[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świeże
powietrze w jakiś ustronie pod drzewko o gęstym folium, czyli gęstym liściu. A
teraz co?
Znieg, mróz i szczękanie zębami. Zanim wróciłem do kwatery  gdzie w piecu
buzuje
pięknie, na stole bimber, a przy stole siedzi jedna z tajemnic świata: Michał
Kątny 
usłyszałem od strony pola tętent galopującego konia. Poszedłem za stodołę i
zamajaczył mi w
dali koń, a na nim jezdziec. Koniokrad syn koniokrada cwałował na łupie
dzisiejszej nocy
przez pola w stronę lasu. Ustaliłem kierunek jego jazdy pomiędzy Czerniawą a
szosą na
Nową Dolę i wtedy wróciłem do kwatery, gdzie w piecu pięknie buzowało, na stole
bimber, a
przy stole siedziała jedna z tajemnic świata świdrująca moją toń: Michał Kątny.
Robota była skończona. Michał poszedł rano ze mną na zrąb i we dwójkę zrobiliśmy
przez jeden wspólny dzień to, na co ja sam musiałbym poświęcić dwa samotne dni.
Przepiłowaliśmy to, co było naznakowane przez leśniczego i jego gajowych do
piłowania,
ułożyliśmy kubiki z papierówki i kneblówki, wysprzątaliśmy działkę, cały
drobiazg
złożyliśmy na jedną kupę, skupiliśmy, że tak powiem, podpaliliśmy  i Zwięto
Lasu.
Usiedliśmy wtedy, po wszystkim, przy ogniu i paliliśmy papierosy, odpoczywając
po ciężkim
Strona 108
Stachura Siekierezada
dniu. Ciężki był dzień, ale też i bezbłędny. Słonko nam świeciło i z lasu kukała
nam cały
boży dzień zazula; każdy z nas mógł sobie naliczyć kupę lat do życia, sobie i
innym 
miłym sercu.
Przed południem Księżarczuk, nie zważając tak jak my na niedzielę, zrywał
tartaczkę
i sklejkę na mygły, pohukując i bluzniąc na konie. W południe wlazł na jednego z
koni i
pojechał na obiad. I już nie wrócił. Może zabarłożył. Rozmawiałem z nim w
południe, zanim
pojechał. Udzielił nam niektórych informacji względem wczorajszo dzisiejszej
zabawy.
Wiec tak: najpierw konie, co Księżarczuka najwięcej podniecało; wiec koniokrady
skradli
spod Remizy dwa konie; ja mu wtedy powiedziałem, że jednego z nich widziałem i
podałem
mu kierunek, w jakim czmychał. Co do Kaziuka to już obliczyli, ile porąbał: pięć
stołów i
dwa krzesła; będą mu ściągać z wypłaty za te meble. I za wybite okno. Co poza
tym? Poza
tym pobili się nad ranem, ale nie od nas. O dziewuchę poszło. Wieczna kość
niezgody.
Teraz było pózne popołudnie. Zachodzące słonko biło z ostrego ukosa całymi
wiązkami jasnowidzących promieni w wysokie korony sosen stojące na skraju zrębu.
Siedzieliśmy, jak już było powiedziane, przy ogniu, odpoczywając po ciężkim
dniu.
Odbywało się patrzenie w ogień zwyczajne i dyszenie w kosmos legendarne. Dym z
ogniska
szedł prosto w górę, a kiedy trącały go te słynne luzne w pojedynkę przez las
pędzące
powiewy wiatru, wtedy łamał się miękko i rozwiewał jak w oknie muślinowe
firanki, za
którymi dama na szezlongu, czyli wszystko i nic.
Po dłuższym i starannym milczeniu Michał Kątny poruszył się, przerywając nasze
patrzenie w ogień zwyczajne i dyszenie w kosmos legendarne. Wyjął jakieś
papiery, taki plik
luznych kartek i karteluszków z wewnętrznej kieszeni kurtki i zaczął przeglądać
je, na poły w
blaskach gasnącego dnia, na poły w blaskach dopalającego się ogniska. Wiele
kartek, po
krótkim lub trochę dłuższym rzuceniu na nie okiem, zmiął i wrzucił do ogniska.
