[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głosu.
Ubrała się dyskretnie, w czarne lewisy, ale ponieważ była dumna ze swojego biustu,
włożyła głęboko wyciętą bluzeczkę. Włosy miała jeszcze mokre. Wręczył jej kilka taśm z
muzyką taneczną, której kiedyś słuchał; były to nagrania INXS i Zeppelinów - Deedee
podobali się chłopcy z gitarą.
- Wielkie dzięki. - Obdarzyła go długim pocałunkiem. Jej twarz podkreślał staranny
makijaż. - Ciekawa rzecz. Przebywając w towarzystwie swoich przyjaciół, zawsze spuszczasz
nos na kwintę.
- A kiedy jestem z tobą, nie spuszczam.
- Kiedy jesteś ze mną, chłopcze, podnosi się nie tylko twój nos.
Udali się w kierunku "Morlocka" i trafili tam bez najmniejszych problemów.
Dobiegającą z knajpy muzykę słychać było na drugim końcu ulicy.
- No dobrze, masz rację - powiedział.
Na zewnątrz kilku chłopaków opierało się o samochody, zajadając rybę z frytkami.
Tylko wyglądali jak chłopcy, w rzeczywistości wszyscy byli facetami dobrze po dwudziestce.
- To nie jest takie proste. Ujęła go za ramię i mocno przytuliła.
- Przynajmniej to przyznałeś. Może teraz uda nam się do czegoś dojść.
Pchnął drzwi i zajrzeli do wnętrza.
W środku stał oparty na krzyżakach stół, na którym ustawiono dwa adaptery.
Podskakujący biały chłopak palcami przyspieszał i spowalniał bieg płyt; zachowywał się jak
niedoszły garncarz. W głębi zobaczyli siedzącego na ławce starca z zaślinionym kundlem
usadowionym na jego kolanach. Jeszcze dalej dojrzeli dwie zasuszone siedemdziesięcioletnie
staruszki; wyglądały, jakby nie opuszczały tego miejsca od czasów wojny, zupełnie
nieświadome otaczającej je rzeczywistości.
- Wchodzimy? - zapytał niepewnie.
- Ależ tak.
"Morlock" nie imponował wystrojem. Tapeta ze sproszkowanej wełny wyblakła, dwie
fotografie irlandzkich pięściarzy całkiem zżółkły, a pod ścianami stało trochę
rozchwierutanych stołów i krzeseł. Na jednym z nich siedział chłopak z głową wtuloną w
ramiona. Bibuła do skrętów i srebrne papierki poniewierały się po wytartej wykładzinie.
- Gdzie ten facet?
- Nie mam pojęcia.
Shahid i Deedee torowali sobie drogę, przeglądając ciemne kąty i wnęki, które
migające kolorowe lampki oświetlały jedynie z nazwy. Obserwowało ją wielu schylających
się nad stołami bilardowymi mężczyzn, ubranych w dżinsy Joe Bloggs, adidasy i workowate
bluzy.
- Co? - zapytał Shahid.
- Tutaj naprawdę można by sobie kogoś wyrwać - powtórzyła.
- Tak myślałem.
Dealerzy, którzy licznie odwiedzali ten lokal, wodzili wokół rozbieganym wzrokiem,
przekazując pieniądze i narkotyki z ręki do ręki oraz biegając w tę i z powrotem do toalety,
mimo że obsługa knajpy nie zwracała na to wszystko najmniejszej uwagi, stojąc na uboczu z
założonymi rękami, ponieważ nikt nie kupował drinków.
Shahid i Deedee usiedli na stołkach w pobliżu grupki, która, przekrzykując muzykę,
rozprawiała o tym, jak to jeden z nich przemycił narkotyki kumplowi odsiadującemu wyrok w
więzieniu. Deedee zamówiła wódkę i piwo imbirowe z lodem, serwowane w wysokich
szklankach, i obserwowała tańczących, kiwając głową do rytmu. Barman postawił drinki.
- Nie zatańczysz?
Shahid zastanawiał się, czy nie powinni jednak wyjść. To nie byli ludzie ich pokroju. I
czy Deedee nie przyglądała im się zbyt bezkrytycznie, tak jakby stanowili potwierdzenie jej
własnej teorii na temat muzyki, mody i ulicznego życia?
- Raczej nie.
- Ale dlaczego nie?
- Przepraszam cię na moment.
Shahid przebił się przez tłum w głąb knajpy. Im dalej się posuwał, tym było ciemniej,
a ludzie palili trawę i odlatywali po LSD. Grupki chłopców i dziewcząt kurczowo trzymały
się ścian, żeby wstać. Inni, zlani potem, stali samotnie z obłędem w oczach i nagle zaczynali
tańczyć, wyrzucając ręce wysoko ponad głowę, jakby próbowali skontaktować się z kimś
znajdującym się bardzo daleko; zatrzymywali się równie gwałtownie, jak gdyby oszołomieni
jakąś tragiczną wiadomością, przez cały czas trawieni wewnętrznym ogniem, do którego
zródła niepodobna dotrzeć.
Shahid zrobił krok na mokrej posadzce łazienki; w ciemnościach zauważył ludzi
palących kokainę; jakiś chłopak opierał się o ścianę, rozmawiając z drugim, podczas gdy
wymioty ściekały z jego ust. Napis graffiti głosił: LUDZIE TO GAUPIE CIPY. Shahid
docenił ostrą krytykę trucia się, wygłoszoną przez Chada. Zachować swoją ludzką godność w
tym świecie było prawdziwym bohaterstwem. Trzeba stanowczości, aby nie dać się wciągnąć
przez wir, w który większość ludzi rzucała się głową naprzód.
- Czuję się u szczytu formy, z jasnym, chłonnym umysłem - powiedział do Deedee.
- Bo jesteś u szczytu formy, a twój umysł wszystkim kieruje, jak sądzę.
Przyglądał się pewnej dziewczynie. Ona i jej koleżanki były bardzo młodziutkie,
zaledwie trzynasto- lub czternastoletnie, długowłose, wystrojone - jedna z nich miała
wyszywane cekinami szorty. Tańczyły ze sobą, obserwując w lustrach spojrzenia
przyglądających się im mężczyzn przy barze i wymieniały się skrętami. Pomiędzy nimi
tańczyła kobieta ponad pięćdziesięcioletnia, być może matka którejś z nich, ubrana w
koktajlową suknię w groszki; poruszała się groteskowo, od czasu do czasu rozpraszając tłum
jakimś obłąkańczym podrywem. Miała czarne oczy i rozcięte usta. Zauważyła wzrok Shahida;
kiedy spojrzał na nią ponownie, przyjrzała mu się badawczo, jakby chcąc powiedzieć:
"Możesz tu przychodzić i uważać mnie za zwykłą szmatę. Ale nie jestem nią, a na dodatek
mogę dać ci niezle popalić".
Dziewczyna przeszła obok nich.
- Co cię w niej pociąga? Nogi, włosy, piersi, buty? - zadała pytanie Deedee.
- Tak - odpowiedział, podnosząc szklankę do ust.
- A co byś z nią zrobił?
- To samo, co pózniej zamierzam zrobić z tobą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]