[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Krok jego dzwięczy i trzaska, kiedy w milczeniu idzie, olbrzymi, przez mrok w łożnicę
małżonki swojej.
Rozdarł kotarę.
Zerwał lampę ze ściany i w oczy śpiącym przyświeca.
Krzyk jego lwi:
 Ocknij się, Cudna, duszo moja! Porwą się śpiący. Szept białych warg... Dygocą bezsilne
ręce. Patrzą w przybysza skostniałe oczy.
 Cóż byś powiedział, władco na Tyńcu, gdyby cię koniądz Walgierz ze snu twardego
przyszedł budzić? Wrócił już Udały Walgierz z wyprawy dalekiej. Obszedł już kroki praco-
witymi świat. Był daleko  och, daleko! Był głęboko  och, głęboko! Widział już oczyma
własnymi wszystko, na własne uszy wszystko słyszał.
Wstań, bracie! 
Uniósł znad czoła ciężkie szłomu żelaza i straszne jamy oczu odsłonił.
Zmiech jego  ryk tygrysa.
Podzwignął miecz i od straszliwego zamachu rozdarł, rozszarpał drgające ciała.
Jak strzelenie piorunu rozlega się jego krzyk po wnętrzach zamku, leci w sale, krużganki.
Ciosy miecza budzą zdrajców na chwilę, by im śmierci błyskanie pokazać.
Pada przed nim gawiedz na twarz.
60
A inni rozewrą na ścieżaj drzwi, a inni cześć mu wyją, a inni za nim kroczą jako radosny
hufiec poddanych.
Idzie Walgierz wielkimi kroki przed siebie.
Spadł aż do drzwi podziemia.
Wyrwał je z zawias.
Tam oto, w lochu mogilnym, brat Wydrzyoko gnije. Oczy jego jak próchno w ciemności
świecą.
Rozerwał Walgierz mieczem więzy. Chwycił współbrata w ramiona.
Szepcą, szlochają...
Wstępują dwaj po stopniach zalanych krwią Idą w krużganki zasłane trupami, w dziedziń-
ce wiślańskiego zamczyska, w sienie, w bramy, przez mosty w świat...
61
XII
Na wzgórzu, skąd widać zgliszcza tynieckiego zamczyska, stał Walgierz Udały. Mocny,
bojowy koń spienioną żuchwą gryzł wędzidło, a ziemię pod sobą kopytem niecierpliwie bił.
Wiatr wzdymał i szarpał zwisła grzywę rumaka i wielobarwne pióra rozwiewał bujnie na
przyłbicy książęcej. Tuż przy koniądzu siedział w siodle Wydrzyoko. Za nim orszak bojow-
ników zatoczył półkole.
Milczą rycerze, szanują wodza dumanie głębokie.
Głęboko duma Walgierz patrząc w dymy skłębione,
w słupy iskier dalekie.
 Pójdziemy teraz, wiciądzu  powiada Wydrzyoko  na nowy bój, na żywot nowy. Nowe
w puszczy na wysokościach wyrąbiem toporem polany. Nowe osiedla założym. Nowe gniaz-
da dla ludu gminnego. Nowe zamki strzeliste wzniesiemy ponad cyplami stromych skał.
 Tak, bracie, nowe zamki!
 Uderzymy w ziemię nieżywą, w ziemię jałową, w ziemię płoną ostrzem narzędzi z żelaza
i dobędziemy z jej łona śpiew rozkochanych niewiast, gwar dzieci i wielki hymn mężów
schylonych nad zagonami złotej pszenicy i żyta, co się srebrzy pod niebem. Od naszych czy-
nów, wodzu, poczną się nowe dzieje! Z naszych ramion zstąpi na ziemię pokolenie potężne i
piękne. A ono będzie twórcą pokoleń, których pochód nieskończony iść będzie w wieczność
pod niebem świętej Pogody.
 Tak, bracie mój!
 A tyś to sprawił. Wielki zamach twojego miecza czcić będą w pieśni nigdy nie umierają-
cej pokolenia szczęśliwe, kiedy się po pracy zejdą na polanach wiecowych. Jesteś wielki jako
ta nieobeszła ziemia, wysoki jak Tatry-góry.
Cicho, cicho ku zgliszczom zaśmiał się Walgierz Udały. Jego ręka żelazna szarpnęła wo-
dze konia. Miecz w strzemię trzasnął.
Zadumane oczy przebodły dymy i zduszone płomienie. Wyciągnął dłoń:
 Tam moja wielkość...  wyrzecze spomiędzy głębokiego śmiechu.  Do słupa moja wiel-
kość przykuta. Nowe zamki, jakoby gniazda orłowe, wydzwignę na szczyty gór, nowe sioła
rozsadzę po puszczy jak ule pszczół, pszeniczne i żytnie ziarno rozsieję po stokach, gdzie
rośnie jałowiec, po nizinach, kędy kwitną kaliny...
Lecz już wielkości nie zaznam.
Wielkość moja do słupa żelaznego przykuta, w tamtych się dymach ogniem przepala. 
 Pójdziemy, wiciądzu, polskiego szukać króla!
 W jakiej też stronie, w którym też boru, z jakimi wrogi wojuje wielki król? Gdzie sły-
chać krzyk skrwawionych pułków, pieśń bojową, wielki wrzask trąb? Z której też strony
nadleci echo?
Pójdziemy, bracie, w ciemną głuszę świętej góry i bogi krzykiem zwołamy.
Nad przyszłością pokoleń ich wieczną osadzimy stolicę. Tam to w kontynie wieszczowej,
starej, pod cieniem buków, nadleci ku nam Poświst-wiatr. Nadleci ku nam z końca świata,
echo przyniesie, kędy w lasach polski król...
Powiem królowi prawdę głęboką, prawdę, co się tam oto w ogniu pali.
Otworzę królowi oczy jasne... Pokażę królowi duszę kamienną...
62
63
DUMA O HETMANIE
Synowi swemu Adamowi
przypisuje ten utwór
autor
PROLOG
W śniadym dymie i w chmurach ponad morzem wyrosłych jesienne słońce połyska.
W gęstej kurzawie, wyrzuconej ze stepu stratowanego przez kopyta tatarskich koni, mdłe
światło gore.
Niezliczona ćma kruków, lecąca niby skrzydła czarnego anioła, napełniła szerokość nie-
bieską i nad dzikim krąży polem.
Głuchy tętent oddaje ziemia sucha.
Daleki zgiełk niosą wiatry.
Prawica najjaśniejszego, najwielmożniejszego Osmana, Mekki i Medyny cesarza, siedem
monarchii i cztery kąty świata trzymająca, podniosła chorągiew w stronach dalekich.
Wrzask trąby zagrzmiał nad morzem, między lądami. Ciemnolice, posępnookie ludy rzu-
ciły Eufrates, Nil, Dunaj. Nad Archipelagu zielone morze, między Tracją i Azji wybrzeżem,
ponad Cyklady, Sporady, Salaminę, Eubeę i Samotrace padło hasło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl