[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stamtąd ogniem. Thoem raczy wiedzieć, jak udało mu się uciec z tego magazynu, ale nic mu
nie pomoże, jeśli całe Sebbei będzie w płomieniach. Zginie wraz z miastem, albo ucieknie na
otwartą przestrzeń. Nawet jeśli z początku go zgubimy, wytropienie go po śladach będzie
dziecinnie proste. Dopadniemy go jeśli nawet będzie próbował przedrzeć się przez Lonman.
Jest ranny, nie dojdzie daleko. Teraz my przejmiemy inicjatywę.
- Milordzie Gaethaa - protestował Alidor. - Lord nie mówi poważnie. Spalić całe miasto,
żeby zabić jednego człowieka? A co z mieszkańcami?
- Mają spróchniałe kręgosłupy. Nie martw się o nich. Zapalimy kilka budynków, wiatr
zrobi resztę. Zdążymy to zrobić, zanim ktokolwiek tu podniesie rękę. Nie sądzę, żeby ktoś
miał czelność nam się sprzeciwić. Możemy im powiedzieć, że to Kane rozniecił pożar; może
to wytrąci ich z tej ociężałości i powiedzą nam, gdzie się ukrywa, choć jest to raczej wątpliwe.
- Nie, nie możemy zrównać z ziemią całego miasta po to, żeby zniszczyć Kane'a. Ci ludzie
zginą, a w najlepszym razie stracą wszystko, co posiadają.
Lord Gaethaa niecierpliwie wzruszył ramionami.
- Miasto nie liczy sobie więcej niż kilkuset mieszkańców. Większość bez trudu ucieknie.
Jest dość opustoszałych miast, do których mogą się przeprowadzić. Nie traćmy czasu na
użalanie się nad nim. Nie spełnili swojego obowiązku wobec rodzaju ludzkiego. Są winni
śmierci wszystkich moich ludzi, są zdrajcami sprawy dobra. Wykurzenie tych szczurów z ich
śmierdzących nor jest dla nich sprawiedliwą karą. Chodzmy, Alidorze - tracimy czas.
Alidor chwycił lorda Gaethaa za ramię i odwrócił go do siebie.
- Ale spalić całe miasto dla jednego człowieka! Kane nie jest tego wart.
Blednąc z wściekłości. Krzyżowiec odepchnął porucznika.
- Kane nie jest wart! - ryknął. - Alidorze, straciłeś rozum. Przejechaliśmy pół kontynentu,
żeby zgładzić tego demona. Wszyscy twoi towarzysze oddali swoje życie za tę sprawę, I po
wszystkich tych trudach i ofiarach człowiek, którego mamy zabić, wciąż ze mnie szydzi.
Nawet sto miast gotów jestem zburzyć, jeśli będzie to potrzebne. Tak, uważam, że cena jest
niska, wobec zła, jakie ten człowiek wyrządzał i jakie wyrządzi jeszcze ludzkości, zanim nie
zostanie zabity. Cóż znaczy to miasto duchów w porównaniu z dobrem całego rodzaju
ludzkiego!
Logika tego wywodu była niezaprzeczalna, ale Alidor wciąż był nie pogodzony.
- Ale taka strategia może okazać się całkowicie nieskuteczna - powiedział słabym głosem.
- Kane bez trudu ucieknie z miasta. Nie jesteśmy w stanie pilnować wszystkich bram, poza
tym zostaje jeszcze droga przez mur. Ulotni się z Sebbei i nigdy już nie odnajdziemy jego
śladów.
- Generał, który wierzy w niezawodność swojej strategii, jest głupcem - rzekł lord
Gaethaa. - Pokaż mi lepiej plan, to posłucham twojej rady. Musimy sobie powiedzieć, że
Kane pokonał nas w tej grze w kotka i myszkę. Lepiej niż my zna Sebbei, więc czekał tylko,
aż wpadniemy w jego pułapkę. Straciliśmy wczoraj sześciu ludzi, nie możemy teraz zaczynać
we dwójkę. Musimy zmusić go do wyjścia na otwartą przestrzeń. Do diabła, Alidor, co się z
tobą dzieje? Straciłeś swoje ideały i nerwy jednocześnie?
Alidor miał zamęt w głowie. Gdzieś za nimi rozległo się wołanie:
- Alidorze, co robisz? Czy sprzedałeś całkiem swoją duszę lordowi Gaethaa? Ten
szaleniec wyrządził wraz ze swoją bandą więcej zła niż Kane przez całe życie. Pomożesz mu
teraz zniszczyć Sebbei i jego nieszczęsnych mieszkańców po to, żeby zabić Kane? Alidorze,
jeżeli w twojej duszy zostało cokolwiek ludzkiego, odejdz od tego człowieka. Zatrzymaj go,
zanim zgładzi jeszcze więcej ludzi w imię swojego bezlitosnego dobra.
- Ach, słyszę tę wiedzmę - wyszeptał lord Gaethaa. - Ten sam obłudny głos, który mówił
mi o śmierci Kane'a. Oto żniwo fałszywego miłosierdzia. Teraz wszystko jest jasne. Wiedzma
omotała mojego porucznika, rzuciła jakiś urok na jego duszę, uwiodła go, aby służył ciemnym
siłom zła.
Wyciągnął miecz i podszedł do niej powoli.
- Chodz w moje objęcia, wiedzmo - syknął. - Myślę, że tym razem przeceniłaś moją
krótkowzroczność i swoją moc. Alidor zagrodził mu drogę.
- Nie, milordzie. Ona nie jest czarownicą.
Lord Gaethaa odsunął go, mówiąc z żalem w głosie:
- Jesteś opętany, postradałeś rozum. Odsuń się, uratuję cię jeszcze moim mieczem,
posyłając tę wiedzmę do piekła, któremu służy. Na twarzy Alidora pojawił się wyraz
determinacji. On także wyciągnął swój miecz,
- To nie jest opętanie, milordzie, a Rehhaile nie jest czarownicą. Zrozumiałem, że ona
mówi prawdę, pojąłem te wszystkie złe przeczucia i wątpliwości, jakie dręczyły mnie przez
ostatnie miesiące. Nie pozwolę zabić tej niewinnej dziewczyny...
- Niewinna dziewczyna! To wiedzma. Okłamała cię. Pomagała Kane'owi od początku.
- ... ani nie pozwolę spalić tego miasta. Chodzmy, milordzie, wyjeżdżamy z tego kraju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]