[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sprawa&
 Jakąś piękność ujrzałeś w piaskach?
 Piękność? Tak, tak, właśnie  Piękną ! Była tutaj jakaś dziwna konstrukcja&
 Co znaczy: była?
 Była. A teraz nie ma. Obszedłem ją nawet dokoła, dotknąłem rękami. Około ośmiu
metrów wysokości i piętnastu a może dwudziestu średnicy, jeśli nie brać pod uwagę wystających
części.
 A więc ona ma już nawet wystające części?
 Ma, ma wszystko, co potrzeba. Chodzi tylko o to, że zniknęła. Z początku chciałem,
żebyś udał się do instytutu i wezwał tu jeszcze kogoś. Ale nie ma już nic do pokazania. Co robić?
 Jesteś pewien, że była naprawdę?
 Myślisz, że to halucynacja? Nawet jeśli tak jest, to na  Pięknej jest coś zagadkowego.
Nigdy przedtem nie miałem halucynacji. A co w twoim kwadracie?
 Mój kwadrat jest pusty, jak wszystkie pozostałe na naszej  podopiecznej . A  Piękna
to taka nazwa, imię? Dawno wymyśliłeś?
 Zupełnie niedawno. Ale nie o to teraz chodzi. Przecież Kriestianczykow i Wolnow czuli
w tym punkcie coś dziwnego, niezrozumiałego. Zlad! Zlad! Dopiero co przejechałem na
wstecznym biegu pięćdziesiąt metrów, a ślad łazika urywa się tuż przede mną.
 Uważam, że powinniśmy się spotkać  powiedział Strokin.
 Chyba tak. Ale najpierw malutki eksperyment. Będę posuwał się do przodu i przez cały
czas coś mówił, a ty słuchaj uważnie. Zrozumiałeś? Zaczynamy!& A  podopieczna naprawdę
jest piękna. Kiedy wrócimy do Instytutu oficjalnie zaproponuję, aby nazwać ją  Piękna !
Słuchaj! Znów ta sama konstrukcja! Strokin! Stro& Kuriłow do Strokina! Odbiór! Odbiór!
Kuriłow do Strokina! Odbiór!
Nikt jednak nie odpowiadał.
Teraz już świadomie nie zawracałem łazika. W tym ruchu, to do przodu, to do tyłu coś
było& A konstrukcja wciąż stała. I wszystko było tak samo, jak kilka minut temu. Albo& albo
nie. Tak, z całą pewnością wszystko było tak samo. Tylko nie wszystko wtedy zauważyłem, bo
byłem pewien, że to właśnie konstrukcja, która nagle przede mną wyrosła jest dziwaczna. Teraz
już bardziej uważałem. Po pierwsze łączność ze Strokinem znów została przerwana, Po drugie&
A może mi się tylko wydaje? Za oknami maszyny nie było już takiego skwaru jak zawsze& Po
trzecie, ślad mojego łazika, który przeszedłem piechotą biegł prostopadle do ruchu maszyny. Po
czwarte, to był ślad po jednej gąsienicy.
Najpierw trzeba jednak nawiązać łączność ze Strokinem.
 Wrzuciłem wsteczny bieg i prawie natychmiast usłyszałem:
 & riłowa! Odbiór! Odbiór!
 Kuriłow do Strokina! Słyszę dobrze. Kiedy zerwała się łączność?
 Na słowach:  I oficjalnie zaproponuję nazwę  Piękna !
 Tak jest. Następna fraza brzmiała:  Słuchaj! Znów ta sama konstrukcja! Co robimy?
Wygląda na to, że nie chodzi tutaj o zły przepływ fal radiowych. Po prostu gdzieś giną. Wątpię
tylko, czy nasze centrum obliczeniowe potrafiłoby to wymodelować. A jakakolwiek awaria
maszyny zostałaby zauważona i usunięta już dawno.
 Są dwa wyjścia: albo obaj niezwłocznie wracamy do instytutu, żeby wszystko
opowiedzieć i niech kierownictwo podejmuje decyzję, albo spróbujmy dowiedzieć się
czegokolwiek o tej twojej konstrukcji  ale we dwójkę. Nawiasem mówiąc, już choćby to, że na
 podopiecznej , tj.  Pięknej  łączność radiowa ulega przerwaniu nie jest bez znaczenia. I jeśli
nie są to wybryki centrum obliczeniowego, pracy starczy dla całego instytutu.
 Jestem pewien, że centrum obliczeniowe nie ma nic do tego. Czekam na ciebie w
kwadracie Kriestianczykowa. Podałem współrzędne miejsca, w którym się obecnie znajduję. 
Wymyślę dla ciebie jakiś znak. Albo& albo po prostu zostawię na tym samym miejscu łazik, a
sam pójdę piechotą.
 Myślisz, że można się tam dostać piechotą?
 Dlaczego nie? Zaraz spróbuję. Kieruj się nadajnikiem radiowym. Mniej więcej po
dwóch minutach wywołam cię.
Wyszedłem z łazika i podążyłem śladami maszyny. Moją twarz chroniła wyłącznie maska
tlenowa, a przeguby rąk w ogóle były odkryte. Czułem panujący tutaj straszliwy upał. Koleina po
moim łaziku urywała się nagle, dosłownie jakby ucięta nożem. Chwilę stałem, a potem zrobiłem
krok naprzód. Przede mną wznosiła się konstrukcja. Powietrze niewątpliwie zrobiło się
chłodniejsze. I jeszcze coś dziwnego  horyzont jak gdyby się zwęził. Mogło to być
spowodowane również tym, że w łaziku znajdowałem się jakieś półtora metra wyżej. W równym
miejscu, co też miało znaczenie.
Kilka minut zajął mi powrót do maszyny, wezwanie Strokina, poinformowanie go, co
zamierzam robić dalej. Przekonałem się, że Strokin z maksymalną prędkością zbliża się do
mojego kwadratu i wróciłem znowu do dziwnej budowli.
5
Na łączność ze Strokinem powinienem wejść za pół godziny.
Ze trzy razy obszedłem jeszcze tajemniczą konstrukcję, śmielej już zaglądając w nisze i
opukując rękami wystające części, o ile wcześniej spostrzegłem jedynie, że t o zbudowane było z
metalu,, to teraz zacząłem nawet rozróżniać jego kolory. Przeważał malinowy z mnóstwem
odcieni, przechodzących w żółć i fiolet. Doskonałość formy konstrukcji podsunęła mi myśl, że
jest to jakieś skończone, samodzielne, specjalne urządzenie, nie posiadające żadnych związków
funkcjonalnych z otaczającym światem. To znaczy przyszło mi na myśl, że jest to jakiś aparat
latający, najpewniej kosmiczny. Jedna z nisz okazała się na tyle głęboka, że nie przenikało już do
niej światło. Przekonanie, że nic mi tutaj nie grozi, powstało we mnie już dawno. Teraz wzmogło
się jeszcze, wydawało się nawet, że zostało zasugerowane, że pochodzi z zewnątrz; nie
przytłaczało, ale jakby przywoływało. Jak gdyby ktoś zapraszał mnie i prosił o pomoc.
Dłużej nie mogłem i nie chciałem sprzeciwiać się temu wezwaniu.
Nisza kończyła się włazem, przez który mogłem przepełznąć. Ruszyłem naprzód i po
jakichś pięciu metrach znalazłem się w pomieszczeniu jasnym, dostatecznie przestronnym,
okrągłym, z jakimiś statywami wzdłuż obwodu, z dwoma fotelami, czy raczej czymś mgliście
przypominającym fotele, z pulpitem sterowniczym. W każdym razie coś mieniło się tutaj
wszystkimi kolorami tęczy i było podobne do migotania lampek na schemacie
mnemotechnicznym jakiegoś skomplikowanego urządzenia. W jednym z foteli spoczywała jakaś
istota i patrzyła na mnie nieruchomymi oczyma. Wydało mi się, że nie żyje lub straciła
przytomność. Wezwanie o pomoc, bez słów, ale żarliwe, pochodziło niewątpliwie od niej.
Coś poruszyło się w mojej głowie i wróciło na swoje miejsce. Spokojnie& Spokojnie&
Spokojnie&
Czyjekolwiek byłyby to sztuczki, przede mną leżał człowiek. Zresztą nie zastanawiałem się
 człowiek to, czy nie! Po prostu istota rozumna. Podszedłem i położyłem rękę na wysokim
czole. Rysy twarzy także były wyraznie ludzkie. Oczy, usta, uszy, nos. Ręce, nogi, tułów.
Zdawało się, że była to wierna kopia człowieka, choć ludzkimi wydawały się tylko oczy. Co
robić? Co mu jest? Jak mogę mu pomóc? Mało brakowało, a wziąłbym go na ręce i zaniósł do
łazika, żeby natychmiast przetransportować do instytutu. Ale w porę się opamiętałem. Po
pierwsze  atmosfera. Właz do tego pomieszczenia, kajuty czy kabiny sterowniczej był otwarty.
Całkiem możliwe, że istota oddychała właśnie takim powietrzem, jakie było na planecie. Ale ono [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl