[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towarzystwa przykrzyć się coraz bardziej.
 Jedyny sposób obraliśmy  mówiła do Ewarysta  aby się wzajemnie jak najprędzej
zbrzydzić i naprzykrzyć sobie. Siedzimy oko w oko, licząc plamy i przejadając miłość, aby się co
rychlej nią przesycić.
 Maszże jej już za wiele?
 O! nie! nigdy, nigdy  odpowiadała Zonia  lecz ty, niewinny baranku, ochłódłszy,
dostaniesz zgryzot sumienia... %7łycie potrzeba urozmaicać jak jedzenie...
Powtarzała to ciągle, wreszcie raz dodała:
 Niepodobna długo wytrwać w takiej samotności, ja potrzebuję ludzi.
 Ale w naszym położeniu  odparł Ewaryst  kogoż mamy zapraszać, kto chce bywać?
 Jak to? w naszym położeniu?  oburzyła się Zonia  nie może być piękniejsze i
szlachetniejsze nad nasze, kochamy się nie zważając na świat i ludzi, wbrew wszystkim legalnym
przeszkodom, odważnie... nie mamy się czego wstydzić... Niech patrzą! i owszem...
Nadeszła wiosna, Zonia w domu usiedzieć nie chciała, nie mogła, a idąc na przechadzkę
ciągnęła z sobą Ewarysta. Trafiało się, że spotykali dawnych znajomych Zoni, która ich witała i
zaczepiała, i ledwie chorążyc zdołał ją wstrzymać od dłuższej z nimi rozmowy, od pociągnięcia ich
za sobą przez nią.
Chwile wielkich rozczuleń i zapałów przeplatały teraz często spory i wywoływane jakby
naumyślnie sprzeczki, z których chorążyc zawsze wychodził pobity.
Nie umiejąc się jej opierać, na pół z rozpaczy, pól z rezygnacji przystawał, na co chciała.
Jednego bardzo pięknego dnia majowego zażądała Zonia jechać za Dniepr do jakiegoś lasku, który
służył za cel dalszym wycieczkom. Obiad został przyspieszony, konie zamówione i natychmiast po
nim, znużona już samotnością z Ewarystem, Zonia kazała jechać, nie bez myśli, że po drodze trafią
się może znajomi.
Miała już najmocniejsze postanowienie wciągnięcia kilku przynajmniej do siebie i
zmuszenia chorążyca, aby się nie sromał i nie krył ze szczęściem, z którym ona się trochę
popisywać chciała.
Miłość jej była już w tej drugiej epoce rozwoju, gdy sama sobie nie starczy i potrzebuje
pokazać się ludziom.
Rachuba Zoni nie zawiodła jej i w lasku, w którym wysiedli, zastali szumną męską majówkę
na trawie z butelkami i koszykami. Chorążyc nie dozwolił się zbliżyć do widocznie już bardzo
podweselonych panów, lecz kilku z nich, a między nimi i pan Henryk d'Estompelles, zobaczywszy
tą, którą nazywali Tytanią, chwycili kieliszki i podbiegli naprzeciw wypić jej zdrowie.
Francuza nieraz już spotykała Zonia, zawsze zapatrzonego w nią z wyrazem zachwytu,
ścigającego ją oczyma gorącymi. Choć rozmiłowana w chorążycu, nie mogła być na to obojętną.
Francuz niezmierną swą śmiałością wielce jej się podobał. Każde zuchwalstwo było jej
sympatycznym.
O ile chorążyc tym toastem na cześć Zoni był oburzony i zmięszany, o tyle ona, może trochę
na przekorę jemu, przyjęła go wesoło, wdzięcznie i gdy drudzy panowie powrócili do swego kółka,
wstrzymała Francuza rozmową bardzo żywą.
Pan Henryk, jakby wiedział, w co grać, by łaski pięknej Tytanii pozyskać, uderzył zaraz w
teorie społeczne najskrajniejsze, w krytykę stanu obecnego dowcipną, choć z komunałów złożoną.
Zonia pomagała mu do niej serdecznie, gorąco. Po długim osamotnieniu ten powrót do
swojego żywiołu nabierał dla niej nowego smaku.
Nie pytając chorążyca, wobec niego odezwała się do Francuza, podając mu rączkę, która
teraz była zawsze starannie bardzo rękawiczką paryską okryta.
 Proszę pana, abyś nas odwiedził. Ewaryście  dodała  połącz swoje prośby z moimi...
Chorążyc ledwie słów kilka zamruczał, lecz te były dostateczne dla pana Henryka, aby się
czuł już upoważnionym do oddania wizyty.
W Ewaryście budził ten awanturnik i blagier wstręt niewypowiedziany. Zonia znajdowała
go niezmiernie zabawnym, dowcipnym, oczytanym, a co u niej szło przede wszystkim, śmiałych i
gorących przekonań.
 Jesteś chyba zazdrosny  wołała śmiejąc się  bo niepodobna Francuzowi odmówić
znakomitych darów umysłu. Z nim się czuje, jakby od cywilizowanego świata powietrze inne,
zdrowe zawiało na zgnilizny nasze.
Pan d'Estompelles nie czekając dłużej zaraz nazajutrz przyszedł do Ewarysta i upomniał się,
aby go zaprowadził do pani, nie można mu odmówić było. Zonia jakby się odwiedzin tych
spodziewała, była bardzo starannie ubraną i przyjęła go z niezwykłą sobie kokieterią.
Chorążyc stał trochę milczący na boku, gdy najgorętsza rozmowa zawiązała się między
panem Henrykiem a Zonią. Zdawało się, że na ten występ Francuz cały swój zapas wiadomości,
konceptów, teorematów i aforyzmów wyczerpał. Mówił z gorącością wielką, a dla dodania powagi
swym słowom nieustannie przywodził imiona i zdania swych znakomitych przyjaciół Anglików,
Włochów i Francuzów.
Z nimi wszystkimi, dawał do zrozumienia jasno, był we wspólności idei, byli to jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl