[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Patrzył zaskoczony, jak podchodzi do drzwi.
 Kim!
 Tak?  Odwróciła się i spojrzała na niego.
 Nie odchodz w ten sposób.
 W jaki?
 Zdenerwowana, zła... Przecież cię ostrzegałem.
 O, tak.  Przyglądała mu się przez chwilę.  Co tak naprawdę cię
dręczy? Wolałbyś, żeby męczyło mnie poczucie winy, ponieważ się
kochaliśmy? Ani trochę nie czuję się winna, niczego nie żałuję, ale być może
powinnam udawać, że tak jest? To by pewnie ukoiło nieco twoje poczucie winy.
Bo czujesz się winny, prawda? Winny, że kochałeś się z córką szefa. Wciąż nie
mogę uwierzyć, że ty możesz uważać to za coś złego. Powiedz mi, czy według
ciebie to mieści się już w kategoriach przestępstwa? Czy raczej grzechu?
 To jest etyka, do cholery! Nie znasz takiego pojęcia?
 Daj spokój, nie chodzi ci o moje rozumienie etyki, tylko raczej ojca.
Prawda, że o tym myślisz? Boisz się, że ojciec nie zaakceptowałby naszego
związku? Mylisz się. Wątpię nawet, czy poświęciłby temu uwagę.
 O, na pewno.
 Wiesz co? Jeśli rzeczywiście cierpię, to jedynie z powodu twojego
oślego uporu. Dosyć już, przyrzekłam sobie, że nie będę cię więcej
przekonywać  dodała spokojniej.  Dobranoc. Zadzwoń, jeśli będziesz chciał
porozmawiać.
Mitch stał w drzwiach i patrzył, jak Kim idzie przez oświetlony parking.
Nie wyszło to ładnie, ale w końcu takie jest życie. Składa się na nie dobra praca,
jeśli ktoś miał szczęście taką znalezć, paru przyjaciół oraz ambicje i marzenia, o
ile w tym wieku jeszcze wypada je mieć. Znajomość z Kim była z góry skazana
na porażkę, co zresztą Mitch od początku próbował tej dziewczynie wyjaśnić.
Dlaczego tak się stało? Nie powinien był do tego dopuścić.
Kiedy tylne światła samochodu Kim zniknęły w oddali, Mitch zaklął pod
nosem. Mógłby ją pokochać, może nawet już ją kochał, ale dzięki Bogu, że nie
została na noc. Inaczej do rana, jak ostatni idiota, zdążyłby zapomnieć o
wszystkim, czego do tej pory nauczyło go życie.
 Kim Armstrong, słucham?
 Kim? Tu Julie Hildebrand. Właśnie w jednym z pism widziałam
zachwycającą sypialnię. Wszystko w niej było w odcieniach bieli. Po prostu
wspaniała. Zakochałam się w tej sypialni od pierwszego wejrzenia. Czy udałoby
się pani przygotować taki projekt?
 Oczywiście.  Do tej pory nic nie wzbudziło entuzjazmu pani
Hildebrand. Kim zastanawiała się nawet, czy istnieje coś, co by się jej
spodobało. Ale jeśli sama znalazła to, co jej odpowiada, ona z ochotą przygotuje
kolejną propozycję.  Ma pani to pismo?
 Właśnie w tej chwili je przeglądam.
 Chciałabym się z nim zapoznać. Czy mogę wstąpić do pani dzisiaj po
południu?
 Kiedy tylko pani zechce. Cały dzień jestem w domu.
 W takim razie przyjadę.
Odłożyła słuchawkę, ogarnęła wzrokiem biurko i jęknęła głośno.
Wszędzie leżały próbki materiałów, zeszyty ze wzorami tapet, odcieniami farb,
notatki dotyczące klientów, luzne kartki. Zwykle starała się utrzymywać w
pracowni wzorowy porządek, ale ostatnio nie funkcjonowała najlepiej.
Zła na siebie samą, że pozwoliła Mitchowi tak dalece wtargnąć w swoje
życie, z pasją zaatakowała ten bałagan. Przez całą niedzielę nasłuchiwała z
niepokojem, czy nie dzwoni telefon, i była niemal chora, gdy stało się jasne, że
on się nie odezwie.
