[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nam wyrazić swą wdzięczność. Pójdziesz jako tłumacz przy Hvaednirze, ja będę miał dostatecznie
dużo obowiązków.
Otrząsnąłem się wreszcie ze snu. Przespałem dokładnie ten czas, w którym miałem dotrzeć
do Ir, by ostrzec mieszkańców. Chociaż było to z mej strony wielkie niedopatrzenie, niech
wytłumaczeniem będzie fakt, że nie miałem okazji do snu przez dwa dni i dwie noce. Zapytałem
Shnorriego, który wciąż trzymał rękę na temblaku:
- Książę, a co z planami podbicia Ir i ustanowienia go bazą do zbudowania przyszłego
cesarstwa, które dzisiejszej nocy snuł Hvaednir?
- Eee! Przemawiało przez niego słodkie novariańskie wino. Wyperswadowałem mu tę
głupotę. Obiecał mi, że jeśli Ir dotrzyma umowy, to i on jej nie złamie.
- Zachowywał się jak młodzik. Co w niego wstąpiło?
- Myślę, że wczorajsze zwycięstwo uderzyło mu do głowy, przecież po raz pierwszy
samodzielnie dowodził armią. Na stepie chan trzyma go krótko. Jestem, pewny, że wszystko będzie
w porządku.
- Szkoda, że to nie ty jesteś sukcesorem. Przecież jesteś od niego znacznie mądrzejszy.
- Cicho, demonie! Takie myśli zasługują na karę, choć dziękuję ci za komplement.
Hvaednir nie jest głupi, raczej rozpuszczony. Ma przeciętny rozum, ale jest znacznie bardziej
przystojny niż ja. A to się liczy wśród Shvenitów. Poza tym jest znacznie bardziej sprawny niż ja;
jestem zbyt gruby, by poprowadzić szarżę jazdy. Lecz dość tego ględzenia. Ogarnij się i dołącz do
nas.
***
Przemaszerowaliśmy przez pole bitwy i obóz Paaluańczyków, który był już niemal
całkowicie rozebrany, i weszliśmy do Wieży Ardymana. Wspięliśmy się po szerokiej krętej rampie
i weszliśmy przez główną bramę, po raz pierwszy od dwóch miesięcy szeroko otwartą. Podwórzec
w środku rozbrzmiewał hałasem wywoływanym przez robotników naprawiających wielkie
zwierciadło, które było uszkodzone, lecz nigdy nie zostało całkowicie zniszczone pociskami
miotanymi z katapult przez oblegających.
Syndykowie wyszli nam na spotkanie w komplecie, od dziś z Jej Ekscelencją Roską
sar-Blixens. Główny Syndyk Jimmon - trochę chudszy, lecz ciągle jeszcze zaokrąglony - wystąpił z
przemową. Odczytał ją z arkusza pergaminu i wręczył Hvaednirowi symboliczne klucze do miasta.
Gdy formalności dobiegły końca, Jimmon odezwał się do mnie:
- Witaj, drogi Zdimie! Masz z pewnością fascynującą opowieść, z którą nas zapoznasz po
całej tej ceremonii, co? A teraz, książę, zaplanowaliśmy godną ciebie trasę parady. Przejdziemy
wzdłuż alei Ardymana, następnie skręcimy w prawo...
Weszliśmy do podziemnego miasta, gdzie jedyne oświetlenie zapewniały promienie
słoneczne odbijane przez kolejne zwierciadła. Na przodzie, w rytm bębnów, maszerowała
kompania uzbrojonych po zęby Hruntingów, następnie Shnorri z dwoma wodzami i kilkoma
syndykami, potem znowu wojownicy. Za nimi postępowali Hvaednir, Jimmon i reszta wodzów,
dalej admirał Diodis z grupą marynarzy i tak dalej. Jimmon szedł po jednej stronie Hvaednira, ja po
drugiej. Hvaednir wystroił się w najbardziej okropny strój, jaki można było znalezć w garderobie
Hruntingów. Miał na sobie złoty hełm ze skrzydłami, białą, przetykaną złotą nicią płócienną tunikę
oblamowaną futrem i wysadzany klejnotami miecz. Wyglądał niczym jakiś bóg Pierwszego Planu.
Zadowoleni z pierwszego dobrego posiłku od początku oblężenia, pełni entuzjazmu
Iriańczycy pozdrawiali nas gorąco. Odbijające się w zamkniętym pomieszczeniu dzwięki
wywoływały niemal wrażenie bólu w uszach. Cały czas wypatrywałem okazji do wymknięcia się i
ostrzeżenia syndyków przed Hvaednirem, lecz bezskutecznie.
Parada zakończyła się przed Salą Gildii, którą wypełniali urzędnicy gildii i większość
kupców. Przez trzy godziny wysłuchiwałem przemówień i tłumaczyłem z novariańskiego na
shvenski, i w drugą stronę. Jimmon przemawiał najdłużej, Hvaednir najkrócej. Wszystkie mowy
były stekiem wytartych frazesów: Zmiertelne niebezpieczeństwo... wspaniali sojusznicy...
krwiożerczy barbarzyńcy...nieśmiertelna ojczyzna... dzielni wojownicy... godzina potrzeby...
szlachetni przodkowie... nieustraszeni bohaterowie... okrutni wrogowie... wieczna przyjazń...
nieśmiertelna wdzięczność... i tak dalej w tym stylu.
Gdy wreszcie cała ta gadanina skończyła się, publiczność powstała wiwatując. Następnie
syndykowie, admirał Diodis, generał Segovian, Hvaednir, Shnorri i ja weszliśmy do jednej z
mniejszych sal na kolację. Tak wiele wygłaszano podczas niej komplementów na temat Hvaednira,
że zamiast jeść musiałem niemal cały czas tłumaczyć.
Hvaednir jadł i pił bez umiaru, głównie jednak pił. Na początku zachowywał się przy stole
zgodnie z prymitywnymi obyczajami stepu, lecz Shnorri tak długo szturchał go w bok, aż wreszcie
książę zaczął naśladować maniery Novarian.
***
Gdy uczta dobiegła kresu, Hvaednir odchrząknął, podniósł się i przemówił:
- Wasze Ekscelencje! W imieniu mego kuzyna, księcia Shnorriego, i mym własnym chcę,
ehm... z serca podziękować za wspaniałe przyjęcie i za wszystkie zaszczyty, którymi nas
obdarzono dziś rano.
Teraz musimy jednak wrócić do problemów życia codziennego. Wasz posłaniec, czcigodny
Zdim, pokonał śmiertelne niebezpieczeństwa, by dotrzeć do głównego obozu Hruntingów i
przekonać nas, byśmy wysłali armię na tę wyprawę. Zdim zaczął podróż z pisemną ofertą
rekompensaty, lecz dokumenty zabrali mu jaskiniowcy z Ellornas. Jednak zapamiętał warunki i po
zwyczajowych targach osiągnęliśmy ustne porozumienie.
Gdy dotarliśmy do Kyamos, wysłaliśmy Zdima, by przekradł się do miasta, uzyskał
potwierdzenie umowy na papierze i wrócił z waszymi podpisami. Brak szczęścia sprawił, że
ponownie stracił dokumenty i mało brakowało, by stracił również głowę.
Jednak nie wszystko przepadło. - Hvaednir wyciągnął z wyszywanej tuniki obydwa, choć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]