[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zmęczeni ludzie w milczeniu zajęli miejsca. Aż do bazy nikt nie odezwał się nawet słowem.
Wbrew zwyczajowi kolację jedli oddzielnie. Szawrow od razu poleciał na kuter
desantowy, aby dokończyć przeglądu. Ewa, której pomagał Kuleszow, opatrywała psa.
Shermann zajął się naprawą pozrywanych anten. Dla pozostałych też znalazły się rożne
zajęcia, których nie można było odkładać do jutra. Wszyscy wiedzieli, że już o świcie
wyruszą na dalsze poszukiwania.
Maszeńka, która wraz z Sergiuszem i Burtonem siadła do kolacji podanej im przez
Bazylego Fahra, biologa i kucharza wyprawy w jednej osobie, nagle odsunęła talerz i zaczęła
pochlipywać.
- Maszeńko, tak nie wolno - powiedział Bur ton obejmując dziewczynę ramieniem. -
Jutro go znajdziemy.
Maszeńka zasłoniła twarz rękami i rozbeczała się na dobre.
- Mnie kiedyś szukali całe trzy dni - ciągnął Burton. - Gonił mnie wtedy diplodok
niewiele mniejszy od naszego kutra desantowego. Zapędził mnie w skały i już myślałem, że
ze mną koniec, gdyż nawet miotacz promieni nie mógł przebić jego pancerza. W ostatniej
chwili, kiedy jaszczur rozdziawił paszczękę, żeby mnie pożreć, strzeliłem mu prosto w pysk i
szczęśliwie trafiłem w mózg. Zwalił się na mnie i omal mnie nie zmiażdżył. Na szczęście
upadłem w szczelinę skalną. Była dość obszerna i mieściłem się w niej bez trudu, ale nie
mogłem wydostać się spod ogromnego cielska. Dyskoloty przelatywały nade mną chyba z
pięć razy, ale przeklęty jaszczur ekranował moje pelengi. Na trzeci dzień, kiedy tlen prawie
mi się skończył i zacząłem już układać w myśli testament...
Burton przerwał w nadziei, że Maszeńka zada mu jakieś pytanie, ale dziewczyna
milczała. Sergiusz postanowił mu pomóc. Kuleszow, który wymyślił tę historię, opowiadał ją
wiele razy, więc znał ją na pamięć i wiedział, o co należy pytać.
- A nie próbował pan wypalić tunelu w cielsku jaszczura? - zapytał.
- Myślałem o tym, ale dzieliło mnie od niego nie więcej niż dwadzieścia centymetrów,
tak ze raczej wypaliłbym dziurę we własnym skafandrze. Pocieszałem się przy tym, że w
każdym razie nie grozi mi śmierć głodowa - mięsa tego potwora starczyłoby mi co najmniej
na pół roku.
- I jak się pan wydostał? - pytał dalej Sergiusz. - Znalezli pana?
- Na szczęście zwierzyna na tamtej planecie miała doskonałe apetyty. Tak rzuciła się
na moje trofeum, że zjadła je, zanim skończył mi się tlen. Pozostało mi tylko rozpędzić moich
wybawców kilkoma seriami z miotacza i wezwać pomoc przez radio...
Do jadalni wszedł Szawrow w ociekającym wodą kombinezonie.
- Kuter jest w porządku - powiedział. - Tyle tylko, że śluza była zapchana rozmaitym
paskudztwem i musiałem trochę to posprzątać.
Burton zerknął na zegarek.
- Proszę na wszelki wypadek przygotować kuter do startu. Za godzinę będę rozmawiał
z  Arielem . Ilu ludzi mogą nam przysłać?
- Obawiam się, że gdy tylko dowiedzą się, iż potrzebujemy pomocy, zjawi się tu cała
siódemka, pozostawiająca statek na łasce automatów.
- Niech tylko spróbują! - mruknął Burton. - Puszczę tutaj najwyżej trzech.
Przyszła Ewa i Kuleszow.
- Jak się czuje nasz chory? - zapytał Burton.
- Już prawie dobrze. Ma złamaną jedną łapę i trochę zadrapań. Założyłam mu gips.
Najdalej za tydzień będzie już biegał.
- Proszę mi powiedzieć, ile według pani ten pies może mieć lat? - zapytał Szawrow.
- Chyba pięć lub sześć. Zęby ma jeszcze ostre. A czemu pan pyta?
- Słyszałem kiedyś historię o pewnym psie i jego dziwnym właścicielu, który
wszędzie woził ze sobą szpady. Cała ich kolekcja zawsze wisiała na ścianach jego kabiny.
Ten człowiek nie miał prawej dłoni i był bardzo podobny do naszego wczorajszego gościa...
Ale opowiadano mi tę historię już bardzo dawno i tamten pies pewnie już zdechł ze starości.
Burton, który był już w drzwiach, wrócił i usiadł naprzeciwko Szawrowa.
- Sądzi pan jednak, że to był on?
- Po prostu nic innego nie przychodzi mi do głowy. Chyba, że założyć jakiś
nieprawdopodobny przypadek... Powiedzmy, że istnieją dwaj bracia blizniacy, obaj kosmiczni
anachoreci, miłośnicy psów i białej broni, którzy osiedlili się na różnych planetach.
Za oknami było już zupełnie ciemno. Meteorolodzy pół żartem pół serio nazywali
klimat Alfy  ohydnie kontynentalnym . Na planecie nie było mórz, więc jej powierzchnia
stanowiła jeden ogromny kontynent, na którym rozległe obszary półpustynne poprzedzielane
były bagniskami, jak przypuszczali hydrolodzy, leżącymi nad podziemnymi oceanami.
Wszystko to sprawiało, taka przynajmniej była robocza hipoteza, że nawet w najcieplejszej
porze roku, kiedy w południe wszyscy dusili się z gorąca, nocą temperatura mogła spaść
niemal do zera.
Ostatnie wydarzenia bardzo zaniepokoiły Burtona. Na Ziemi mieszkało około
dwudziestu miliardów ludzi, więc każda planeta ziemskiego typu była na wagę złota, a Alfa
należała do tych nielicznych planet, gdzie wszystko sprzyjało człowiekowi - grawitacja, skład
atmosfery, widmo promieniowania gwiazdy dziennej, mikroflora i mikrofauna, długość doby,
roczne i dobowe wahania temperatury. W dodatku powierzchnia Alfy była sześciokrotnie
większa od tej, jaką człowiek zagospodarował na własnej planecie. Alfa stwarzała wszelkie
warunki do życia dla stu miliardów ludzi - wspaniałe gleby mogące dać niewiarygodne wręcz
plony, ogromne zasoby kopalin i wreszcie wodę - wykryty przez aparaturę wyprawy
podziemny ocean, leżący na głębokości zaledwie dwóch kilometrów. Do tego oceanu trzeba
będzie dotrzeć, kiedy  Ciołkowski przywiezie z Ziemi niezbędne urządzenia wiertnicze.
Tylko jedna przeszkoda mogła powstrzymać kolonizatorów planety - miejscowe życie
rozumne...
Dotychczas planetę uważano za bezludną, ale Burton wiedział, że mogło to być
całkowicie błędne założenie. Dowódca wyprawy wciąż wracał myślą do niewyraznych
śladów stóp, które Kuleszow zauważył na piasku.
Ponad wszelką wątpliwość ślady zostawiła istota dwunoga, ale już co do sześciu
palców na każdej stopie nie było stuprocentowej pewności. Zlady zostały pieczołowicie
zmierzone i obfotografowane ze wszystkich stron. Rozmiar stopy pokrywał się ze stopą
Ahmeda, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Co się zaś tyczy zdjęć, to wyszły płasko i
niezbyt ostro, gdyż oślepiające słońce zlizało wszystkie cienie, i Burton doskonale wiedział, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl