[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mesio, z którego niczym diabeł z tabakierki wyskoczył Sasza. Zamachał rękoma
(wiatrak, psiamać), a potem ryknął:
- Andriej, wsiadaj!
Ktoś mi wyjaśni, skąd to dziwne przeczucie, że ten dzień nie skończy się dobrze?
Z poważną miną wręczyłem koledze prezent. Ten natychmiast go rozpakował,
obejrzał i położył na desce rozdzielczej.
- Dzięki, Andriej. Jedziemy?
Miejsce obok kierowcy było już zajęte, więc wgramoliłem się na tylną kanapę i
delikatnie zamknąłem drzwi. (Najważniejsze to pamiętać, że się nie wsiadło do
pospolitego fiata, tylko do zagranicznego cacka, swoją drogą wyprodukowanego chyba
tylko po to, żeby człowiekowi uprzykrzyć życie. We fiacie przynajmniej wolno po
ludzku trzasnąć drzwiami. Serio! Z tymi wszystkimi beemkami i mesiami to fiksacji
można dostać. Słyszałem, że jak coś się zepsuje, za najdrobniejszą część trzeba
zapłacić tyle, co za nowy samochód).
- Poznajcie się - powiedział podekscytowany Sasza, odpalając silnik. - To Andriej,
jest ze mną na roku. A to Siemion, mój dobry kolega.
Koleś odwrócił się powoli i rzucił zachrypniętym głosem:
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziałem.
Ten Siemion wydał mi się dziwny. Co prawda widziałem go po raz pierwszy w
życiu, ale z jakichś powodów od razu poczułem, że go nie lubię.
Twarz niby przeciętna i ubranie zwyczajne, tylko jakoś...
A może to przez te osobliwe oczy, jasnoszare i jakby rozmyte? Na pewno takie
same miał szpieg z Krainy Dreszczowców.
* * *
Urodziny to smutne święto. Przekonałem się o tym już po dziesięciu minutach od
chwili, gdy weszliśmy do domu Saszy. Zacząłem żałować, że tu przyjechałem.
Niby nie było rodziców (Saszka gdzieś ich wyprawił), niby stół był nakryty, niby
grała muzyka, ale poza tym... Sam nie wiem.
Towarzystwo składało się z pięciu chłopaków i dziewczyn, które znałem i siedmiu
zupełnie obcych mi ludzi. Najpierw obgadywali wykładowców, potem sprzeczali się na
temat filmów i piłki nożnej, słowem - nic ciekawego
Impreza powoli nabierała tempa, nikt nie wylewał za kołnierz. Wznoszono toasty,
żartowano, składano życzenia jubilatowi. Od czasu do czasu goście (zarówno
dziewczyny, jak i chłopaki) wychodzili na balkon zapalić. Gospodarz przez cały czas
dotrzymywał im towarzystwa. Raz, kiedy wszyscy wyszli, zostałem w salonie sam na
sam z tym, jak mu tam, Siemionem.
Beznamiętnie przerzucałem widelcem sałatkę, przyglądając się zawartości
kieliszka. Na szczęście jedynym alkoholem, jaki pojawił się na stole, była wódka, do
której miałem wstręt od pamiętnego wieczoru z Wowką. Na dodatek wchodziła
wyjątkowo opornie - ciepła i w ogóle jakaś taka niesmaczna. Krótko mówiąc -
paskudztwo.
Wieczór stopniowo przechodził w ciemną noc i niekoniecznie wszystko szło w
dobrą stronę. Nagle z zamyślenia wyrwało mnie głuche pytanie Siemiona:
- Rozkoszujesz się światłem, wampirze?
Powoli uniosłem głowę. Kumpel Saszy nie odrywał ode mnie wzroku. W jego
szarych oczach rozbłysła nienawiść. Przecież mu do zupy nie naplułem, zresztą żadnej
nie podano...
Przywołałem na twarz wymuszony uśmiech.
- A ty, jak sądzę - powiedziałem, próbując nie przesadzić z tonem współczucia -
nie zdążyłeś się jeszcze dopić?
- %7łe co?
- Wypiłeś mniej, niż chciałeś, ale więcej niż mogłeś - wyjaśniłem uprzejmie. - A
może się naoglądałeś zbyt wielu horrorów? Jaki ze mnie, do diabła, wampir?
Siemion uśmiechnął się szeroko, odsłaniając ostre białe zęby - czy raczej długie
kły.
- Typowy.
Nagle twarz przyjaciela Saszy zaczęła się rozpływać. Szczęka wysunęła się do
przodu, uszy i oczy powoli zmieniały położenie, spod skóry wyrosła sierść.
Cholera, co robić?!
Ostrożnie podniosłem do góry widelec. Jeśli się na mnie rzuci, jak ten na ulicy...
Naraz głośno trzasnęły drzwi balkonowe. Do pokoju wpadło nietrzezwe
towarzystwo na czele z jubilatem. Słysząc hałas, odwróciłem się instynktownie. Ojoj!
Przecież za moimi plecami siedzi wilkołak! Szybko wróciłem do poprzedniej pozycji.
Siemion gapił się w talerz z sałatką i mieszał w niej widelcem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]