[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zcieżką Zakochanych? Miał wówczas nadzieję, że będzie widywał Quina przynajmniej
raz w roku. Może dwa razy. Ale nie. Tak się nie stało.
I właśnie dzisiaj niespodziewanie przyszła mu do głowy cudowna myśl, że tu, w
miasteczku Kingsbourne Ducis, może znów odnalezć Harleya Quina.
- To niedorzeczne - powiedział do siebie - całkiem niedorzeczne. Doprawdy, cóż
za pomysły przychodzą człowiekowi do głowy na starość!
Tęsknił za Quinem. Tęsknił za czymś, co w ostatnich latach było jedną z
najbardziej emocjonujących spraw w jego życiu. Za kimś, kto mógł zjawić się
gdziekolwiek, a jego zjawienie się zawsze było zapowiedzią jakiegoś wydarzenia. Za
czymś, co miało przytrafić się jemu. Nie, to niezbyt ścisłe. Nie jemu, lecz za jego
7
pośrednictwem. Była to podniecająca rola. Działo się tak za sprawą wypowiadanych
przez Quina słów. Słowa. Sprawy, które mu uświadamiał, rodziły w umyśle
Satterthwaite a nowe pomysły. Dostrzegał rzeczy, pojmował je i odkrywał. Był w stanie
rozwiązywać problemy, które wymagały rozwiązania. A Quin siedział naprzeciw niego,
uśmiechając się z aprobatą. To, o czym mówił Quin, uruchamiało potok myśli, wzmagało
jego własną aktywność. Jego - Satterthwaite a. Człowieka, który miał tylu przyjaciół.
Człowieka, który miał przyjaciół wśród księżnych, biskupów, ludzi liczących się. Sam
musiał przyznać, że zwłaszcza wśród ludzi liczących się sferach towarzyskich. Ponieważ
Satterthwaite mimo wszystko zawsze był snobem. Miał słabość do księżnych, lubił
poznawać stare rodziny, które od wielu pokoleń należały do angielskiej szlachty. Ale
interesowali go również młodzi ludzie, niekoniecznie liczący się w towarzystwie. Młodzi
ludzie, którzy znalezli się w kłopotach, byli zakochani, nieszczęśliwi i potrzebowali
pomocy. A dzięki Quinowi Satterthwaite mógł udzielić im tej pomocy.
A teraz jak jakiś idiota zaglądał niepewnie do niezbyt atrakcyjnej prowincjonalnej
kawiarni i sklepu ze współczesną porcelaną, serwisami do herbaty oraz kamiennymi
rondelkami.
Tak czy owak - powiedział do siebie - muszę wejść do środka. Postąpiłem już i tak
wystarczająco głupio wracając tu, więc muszę wejść po prostu& no cóż, tylko na wszelki
wypadek. Naprawa samochodu potrwa chyba dłużej niż twierdzą. Na pewno więcej niż
dziesięć minut. Może w środku znajdę coś interesującego.
Raz jeszcze spojrzał na wystawę. Nagle zdał sobie sprawę, że serwis jest
starannie wykonany, a porcelana w dobrym gatunku. %7łe to ładne, współczesne wyroby.
Cofnął się pamięcią w przeszłość. Przypomniał sobie księżnę Leith. - Cóż to była za
wspaniała stara dama - pomyślał. - Taka życzliwa dla swojej pokojówki podczas rejsu na
Korsykę, po wzburzonym morzu. Opiekowała się nią z anielską dobrocią, a dopiero
następnego dnia odzyskała swój autokratyczny, despotyczny sposób bycia, który służba
przyjmowała w owych czasach bez żadnych oznak buntu.
Maria. Tak, tak właśnie miała na imię księżna. Kochana, stara Maria Leith. No cóż.
Umarła przed kilku laty. Pamiętał, że miała serwis śniadaniowy  Arlekin . Tak. Duże,
8
okrągłe filiżanki w różnych kolorach. Czarne. %7łółte, czerwone i jaskrawocynobrowe.
Doszedł do wniosku, że cynober musiał być ulubionym kolorem księżnej. Przypomniał
sobie, że w jej serwisie do herbaty z Rockingham dominował ozdobiony złotem cynober.
- Ach - westchnął Satterthwaite - to były czasy. Chyba wejdę do środka. Może
zamówię filiżankę kawy albo coś innego. Pewnie będzie z mlekiem i już posłodzona. Ale
muszę jakoś zabić czas.
Wszedł. Kawiarnia była niemal pusta.
Chyba jest jeszcze zbyt wcześnie - pomyślał - żeby ktoś miał ochotę na filiżankę
herbaty. Zresztą w dzisiejszych czasach mało kto pije herbatę. Może jedynie starsi
państwo we własnych domach.
Stolik przy oknie zajmowała jakaś młoda para, a pod ścianą siedziały dwie
zagadane kobiety.
- Powiedziałam jej - trajkotała jedna - powiedziałam, że nie powinna robić tego
rodzaju rzeczy. %7łe tego nie zniosę. To samo powiedziałam Henry emu, a on przyznał mi
rację.
Panu Satterthwaite owi przemknęła przez głowę myśl, że ów Henry musi mieć
dość ciężkie życie i że bez względu na to, o co chodziło, zapewne przyznał rację swej
rozmówczyni, nieatrakcyjnej kobiecie, podobnie zresztą jak jej przyjaciółka. Skierował
uwagę na drugą część sali.
- Czy mogę się trochę rozejrzeć? - spytał cicho.
- Oczywiście, sir - odparła uprzejma sprzedawczyni. -Mamy sporo interesujących
przedmiotów.
Satterthwaite popatrzył na kolorowe filiżanki, parę z nich wziął do ręki, a potem z
rozwagą obejrzał dzbanek na mleko, porcelanową figurkę w kształcie zebry i kilka
popielniczek ozdobionych dość ładnym wzorem. Usłyszał za sobą odgłos przesuwania
krzeseł, więc odwrócił głowę i zauważył, że dwie panie w średnim wieku, nie przestając
narzekać, zapłaciły już rachunek i właśnie opuszczają kawiarnię. Kiedy zniknęły za
drzwiami, do środka wszedł wysoki mężczyzna w ciemnym ubraniu. Usiadł przy stole,
który przed chwilą zwolniły. Był odwrócony tyłem do Satterthwaite a, który widział tylko
9
jego muskularne plecy, ponieważ w kawiarni panował półmrok. Znów spojrzał na
popielniczki.
Mógłbym kupić jedną z nich, żeby nie sprawić zawodu właścicielce sklepu,
pomyślał. Kiedy dokonywał swego zakupu, wyszło słońce.
Nie zdawał sobie sprawy, że sklep wydaje się ciemny z powodu braku słońca,
które od pewnego czasu było ukryte za chmurą. Przypomniał sobie, że zaczęło się już
chmurzyć, kiedy dojeżdżali do warsztatu. Teraz promienie wdarły się nagle do wnętrza.
Uwydatniły barwy porcelany i kolory witrażowego okna, które musiało - jak domyślił się
Satterthwaite - być reliktem dawnego wiktoriańskiego wystroju. Mroczna kawiarnia
również była zalana światłem, w którym Satterthwaite dostrzegł wyraznie siedzącego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl