[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czy ja widzę schody?
Conan popatrzył za jej ręką.
Jeśli nie, to chyba wzrok mnie zawodzi.
Valeria zmarszczyła nos.
Tu się robi ciemniej. Nawet jej nie starczyłoby odwagi, gdyby przyszło wędrować po
ciemku. Chociaż to światło było magiczne, zawdzięczali mu życie.
Tym bardziej powinniśmy wejść na schody.
Zanim do nich doszli, woda sięgała Valerii do pasa. Brnęli przez szlam, tłuste poskręcane
wstęgi jakiegoś paskudztwa pływały ze wszystkich stron. Conan starał się trzymać miecz i
sztylet z dala od wody. Był gotów bronić się na najmniejszy znak obecności czegoś obcego.
Nic prócz nieczystości i fetoru im nie przeszkadzało. Byli jednak czarni od pasa w dół, kiedy
dotarli do suchego miejsca. Conan wdrapał się na kilka stopni, aż doszedł do miejsca, gdzie w
poprzek schodów leżał głaz, który osunął się z pękniętej ściany. Musiał położyć się płasko na
schodach, by się jakoś przeczołgać. Dziesięć kroków dalej poczuł się ogromnie zmęczony, ale
to, co zobaczył po drugiej stronie, uradowało jego serce.
Schody wznosiły się spiralą w mrok, cuchnący rybim tranem, łojem i palonym ziarnem. W
kilku miejscach zawaliły się i dawały bardzo niepewne oparcie, nawet przy świetle dziennym.
Wreszcie dochodziły do pionowego komina, w którym trzeba by się było wspinać zapierając
nogi o jedną ścianę, a plecy o drugą.
Wysoko w górze, jak samotna gwiazda migocząca w deszczową noc, świeciło słabiutkie
żółte światło. Ogień, zwykły, prawdziwy ogień. Nie magiczny. To zdradzało obecność ludzi.
Tyle tylko, że Conan był o włos za szeroki, żeby przecisnąć się dalej obok głazu i rozpocząć
wspinaczkę. Nawet on nie miał dość siły, by go przesunąć, zresztą próbując mógł obruszyć
inne kamienie.
Było jeszcze jedno wyjście, albo przynajmniej nadzieja. Dzięki, Mitro! Obmacując drugą
stronę Conan natrafił na kałużę zakrzepniętego sadła. Najwyrazniej kapało z góry, gdzie
ogień trzaskał wesoło. To musiało być kuchenne palenisko.
Conan zaczął się cofać. Przez chwilę poczuł lęk, że się zaklinował, ale Valeria pociągnęła go
za nogi. Jej siła bardzo pomógł Conan wysunął się, odkrztusił z gardła kurz i wstał.
Ty musisz iść pierwsza. Przeciśniesz się i podasz mi całe sadło, które tam znajdziesz.
Sadło?
Ktoś od lat gotuje tam na górze. Sadło pewnie skapuje aż tu&
Sadło?
Kobieto, jak będę chciał usłyszeć swoje echo, to krzyknę! Idz i sama zobacz, jeśli mi nie
wierzysz.
Valeria potrząsnęła głową, w końcu się uśmiechnęła.
Właściwie dlaczego mnie to zaskakuje? To najbardziej szalona wyprawa, na jakiej byłam.
Będę zawiedziona, jeśli coś się zmieni.
Conan zatrzymał dla siebie myśl, że ta wyprawa pewnie daleki była od zakończenia. Być
może nie wyszli jeszcze z dżungli, może nawet nie przekroczyli granicy Czarnych Królestw,
gdzie imię Amra miało sporą wagę. Ludzie tam na górze mogą być przyjazni i gościnni, a
mogą też przywitać ich włóczniami lub ogniem. Na tych ziemiach mieszkało pewnie mniej
ludożerców, niż opowiadano, ale i tych by wystarczyło.
Nie stójmy tu jak para iskających się małp. Naprzód!
Valeria wbiegła po schodach i znikła. Conan znalazł na podłodze przy głazie tylko jej koszulę
i buty. Jej samej nigdzie nie było widać, za to zza skały dobiegły go takie dzwięki, jakby ktoś
wstrzymywał wymioty.
Naprawdę chcesz się tym wysmarować? zawołała do niego Valeria.
A widzisz jakieś wonne olejki w pobliżu?
Głupie pytanie& wymamrotała Valeria. Conan zobaczył ją nagą i bladą w ciemności,
jak klęcząc smarowała sadłem skałę w najwęższym miejscu przesmyku. Kiedy skończyła,
cisnęła parę garści tłuszczu Cymeryjczykowi.
Cuchnęło to jak kuchenne odpadki, a gdy Conan dotknął podejrzanej mazi, po plecach
przeszły mu ciarki. Jednak energicznie zabrał się za rozsmarowywanie sadła po skórze.
A co zrobimy, jeżeli i tak się nie przeciśniesz? zapytała Valeria.
Wtedy sama pójdziesz na górę i poprosisz tych ludzi, żeby tu zeszli i poszerzyli przejście&
Brakuje mi nie więcej miejsca niż na szerokość palca, nie sprawi im to kłopotu.
Cymeryjczyk przerzucił przez szczelinę broń i ubranie, położył się i zaczął czołgać. Tłuszcz
pomógł. Prawie udało mu się przecisnąć, zanim na dobre się zaklinował. Valeria złapała go za
ręce i ciągnęła z całej siły, ale nie ruszył się z miejsca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]