[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przywołano. Gniewomir z twarzą nieprzeniknioną zaczął:
- Pokłon za pokłon waszemu panu! Rzeknijcie mu, że białą tarczę
wybieramy, bo korzystniejszy pokój od wojny...
Przerwał, lecz zaraz ciągnął drwiąco:
- Jeno pewniejsi go będziem, gdy się biała tarcza waszą krwią
ubroczy. Całej czy nie całej Polski jest panem, jedno pewne, że na-
szym nie będzie. Jeśli szczyt biały ma pozostać, niech idzie, skąd
przyszedł. Bronić się potrafimy zarówno przed nim, jak i przed innym
wrogiem, tedy niech nas nic straszy.
Książę Bolesław przyniesioną przez Bogusława zuchwałą odpo-
wiedz przyjął nie tylko spokojnie, ale nawet z uśmiechem. Rzekł jeno:
- U licha! Pewni swego być muszą, skoro lżyć się ośmielają. Wy-
zywają do boju, ale tam się orężem gada, nie słowy. Tedy dajmy mu głos.
Jakoż broń zagadała od rana. Bolesław opasał gród pierścieniem
wojsk i jął przygotowywać uderzenie. Polscy woje ryli podkop, by się
do wałów zbliżyć bez strat, klecili tarcice dla osłony, zwłóczyli pęki
łozy do zasypywania rowów, deski do ich przejścia, zbijali drabiny,
po których na wały drzeć się mieli. Przed bramami zaś rosły drewnia-
ne wieże ze zwodzonymi mostami na łańcuchach, które stojących na
101
szczycie wojów osłaniały, zaś po opuszczeniu mieli przejść po nich
na blanki baszt.
Białogrodzianie nie patrzyli bezczynnie na przygotowania i pociski
latały z obu stron, niewiele jednak wzajem strat wyrządzając. Bogu-
sław ze swymi zajął stanowisko od północy, przy drodze na Koło-
brzeg. Od świtu do zmroku był na nogach i wracał do swego szałasu
głodny i znużony. Cniło mu się i rad by jak najprędzej skończyć
przygotowania.
Raz, czekając na wieczerzę, położył się przy ognisku i nakrywszy
kożuchem, bo wieczór był chłodny, zadrzemał. Ocknął go gwar
i rozmowy przy sąsiednim ognisku, ale leżał dalej, bo nie chciało mu
się wychylić spod ciepłego nakrycia. Nastawił uszu posłyszawszy, że
o nim mowa.
- Skoro patrzeć, a jakowymś komesem czy wojewodą ostanie -
rzekł jeden.
- Umie się książęciu przypodchlebiać, naszymi kośćmi orać, a zda
mu się, że go żelazo nie chwyci - odparł drugi, w którym Bogusław
poznał po głosie Wszebora.
Uśmiechnął się. Wszebor wciąż mu jeszcze zawidzi, niepomny, że
nie zawsze jest czego. Przestał się jednak uśmiechać, gdy usłyszał, jak
Wszebor ciągnął:
- Przedstaw też nami na książęcą łaskę chciał zarabiać i nie pobył
długo. I ten nie pobędzie.
- W czepku się rodził. Takiemu to się wszystko wiedzie, a i do si-
wego włosa wojować potrafi nie wiedząc, co to rana, jakoby z kamie-
nia był.
- Obaczym - odburknął Wszebor.
Zaczęli opowiadać przykłady, ale Bogusław nie słuchał już, gdyż
obudziło się w nim jeszcze niejasne podejrzenie. Wszebor nie lubił
Przedsława i zdał się rad być z jego nieszczęścia. Bogusław postano-
wił mieć go na oku.
102
Rano, gdy szarzeć zaczęło i zimna mgła wlokła się nad ziemią, od
wałów rozległy się przytłumione głosy. Bogusław zerwał się i nasłu-
chiwał: wrzała walka. Chwycił hełm i miecz, wypadł z szałasu
i skrzyknąwszy kilkunastu ludzi, jacy znalezli się pod ręką, popędził
na głos, bo nic widać nie było. Nie wątpił, że wycieczka z grodu za-
mierza poniszczyć przygotowania oblężnicze. Biegł naprzód, nie
oglądając się na nikogo.
Gdy się zbliżył, w szarym świetle przedświtu ujrzał zamazane przez
mgłę postacie. Gdy dobiegł, poczuł muśnięcie po twarzy i wypusz-
czona z tyłu strzała, otarłszy się bełtem o policzek, z olbrzymią siłą
wbiła się w drewnianą ścianę.
Niedołęga!!" - pomyślał, ale nic czas było się rozglądać, kto strze-
lił, bo już wpadł w tłum walczących, a za nim nadbiegali inni.
Walka nie trwała długo, bo białogrodzianie, pomiarkowawszy, że
nie udało im się straży zaskoczyć i spalić wieży, wycofali się szybko
pod osłoną pocisków warowni. Wracając, przypomniał sobie Bogu-
sław o niezręcznie wypuszczonej strzale. Rozejrzał się po powracają-
cych z nim ludziach, przypuszczając, że płochym łucznikiem był
któryś z Węgrów; nic było żadnego z nich i prócz Wszebora, który
łucznikiem był biegłym, nikt nie miał łuku.
W obozie po chwilowym zamieszaniu ruch był już zwyczajny. Bra-
no się do codziennych zajęć, Bogusław jednak siedział przed swym
szałasem, nad czymś głęboko zadumany. Potem kazał przywołać
Wszebora, który przyszedł z chmurną jak zwykle twarzą i nie odzy-
wając się czekał, co powie Bogusław.
- Tyś strzelał?
Twarz Wszebora nic drgnęła, gdy odparł:
-Ja!
- Wiem, że łucznik z ciebie przedni. Chybiłeś!
- Każdemu się zdarzy - odburknął wojak.
- Jeno że mnie chybiłeś o dwa palce, a najbliższego Pomorca
o cztery łokcie.
103
- Trafić - to jedno, a chybić - to drugie - odparł Wszebor zuchwale
a drwiąco. - A czy o dwa palce, czy o cztery łokcie, któż to wymie-
rzy? Młodemu wojakowi często się zda, iż mu pocisk bzyknął nad
głową, a on o sążeń przeleciał. Gadaj o tym, niech się i z ciebie po-
śmieją, że zajęczą masz skórkę, po której mrówki chodzą, gdy pocisk
gwizdnie opodal.
- Tego ja się obawiać nie potrzebuję - odparł spokojnie Bogusław.
- A tobie rzekę: mogłeś strzelać do mnie, mogłeś i do Przedsława.
Barsa kto ubił? - rzucił znienacka.
Wszebor pobladł, ale uśmiechnął się złośliwie:
- Widzę, że rad byś mnie oskarżył. Szczęście to, że nie masz tako-
wego sądu, co by dowodów nijakich nie mając, na gołe słowa czy głu-
pie domysły sądził.
- Może się i dowód najdzie, gdy Kołobrzeg wezmiem. Ale ja i na to
czekać nie myślę, bo nijak mi wojować nie wiedząc: wroga z przodu
mam zali z tyłu. A jest taki sąd, który sam za dowód stanie: sąd boży!
Na niego cię pozywam.
Twarz Wszebora skurczyła się, ale odparł z kpiną:
- Jeśli książę wesołkowi swemu drogą skórę stawić zezwoli!
- O to się nie troszcz. A teraz precz! - rzucił pogardliwie.
Wszebor spojrzał nienawistnie, a Bogusław konia sobie dać kazał
i pojechał za rzekę do księcia.
Most poniżej grodu był już gotowy, tratwy i łodzie, na których ob-
legający od rzeki pod gród podsuwać się mieli, świeciły już wzdłuż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]