[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ależ, kochanie, ja tu widzę rachunki ze wszystkich firm kredytowych. Patrz! Visa,
Diners, American Express. Jesteśmy im winni tysiące dolarów. Powiedz, dlaczego nie
wypisałeś czeków?
Dalej patrzył tępo w sufit, a jego twarz przybrała wyraz, który Katherine już znała.
- Idę teraz na zakupy. Jeśli nie zapłaciłeś rachunków, to nie przyjmą ode mnie żadnej z
tych kart kredytowych.
- Nie przejmuj się, cherie. Już się wszystkim zająłem. Posłałem im wyciągi z banku.
Nie rób tyle zamieszania. Wszystko będzie dobrze. - Jego gderliwy ton mówił: radzę ci,
zamknij się, bo pożałujesz .
Katherine gniewnym gestem odsunęła papiery i komputery na brzeg biurka.
- Radzę ci wypisz te czeki teraz - rzekła, pochylając się ku Jean-Claudeowi. -
Rozumiesz, co mówię? Nie po południu, nie jutro, lecz teraz.
Spojrzał na nią spode łba. Katherine ubrana była w beżowe spodnie i jedwabną
bluzkę. Zupełnie nie ma tyłka, pomyślał beznamiętnie. Owszem, radził jej zrzucić trochę
wagi, ale nie kazał zamieniać się w szkielet. Dobrze, że te kostiumy wypychały ją i
pogrubiały w odpowiednich miejscach.
- Może wypiszę, a może nie wypiszę.
- Radzę ci jednak wypisać - rzekła Katherine złowrogo. - W przeciwnym razie wyślę
wszystko do Kena i każę jemu się tym zająć.
Jean-Claude wbił w nią zimne spojrzenie.
- Nawet nie próbuj, cherie. Powiedziałem ci, że się tym zajmę. Płacenie rachunków
należy do mnie, więc rób to, co do ciebie należy i przestań się wtrącać w nie swoje sprawy.
Ale Katherine, która nie dawała łatwo za wygraną, pomachała mu przed nosem garścią
rachunków.
- To są moje sprawy. Jak śmiesz mi mówić, żebym się nie wtrącała, skoro to są moje
sprawy.
- Grosza przy duszy nie miałaś, kiedy się poznaliśmy. Pójdziesz z torbami, zapamiętaj
moje słowa, Katherine Bennet. - Jego twarz zrobiła się czerwona z wściekłości. - Nie znasz
się na interesach. Zbankrutujesz, jeśli zrezygnujesz z mojej pomocy.
On w to wierzy - pomyślała Katherine. Była wstrząśnięta tym odkryciem, ale nie
chciała się dalej kłócić. Jean-Claude rządził jej domowym kontem, ale ona miała jeszcze
konto osobiste.
- Niech będzie, jak chcesz - powiedziała. - Ale chyba sam widzisz, że się trochę
zagalopowałeś.
Co rzekłszy, energicznie trzasnęła drzwiami, wróciła do apartamentu i ze swojego
konta wypisała czek za elektryczność.
- Masz, Brendo, - wyślij zaraz to ekspresem do Marii. I na miłość boską, chodzmy
wreszcie na te zakupy.
- Na frasunki nie ma jak sprawunki - Brenda uśmiechnęła się z ulgą. - Należy ci się
nagroda.
Ale ku ogromnemu zdumieniu Katherine w żadnym z butików nie przyjęto jej kart
kredytowych. Gdy raz po raz odmawiano jej sprzedania towaru, wzbierała w niej wściekłość
na Jean-Claudea. Wróciła do domu z zamiarem zrobienia mu karczemnej awantury,
tymczasem na biurku zastała sto starannie wypisanych czeków, czekających na jej podpis.
Bardziej od czeków zaskoczył ją Jean-Claude: czarujący, słodki, kochający.
Nie zamierzała się nabrać na jego słodką minę.
- Czy wiedziałeś, że wszystkie moje karty kredytowe zostały zablokowane? - rzuciła
się na niego od progu. - Przeżyłam taki koszmar kiedyś w Nowym Jorku, kiedy urząd
skarbowy wycofał całą forsę z mojego konta bankowego w poczet tak zwanych nie
zapłaconych podatków. Obiecałam sobie wtedy, że już nigdy nie pozwolę się tak upokorzyć. I
nie pozwolę, Jean-Claude, nie pozwolę.
Przystojną twarz rozświetlił uwodzicielski uśmiech. Jean-Claude podszedł, żeby objąć
Katherine, ale ona odsunęła się od niego ze złością.
- Uspokój się, cberie, uspokój się, na Boga Ojca - próbował ją mitygować. - Jesteś
podekscytowana, rozpalona i zachowujesz się jak rozzłoszczone szczenię. Biedne dziecko, za
ciężko pracuje.
- Pewnie, że za ciężko pracuję - wybuchnęła. - Codziennie muszę się nauczyć nowych
kwestii i ledwo żyję od noszenia tych wszystkich gorsetów i peruk. Na domiar złego, ni stąd
ni zowąd się dowiaduję, że nie mam żadnych pieniędzy. Niech cię szlag trafi, Jean -Claude,
czy ty chcesz doprowadzić mnie do szaleństwa?
- No już dobrze, cberie. - Delikatnie pogłaskał ją po włosach. - Już wszystko dobrze,
Kitty. Wiesz przecież, że potrafię takie sprawy doprowadzić do porządku, prawda?
Katherine popatrzyła na jego spokojną twarz. Otoczył ją ramionami, ale ona wcale nie
poczuła się od tego bezpieczna i kochana.
- Na miłość boską, skończ z tymi głupimi grami - szepnęła. - Ja już tak dalej nie mogę.
Szczerze ci mówię.
- Coś sobie wyobraziłaś, Kitty. Robię tylko to, co jest dla ciebie najlepsze. Kocham cię
bardziej niż siebie. - Pogaskał ją po plecach, a Katherine westchnęła, bo poczuła, że wbrew
swojej woli mięknie. Przytulił ją mocniej, mrucząc cicho: - Nie wolno ci mnie opuścić, Kitty,
nie wolno ci nawet o tym myśleć. Jeśli mnie opuścisz, to...
- To? - Nie odpowiedział, tylko odpinał jej jedwabną bluzkę, muskając czułymi
wargami jej szyję. - Co zrobisz, Jean-Claude?
- Zabiję cię - powiedział i uśmiechnął się anielsko. Po czym ją pocałował, wziął na
ręce i zaniósł do sypialni.
Wkładając cienki koronkowy peniuar do sceny gwałtu, Katherine drżała pod
wpływem nieuzasadnionego zdenerwowania. Czuła się krucha, delikatna jak ten kostium,
który zresztą tak tylko wyglądał, bo naprawdę był niezniszczalny. Gerard le Blanche go z niej
zrywał, a krawcowa zszywała do następnego ujęcia. Była to skomplikowana kombinacja
szyfonu, jedwabnych wstążek i cielistego elastiku, sprytnie pomyślana, dająca złudzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]