[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiek cały. Najswarliwszym narodem na świecie uczynią.
19
Za czym wyjął z kieszeni kraciastą chustę, strzepnął szeroko, ujął pośrodku garścią i ukrył
w nią nos wielki. I trąbiąc przerazliwie długo, przemagał w tym ukryciu twarzy swe wzburze-
nie wobec tak uporczywego wpatrzenia się ludzi. Wreszcie wychylił twarz czerwoną zza chu-
sty i podgamął chmurnie wąsa. A że ludzie wciąż jeszcze oczu z niego nie spuszczali, jakby
oczekując dalszego ciągu, więc się stary ofuknął:
 No, gadaj, który z panów wiesz lepiej!
Druga krowa, którą wydoić miano, stała tymczasem cierpliwie na uboczu: hrabia o długiej
szyi darzył uprzejmym baczeniem każdego, kto tylko przemówił. Gospodarz, cierpki i nieza-
dowolony z obrotu dysputy, prosił tymczasem panów o powrót do gabinetu: tam miał na-
dzieję ująć rzecz w swoje dłonie; tu naprzykrzała się wciąż muzyka i raz po raz wchodził z
salonu ktoś niepożądany.
Wszakże narada panów rozbijała się już w liczne gawędy grup.
Profesora zatrzymał suchotniczy pan, który tymczasem powrócił był do grona. Nazwał się
Downar, Antoni Downar, podkreślał imię, jako niezmiernie ważne widocznie, i schwyciwszy
jego rękę, ściskał mu ją gestem ponurego braterstwa  jak mason. Przed laty kilkunastu miał
nawet zaszczyt przesłać mu swoją książkę.  Aha, także uczony!  tłumaczył sobie profesor
to dziwne powitanie.
Pan Downar westchnął:
 U nas, panie...
I splatając kościste palce o martwych, białych paznokciach, rzęził monotonnie o tym, jak
to swego czasu sprzedał zaledwie kilka egzemplarzy swej książki, a wydał własnym nakła-
dem. Ma już od lat sześciu gotowe dzieło O czytelnictwie w Anglii. W ostatnich czasach do-
piero zajęli się wreszcie wydawnictwem tamci ludzie zacni, mówił, wskazując na wychodzą-
cych panów. Gdy dzieło ukaże się na półkach, nie omieszka przesłać je profesorowi.
Panowie uścisnęli sobie ręce.
 Głównie brak książek, profesorze! Bo zresztą robimy i my tutaj, co się da. Wydajemy
encyklopedie...
 Jakież to?  przerwał profesor.
 Niezliczone i nieskończone  wtrącił z ubocza jakiś głos.
 Niech pan tak nie mówi  prosił łagodnie pan Downar, przeginając z trzaskiem długie
palce.  Jest w tym tyle rzetelnej  pracy w nieprzespanych nocach, po  czynności biurowej.
Niech pan powie o tym, komu należy  pan żyje z dziennikarzami... Właśnie dwaj moi nie-
gdyś uczniowie pragną prosić pana o doradę  zwrócił się tymże żałosnym głosem do profe-
sora.
 Mikulski   Bogdanowicz  przedstawiło się wraz dwóch młodzieńców. Z bezładnego
nieco wstępu dowiedział się profesor przede wszystkim, że młodzi panowie zdążyli już wy-
deptać bruki i omieszkać poddasza wszystkich stolic. Z nieustannych zaś komentarzy pana
Downara i kłótliwych opowieści młodych wyrobił sobie rychło jaki taki obraz ich życia: oto
młodzi panowie za swe ubóstwo, lichą schludność odzienia i nieukładność wschodnią lekce-
ważeni wszędzie przez swych  burżuazyjnych po Europie kolegów, napastowani brutalnie
przez obcą policję, wycierali ławy po aulach wszystkich cudzoziemskich i pogardliwie wobec
nich obojętnych duchowych  mater . Kryjąc się zaś ze swym niedostatkiem po stołecznych
gettach wszelkiej biedy, nasiąkali  jak przypuszczał  nie tyle kulturą, ile krzywdą i fermen-
tem nędzarzy całego świata. W obecnej prośbie o doradę szło im o  studia społeczne dla
osłodzenia sobie omierzłej  techniki , której uczą się dla chleba.
 Panie!  akompaniował im pan Downar westchnieniem  u nas trzeba być bohaterem,
żeby  uprawiać pole nauki  wołał, nie zapominając w swym wzburzeniu i o obowiązkowej
kwiecistości wyrażenia, skoro mowa o nauce.
 Nauki?  powtórzył profesor mrukliwie, patrząc z ponurą niechęcią na  encyklopedystę
pana Downara za tych dwóch jego adeptów.
20
Tłusty szlachcic z Litwy baczył na to wszystko z daleka jednym okiem i uchem, wreszcie
rozkiwał głowę, zasapał złośliwie i zanucił niespodzianie na nutę  Tysiąc walecznych opusz-
cza Warszawę :
 Tysiąc zżydziałych włóczy się po świecie!...
 Panie!  nastąpił na niego pan Downar, z impetycznym trzaskiem swych poplątanych ja-
koś palców  panie, tą drogą dochodzi do nas dziś trzy czwarte niezarobkowej wiedzy. Tą
drogą dojdzie kiedyś...
Zakasłał i nie mógł mówić dalej. Hrabiego zagadywała tymczasem zręcznie i zatrzymy-
wała przed obrazami na ścianach osoba duchowna: ksiądz wielkomiejski w wytwornie skro-
jonej sutannie; w pasie cienki, w uśmiechu słodki jak stara panna.
 Ach, z tego muzeum zwykłym trybem nic nie będzie  machnął ręką na wychodzących
panów.  Ale kiedy mowa o sprawach publicznych, pozwoli sobie hrabia przedstawić kilka
ziaren, nie chcę powiedzieć lichych, lecz drobnych, skromnych ziarenek, rzucanych przecie z
wiarą w naszą ubożuchną glebę.
  Dzwonek Loretański  odczytywał hrabia grzecznie wetkniętą do rąk gazetkę   pismo
dla sług .
A że nie przemawiano do niego, wyczytując wciąż z oczu wrażenie, więc obracał gazetkę
w palcach, przewrócił ją do góry nogami.  O, bez wątpienia...  rzekł nieokreślenie i z nie-
zmiernym szacunkiem zwracał księdzu te pobożnie zadrukowane ćwiartki papieru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl