[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wtedy nie groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Teraz, w Montanie, wpadła w popłoch i
omal nie zginęła. Jak do tej pory nie zdarzyło się nic, co by uzasadniało paniczny strach.
Wmówiła sobie, Ŝe w górach musi ją spotkać coś strasznego. Wszystko, włącznie z
postrzeleniem Devlina, spowodowała panika, głupia, nie uzasadniona panika. Dev ma prawo
naśmiewać się z niej. Jak on jej pomoŜe wydostać się na szczyt, skoro sam ledwo trzyma się
na nogach?
Oczy Eden napełniły się łzami. Otarła je niecierpliwie wierzchem dłoni. Potem powoli
usiadła.
Koniec liny znajdował się w zasięgu jej ręki. Chwyciła go i obwiązała się w pasie. Nie
bardzo znała się na węzłach, więc zawiązała linę najmocniej, jak umiała.
– Co mam teraz robić? – krzyknęła.
Miała tak zmieniony głos, Ŝe Dev zerknął na dół zdumiony. Bał się, Ŝe jest zbyt
przestraszona, by z nim współdziałać, a sam nie dałby rady jej pomóc. Gdyby mógł uŜywać
obu rąk i ramion... Niestety, lewa strona była praktycznie bezuŜyteczna.
– Posłuchaj uwaŜnie. Swój koniec liny przywiązałem do drzewa. Teraz moŜesz wstać, nie
ma Ŝadnego niebezpieczeństwa. Czy mnie rozumiesz? Chwyć linę i podciągnij się w górę.
Eden skinęła głową. Odwróciła się, by nie patrzeć w przepaść, i chwyciła mocno linę.
Zaskoczył ją ostry ból w prawym nadgarstku i w lewym biodrze. Była posiniaczona. Ale na
szczęście niczego sobie nie złamała.
Dev wykrzykiwał dalsze instrukcje.
– Musisz wspinać się w górę po stoku. Pomogę ci.
Przez cały czas patrz na mnie. Nie spoglądaj w dół. Trzymaj się liny tak, by nie stracić
równowagi. Jeśli obsunie ci się noga, nie wpadaj w panikę, jesteś przywiązana. Będę ściągał
linę, w miarę jak będziesz szła, więc przez cały czas będzie napięta. Rozumiesz?
– Nie wpadnę w panikę – powiedziała cicho do siebie. – Tak, rozumiem – krzyknęła.
Dev bał się. Nie wiedział, czy obwiązała się liną wystarczająco mocno. Czy miała dość
siły, by wspiąć się po stromym stoku? MoŜe jest jakieś inne wyjście? Dopóki Eden nie
znajdzie się na górze, nie będzie bezpieczna. Dzięki Bogu, Ŝe zatrzymała się na półce! Gdyby
zleciała na dół i spadła do strumienia...
ZadrŜał i szybko odgonił tę myśl. Z daleka dziewczyna wydawała się taka mała i
bezradna.
– Kocham cię – szepnął i chwycił linę. – Czy jesteś gotowa? – krzyknął.
– Tak. – Mocno trzymała linę. Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok do przodu. Musi
patrzeć na Deva i nie moŜe myśleć o upadku.
Po trzech krokach obsunęła się jej noga. Na krótką, przeraŜającą chwilę zawisła na linie.
Ale nie wpadła w panikę. Mocno wcisnęła nogę w śnieg, odzyskując równowagę i poczucie
bezpieczeństwa.
Dev był bliski histerii. Wszystko stało się tak szybko, Ŝe nawet nie zdąŜył krzyknąć. Pocił
się, modlił, ciągnął linę, zuŜywał całą energię, jaką posiadał. I od czasu do czasu klął.
– Idzie ci wspaniale – krzyknął.
Działo się coś bardzo waŜnego. Wiedziała, Ŝe dotrze do szczytu. Widok Deva dodawał jej
sił, a kaŜdy krok przybliŜał ją do niego. Chciała być razem z nim, w jego ramionach. WaŜne
było, co Dev powie. Jeśli na nią nakrzyczy, sprawi jej ból, a jeśli będzie dobry i
wyrozumiały...
Tak często ze sobą walczyli i tyle razem znieśli. Kochali się z nieziemską pasją. W
Montanie spotkała coś, czego nie znała. Dev stał się kimś najwaŜniejszym w jej Ŝyciu.
– JuŜ niedaleko – dodawał jej odwagi. – Jesteś wspaniała, kochanie, naprawdę
fantastyczna.
Trudno jej było oddychać. Bolały ją ramiona, biodra i uda. Ale nie spuszczała z niego
wzroku. Wspinała się zawzięcie. Jedną ręką chwytała linę, robiła krok do przodu, potem
czepiała się liny drugą ręką i znów posuwała się o krok.
Zobaczyła, Ŝe Dev pochyla się nad przepaścią. Wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń.
Spojrzeli sobie prosto w oczy. Dev płakał.
– Jeszcze tylko parę kroków – powiedział zdławionym głosem.
– Poradzę sobie.
– Wiem. Byłaś wspaniała, kochanie.
Wydostali się poza krawędź stoku. Eden upadła na śnieg i zamknęła oczy. Oddychanie
sprawiało jej ból, ale czuła się bezpiecznie. Dev dotknął jej twarzy i otworzyła oczy.
– Wszystko w porządku – powiedziała miękko. W jego oczach dostrzegła czułość i ulgę.
– Uderzyłaś w coś głową. I to mocno.
– Chyba w drzewo. Wydaje mi się, Ŝe to pamiętam. Czy potrzebne będą szwy?
Obejrzał rozcięcie, nabrał pełną garść śniegu i przyłoŜył do rany.
– Robi się guz, ale rana chyba nie jest powaŜna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]