Bała się tego, że Mitch w ogóle nie będzie próbował nawiązać z nią
kontaktu. Podobne zachowanie nawet pasowało do tego uparciucha. Co tym
razem ma wymyślić, żeby się z nią spotkał?
Nie znosiła sytuacji, kiedy wciąż musiała wykazywać inicjatywę. Ale z
drugiej strony bała się, że przez całe życie będzie żałować, że tego nie zrobiła. A
gdyby tak zaaranżować jego spotkanie z rodzicami? Myśl, że na przeszkodzie
ich szczęściu stoją jego niemądre uprzedzenia, nie dawała jej spokoju.
Mrugając powiekami, żeby odpędzić łzy, porządkowała biurko. Potem
zebrała jak najwięcej próbek we wszystkich kombinacjach bieli i z wyładowaną
torbą opuściła pracownię, udając się na kolejną sesję do pani Hildebrand.
Pokój w hotelu był mały, nijaki i bezosobowy. Mitch leżał wyciągnięty na
wznak na łóżku, z rękami pod głową, i wpatrywał się w sufit.
Kim... Kim...
Myślami był tylko przy niej  podczas pracy, jedzenia, kiedy mył się czy
kładł do snu. Teraz na przykład jego koledzy poszli na piwo do hotelowego
baru, a on, mimo namów, nie chciał się do nich przyłączyć. yle się czuł w
towarzystwie, właściwie przez cały czas czuł się okropnie i żałośnie. A
przyczyną tego było niewłaściwie ulokowane uczucie. Co, u diabła, się z nim
dzieje? Musi zapomnieć o Kim Armstrong i koniec, więc dlaczego nie może
przestać wspominać uczucia, którego doznał, kiedy była w jego ramionach. Czy
już nigdy nie zobaczy jej uśmiechu, nie usłyszy głosu?
Wstał z łóżka, zapalił światło i wpatrywał się w telefon. Zachowywał się
tak codziennie od chwili wyjazdu  patrzył na aparat telefoniczny i zastanawiał
się, co robić. Dzisiaj był już czwartek, jutro po południu wszyscy pojadą na
weekend do Seattle i wrócą tu w poniedziałek rano.
Nawet telefon wyglądał, jakby się z niego naigrywał. Mitch czuł, że
zaschło mu w ustach. Kim pewnie nawet nie ma w domu. Jest taka
sympatyczna, wesoła, musi mieć wielu przyjaciół i bogate życie towarzyskie.
Wyszła z jakimś mężczyzną i uśmiecha się do niego tym swoim zniewalającym
uśmiechem, chichocze z jego żartów, pozwala się całować.
Nie! Na pewno nie całuje innych. Nigdy w to nie uwierzy! Chwycił
słuchawkę i zanim przyszłoby mu do głowy zmienić zamiar, wystukał zero, a po
sygnale numer Kim. Odezwała się po trzecim dzwonku.
 Halo?
 Kim?
 Mitch?
 Tak, to ja. Jak się masz?
 Pracuję intensywnie. A co u ciebie?
 Dobrze nam idzie. Chyba skończymy do przyszłej środy.
 Pracujecie też podczas weekendu?
 Nie, jedziemy do domu i wrócimy tu w poniedziałek.
 Rozumiem.
Musiała wreszcie zaczerpnąć powietrza. Radość powodowała, że kręciło
jej się w głowie. Co powinna powiedzieć? Tysiące myśli i słów kłębiło jej się w
głowie, ale bała się, że cokolwiek powie, Mitch może to zle odczytać.
 Chciałem przeprosić cię, że do tej pory nie zadzwoniłem  odezwał się
po chwili.  Powinienem był to zrobić wcześniej.
 Lepiej pózno niż wcale.
 A więc nie jesteś na mnie zła?
 Nie, nie jestem.
 Kiedy wychodziłaś...
 Wiem. Przepraszam. To dlatego, że mamy zupełnie inne opinie... na
wiele rzeczy.
 Kim, ja nie potrafię się zmienić. Wiem, że tego nie możesz zrozumieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl