szoku.
Wszystko to trwało parę sekund.
Oczywiście, zwierzętom zdarza się niekiedy atakować swych krewniaków. Kiedy urodzi się
zdeformowane szczenię, matka instynktownie je zabija. Samce niektórych gatunków walczą na
śmierć i życie o dominację w stadzie lub o kontrolę nad potomstwem. Czasem też jedno zwierzę
zabija drugie na skutek szaleństwa.
Ale nie wybijają się w ten sposób. Nie co do jednego. Wszystkie zwierzęta, które przyszły
w sukurs ludziom, zostały wymordowane przez swoich braci. Był to czyn gorszy niż
świętokradztwo.
Ettrich pociągnął Isabelle za rękę; tym razem nie stawiała oporu. Wybiegli z klatki na
opustoszały teraz i cichy plac przed budynkiem. Panujący tutaj spokój silnie kontrastował
z dokonaną wewnątrz rzezią.
Gdzie Coco?
Nie wiem, chyba została w środku.
Cholera. Ettrich przesunął ręką po głowie. Zaczekaj tutaj. Wycelował palcem
w ziemię, jakby miejsce, w którym akurat stali, było bezpieczne.
Teraz z kolei Isabelle nie chciała puścić jego ręki.
Gdzie idziesz, Vincencie?
Spróbuję ją stamtąd wyciągnąć. Nie przyznał się Isabelle, że coś sobie przypomniał.
W całym tym zgiełku wpadła mu do głowy pewna myśl. Był pewien, że jest prawdziwa i że
okaże się pomocna. Jezu, popatrz na to!
Po drugiej stronie wybiegu stało rzędem pięć zwierząt i gapiło się na nich. Lama, oryks,
pantera, pingwin Humboldta i rzadki zielony żuraw z Sam. Gdyby można powiedzieć, że
zwierzęta mają wyraz twarzy, to miny tych stojących na placu wyrażały jedno: smutek.
Wiedziały, że muszą wejść do klatki, przystąpić do walki i zginąć w boju. Wcześniej oddały
już swoją wolność i zamieszkały w tym ponurym, fałszywym ogrodzie; teraz zabierano im nawet
tę marną egzystencję.
%7łycie upłynęło im w klatkach, choć każde z nich gdyby chciało mogłoby się stąd
wydostać. Spędzały tysiące dłużących się niemiłosiernie dni, przesiadując na betonie, na
pieńkach albo gołej ziemi; jadły tę samą żywność podawaną w tych samych ilościach,
rozmawiały z sobą i spały. Wiecznie znudzone, gapiły się, czekając, aż zdarzy się coś takiego. Po
to żyły, dlatego znalazły się tutaj. A przecież zawsze im mówiono, że mają szansę przetrwać.
Wiedziały teraz, że tak się nie stanie. Sprawa była prosta umrą.
Ettrich wyczuwał ich odwagę i smutek. Straszliwa kombinacja. Uwolnił dłoń z uścisku
Isabelle i delikatnie musnął jej policzek. Nie wiedział, że Anjo polecił jej, żeby go puściła.
Mimo to Isabelle nie potrafiła się opanować.
Ale co ty sam zdziałasz przeciwko temu? Co tu w ogóle można zrobić?
Chciał ją jakoś uspokoić, ale z powodu przerażenia nie wiedział jak.
Zaczekaj tutaj. Przeciął wybieg, idąc w stronę bramy. W miarę jak się do niej zbliżał,
coraz wyrazniej ukazywało mu się to, co dzieje się w środku. Widok był tak straszny, że Ettrich
omal nie czmychnął.
Zacisnął pięści i zrobił coś, co przed chwilą uznał za najrozsądniejsze: odezwał się do
swojego martwego Ja . Nie do ogromnego szczura z uszminkowanym pyskiem, ale do drugiej
połowy Vincenta Ettricha. Tej, która narodziła się w momencie, gdy obecna jazń umarła
w szpitalu, parę miesięcy temu. Była to jedna z niewielu rzeczy, których był pewien: istnieje
zarówno żywa, jak i martwa jazń. Obie wiodą nas przez pełnię ludzkiego doświadczenia, a potem
wprowadzają w mozaikę.
Ettrich zwrócił się głośno do swego martwego ja :
Co mam robić?
Natychmiast padła odpowiedz:
Nic. Ty jej nie pomożesz. Ale ja mogę. Nie był pewien, czy to, co słyszy, nie jest jego
urojeniem. Następnie głos dodał: W śmierci nie ma chaosu, zatem on mnie nie widzi.
Wyciągnij scyzoryk.
Bez wahania sięgnął do kieszeni i wyjął składany scyzoryk Lile Lock , który nosił od lat.
Nóż był mały i pękaty, z intarsjowanym uchwytem. Ettrich uwielbiał obracać go w palcach,
kiedy nie miał czym zająć rąk. Uważał scyzoryk za coś w rodzaju talizmanu, choć używał go
rzadko, do otwierania listów albo przekrajania jabłek.
Wejdziesz w swój scyzoryk, a wtedy ja przejmę kontrolę nad twoim ciałem. Dzięki temu
staniesz się niewidoczny dla chaosu. Będziesz bezpieczny. Pomogę Coco na tyle, na ile będę
mógł. Ale jednego musimy przestrzegać: ty i ja nie możemy się rozdzielić. Cały czas będę miał
ten scyzoryk przy sobie.
Jak chcesz to zrobić? Jak chcesz mnie... do niego wsadzić?
Z wnętrza pawilonu dobiegła seria gwałtownych i dziwnych hałasów. Piątka zwierząt na
placu ruszyła w tamtą stronę. Isabelle zawołała do Ettricha, żeby wracał, wracał.
Sam nie dam rady. Tylko ty możesz w niego wejść. Przelejesz swój numen z ciała do
scyzoryka. Możesz to uczynić z dowolnym przedmiotem.
Ale jak?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]