Zmięte
kuleczki papieru szybko zajmowały się od czerwonego żaru i strzelały płomieniem
o krótkim
żywocie. Patrzyłem na to, paląc papierosa i nie odzywając się. Jedną z karteczek
Michał
Kątny przytrzymał trochę dłużej przy niebieskich swoich oczach. Potem odezwał
się:
 Znalazłem niedawno taki list na ulicy. Facet pisze z więzienia do kolegi na
wolności. Przeczytam ci kawałek. Chcesz?
 Czytaj.
  Teraz, kiedy wypadłem z łaski życia, wszyscy się ode mnie odwrócili. Mam
jeszcze w życiu tylko dwa pragnienia. Jedno, żeby nie gniły mi zęby, a drugie,
uśmiejesz się,
żeby przejechać się dokoła miasta tramwajem.
Michał Kątny przerwał w tym miejscu czytanie, popatrzył jeszcze przez chwilę na
odwrotną stronę kartki, po czym złożył ją we dwoje i schował razem z pozostałymi
papierkami do kieszeni kurtki. Po krótkim i starannym milczeniu:
 Ile dostał?  spytałem.
 Trzy lata. Tak wynika z listu. Pisze, że dopiero rok mu minął i zostały mu
jeszcze
dwa lata.
Strona 109
Stachura Siekierezada
 Amnestii żadnej na horyzoncie nie widać  mówię.
 Widać. Ale właśnie za dwa lata. Na 25 lecie Polski. Od czasu zaborów nigdy
jeszcze tak długo Polska nie istniała, wiec amnestia na pewno będzie.
 Dla niego ta amnestia to już żadna pociecha. Odsiedzi okrągłe trzy lata. A
wiadomo za co siedzi?
 Nie wiadomo. Nie pisze nic o tym w liście.
 Zawsze za coś siedzi  mówię.
 Znałem jednego  powiedział Michał Kątny po chwili który nie powiedział
dozorcy  dzień dobry i dostał dwa lata.
 Ja ci powiem  mówię po chwili  że on może powiedział, tylko że za cicho, i
ten nie dosłyszał.
 A to też możliwe  powiedział Michał Kątny.
 Słyszałem o jednym  mówię  który siedział za nic. Przyszli mu zrobić
remanent do magazynu i nie było nic.
Wtedy uśmiechnął się Michał Kątny, a ja, który do tego zmierzałem, który bardzo
chciałem, żeby się rozluzniła jego stężała twarz i żeby się uśmiechnęła, i żeby
się
uśmiechnęły jego oczy, tak się ucieszyłem tym, jakbym się nie wiem czym
ucieszył, tym na
przykład, że temu facetowi z więzienia nie gniją zęby i że w ogóle jest już na
wolności, i że
sobie jedzie dookoła miasta tramwajem, od pętli do pętli i z powrotem.
Michał Kątny miał uśmiech taki niepełny, częściowy, fragmentaryczny. Jakoś tak
się
uśmiechał, jakby nie chciał całą duszą się uśmiechać. Albo może jakby nie mógł.
Jakby w
jego życiu wydarzyło się coś, co mu zniszczyło, pogruchotało i zaprzepaściło
pełen uśmiech i
Michał Kątny nie mógł już tego odbudować albo nie chciał, albo: ani nie mógł,
ani chciał.
Zciemniało się coraz. Słońce było już niziutko tam za lasem, na niewidocznym
horyzoncie tam za lasem, daleko tam za lasem, a cienie tu połączyły się, zlały
się i cały zrąb
był teraz jednym cieniem. Na górce, gdzie była działka Tomali, kołki po
odebranych
kubikach papierówki i kneblówki wyglądały jak szubieniczne rusztowania na tle
północnego
ciemniejącego nieba.
 Zobacz, Michał. Tam pod górką.
Pod górką, tam, gdzie patrzyłem i gdzie popatrzył Michał Kątny, szło, jedna za
drugą,
dziewięć sztuk czarnej zwierzyny. Dziki były w odległości jakichś
sześćdziesięciu,
siedemdziesięciu metrów od nas. Tak jakby zwietrzyły naszą obecność, bo zaczęły
fukać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl