[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wtedy ze straszliwym okrzykiem, jakiego świat nie słyszał od miliona lat, z czeluści
wyswobodził się król Pradawnych Istot. Wrota przestały istnieć. Jedna kropla krwi Matta
wystarczyła, żeby je osłabić. Wyciągnął dłoń nad posadzkę.
- Udało nam się! - wykrzyknął sir Michael z szeroko otwartymi oczami. - Przybyłeś!
Nareszcie jesteś wolny!
Ogromna dłoń rozpostarła palce. Całe światło w komorze przygasło.
Dłoń objęła teraz naukowca. Mężczyzna wydał z siebie okrzyk rozkoszy, który w ułamku
sekundy zmienił się w przerażenie, gdy zorientował się, co bestia ma zamiar zrobić. Jej dłoń
zamknęła się i zacisnęła, rozgniatając ciało mężczyzny. Sir Michael Marsh zginął straszliwą
śmiercią w szponach istoty, której służył przez całe życie.
W tej samej chwili wybuchł reaktor pozbawiony wszelkich zabezpieczeń. Zapłonęło
niesamowite, oślepiające światło, jasne jak słońce - błysk eksplozji jądrowej.
Z ziemi wyrosła ogromna chmura w kształcie grzyba. Najstraszliwsze spośród dzieł
człowieka wyzwoliło się spod jego kontroli. Chmura wędrowała ku nocnemu niebu, niosąc ze
sobą śmiercionośne promieniowanie, wystarczające do skażenia połowy Anglii.
Jednak Krucze Wrota były otwarte, a zionąca z nich próżnia musiała się czymś wypełnić.
Energię wybuchu wessały Wrota, które ta sama energia pomogła otworzyć. Otchłań, powstała
pomiędzy dwoma światami, wciągała z powrotem dym i śmiercionośne gazy.
Król Pradawnych Istot, bezradnie wymachując ramionami, zniknął jak pająk w ogromnej
rurze odpływowej. Znalazł się w pułapce potoków czystego światła, które krążyło wokół
niego, tworząc wir, z którego nie było ucieczki. Po chwili wszystko zalała kurtyna stopionej
czerwieni, która stopniowo ciemniała. Posadzka reaktora powoli odzyskiwała naturalne
barwy, białe i czarne kwadraty pojawiły się na nowo. Bestia zniknęła, a Wrota znów
zamknęły się na głucho.
Dwie mile dalej rzeka wypluła Richarda i Matta z podziemnej jaskini. Krztusząc się i drżąc z
zimna, dopłynęli do brzegu i z trudem wdrapali się na suchy ląd. Na horyzoncie plama różu z
wolna rozlewała się po nocnym niebie. To słońce wspinało się przez skraj świata,
rozpoczynając nową wędrówkę.
Wreszcie wszystko się skończyło.
Przybysz z Peru
- The Times ?
- Ani słowa.
- Daily Telegraph ?
- Ani słowa.
- Daily Mail ?
- Ani słowa.
- The Independent ?
- Ani słowa.
- Le Monde ?
- Nie wiem. Nie znam francuskiego.
- Niemożliwe, przecież gdzieś musi coś być!
Matt i Richard siedzieli przy kuchennym stole w mieszkaniu dziennikarza w Yorku. Każdy z
nich miał w jednej dłoni nożyczki, a w drugiej kubek herbaty. Ponad tydzień minął od czasu
ich ucieczki z reaktora. Zmienili się obaj. Mattowi przybyła szrama na policzku, pamiątka z
Muzeum Historii Naturalnej, ale wyglądał na trochę mniej wynędzniałego i zmęczonego.
Mieszkanie u Richarda, długi sen, oglądanie telewizji i ogólnie słodkie nieróbstwo
najwyrazniej znakomicie mu służyły. Co do dziennikarza, stał się większym optymistą i
bardziej zorganizowanym człowiekiem. Nadal trudno mu było uwierzyć, że naprawdę uszedł
z życiem przed tyloma niebezpieczeństwami. Co więcej, był przekonany, że uda mu się
sprzedać najbardziej intrygującą z historii, coś nie tylko na pierwsze strony gazet .
Spodziewał się bowiem, że jego opowieść znajdzie się na wszystkich stronach wszystkich
gazet.
Od kilku dni siedzieli otoczeni stosami gazet i czasopism. Przeglądali je uważnie od deski do
deski.
- Ile nam jeszcze zostało do przeczytania? - zapytał Matt.
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę własnym oczom - mruknął Richard. - Gdzieś ktoś musiał o
tym wspomnieć chociaż słowem. Eksplozji jądrowej w samym środku hrabstwa Yorkshire po
prostu nie da się nie zauważyć.
- Masz ten wycinek z Yorkshire Post ?
- Pewnie! - Richard zdjął z drzwi lodówki fragment gazety utrzymywany na miejscu przez
magnes. - Dwie krótkie kolumny o jasnej poświacie w lasach koło Lesser Mailing. Jasna
poświata - dobre sobie! A do tego wszystko przy prognozie pogody.
Przez ostatnie siedem dni Richard pilnie śledził doniesienia prasowe, wiadomości w radiu i w
telewizji i nie posiadał się ze zdumienia. Zupełnie jakby nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego.
Grupa inżynierów budowlanych nadal prowadziła śledztwo w sprawie szkód wyrządzonych w
Muzeum Historii Naturalnej. Zniszczeniu uległy skamieliny dinozaurów warte wiele
milionów funtów, ale nikt nawet słowem nie zająknął się o profesorze Dravidzie, którego
ciało na pewno znaleziono w środku całego tego bałaganu. Podobna zmowa milczenia
otaczała śmierć lub zniknięcie sir Michaela Marsha, wpływowego naukowca, który za swoje
zasługi otrzymał szlachectwo. A tu ani jednego nekrologu, ani słowa komentarza. Zupełnie
jakby nigdy nie istniał. A co z historią Richarda?
Napisał ją w ciągu dwudziestu czterech godzin. Przedstawił ją na dziesięciu stronach, bardzo
ogólnie szkicując wydarzenia. Matt nalegał, żeby nie podawał jego imienia. Wiedział, co
zrobił, ale nadal nie był zupełnie pewien, jak mu się to udało... Poza tym, tak naprawdę, nie
chciał tego wiedzieć. Udało mu się odnalezć moc, powstrzymać cios nożem i uciec. Ale
niewiele z tego pamiętał od chwili, gdy leżał na kamiennej płycie, a potem, jak walczył z
panią Deverill nad zbiornikiem pełnym kwasu. To, co się stało, przypominało koszmarny sen,
zupełnie jakby w reaktorze coś go opętało.
Nie chciał więcej słyszeć ani słowa o Jayne Deverill ani o Kruczych Wrotach. Nie miał też
zamiaru skończyć na pierwszych stronach światowych gazet jak jakiś superbohater. Albo
jakiś wybryk natury.
W końcu Richard zgodził się zmienić jego imię w artykule. Tak było łatwiej. Nie wspomniał
też w ogóle o projekcie NIWA. W przeciwnym razie zbyt łatwo ktoś mógłby wtedy
zidentyfikować chłopaka, poza tym tego też Matt nie chciał widzieć w druku.
Trzy dni temu dziesięciostronicową historię rozesłał po wszystkich londyńskich gazetach.
Tylko połowa zadała sobie trud udzielenia mu jakiejkolwiek odpowiedzi.
Szanowny Panie Cole.
Redakcja dziękuje panu za nadesłany tekst, który otrzymaliśmy w dniu 4 maja br. Z żalem musimy
jednak powiadomić Pana, że nie nadaje się on do publikacji na naszych łamach.
Z poważaniem...
Wszystkie listy były podobnie krótkie i zwięzłe. Nie podawały żadnego powodu odmowy. Po
prostu nikt nie chciał o niczym wiedzieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]