[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się długo i powoli. Czekaliśmy bez końca na zgodę na pogrzeb. Dziś jeszcze nie mogę bez
skurczu serca przejść koło gmachu medycyny sądowej, gdzie dręczono biedne ciało Jadwigi.
Sama ceremonia pogrzebowa odbyła się po cichu. Jadzia nie miała bliższej rodziny, przyszedł
brat Lutka z żoną, trochę znajomych, niewielu, bo w gazetach nie było zawiadomienia, a od
nekrologów, że zmarła tragiczną śmiercią , upłynęło już osiem dni.
Po pogrzebie poszłam z Lucjanem do ich mieszkania, żeby przejrzeć rzeczy po Jadzi i
odpowiednio nimi zadysponować. Lutek sam nie czuł się na siłach tego zrobić, ale i ja
niewiele mu pomogłam. Wszystko w tym domu było zbyt zwyczajne, zbyt dobrze znane.
Zmierć Jadzi nic tu nie zmieniła. W pokojach pani Wanda nadal utrzymywała nieskazitelny
porządek. W kuchni, w otwartej apteczce na ścianie, nadal stały niezliczone lekarstwa, na
etażerce leżały książki kucharskie i spięte spinaczami małe sterty przepisów kulinarnych
wyciętych z czasopism. Na kredensie butelki z wodą Jana i Dąbrówki. Nad lodówką wisiała
czarna niewielka tablica, na której oboje wypisywali pro memoria. Widniały tu jeszcze
przykazania, które Lutek zostawił przed wyjazdem do Poznania i dotychczas nie starł.
Nie jedz za dużo.
Czekaj na mój telefon we wtorek po ósmej.
Wkładaj okulary do czytania.
Odbierz twój płaszcz z pralni.
Przepłukuj nerki.
Azy mi napłynęły do oczu i nie ja Lutka, ale on mnie bezradnie pocieszał.
Potem wszystko pozornie wróciło do normy. Krzysztof, który zajęcia w swojej szkole
zaczynał pierwszego pazdziernika, zaczął grać w tenisa. Sporo wychodził z domu, miły dla
mnie, uprzejmy, ale bez tej bliskości, która kiedyś nas łączyła. Lutek bywał często, ale prawie
się nie odzywał. Od czasu do czasu przestawał bawić się nerwowo kluczami, spoglądał na
mnie pytająco i stwierdzał bez zdziwienia w głosie.
Ty też się tego nie spodziewałaś.
Ani przez chwilę.
Nie zwierzała ci się? Nie mówiła, że jej zle ze mną?
Przeciwnie, mówiła, że dobrze.
Przynosiło mu to jakby ulgę, ale nie przywracało równowagi.
Trzeba normalnie pracować, prawda? Kończysz już pierwszy obraz?
Ten temat nie był mi miły. Lutkowi nie mogłam odmówić odpowiedzi.
Jeszcze nie, ale pracuję.
Nie pozwolisz zobaczyć?
O nie w tym wypadku umiałam być stanowcza. Wiesz przecież, że kiedy maluję,
nikomu nie wolno wchodzić do pracowni. Nawet Krzysztofowi.
Wiem. Tak sobie powiedziałem. Zdążysz na Paryż?
Z drugim obrazem chyba nie. Ale z tym muszę, to się przecież nazywa wystawa
trzydziestu trzech, więc mniej nie może być. Tylko rezerwy im nie dam. Nie miałam
ochoty kontynuować rozmowy. A ty pojedziesz?
Wzruszył ramionami.
Bo ja wiem. Właściwie mi wszystko jedno, czy będę nie rozumiał, jak do tego doszło,
tutaj czy tam.
ROZDZIAA JEDENASTY
Robota szła mi jak po grudzie. Nigdy jeszcze w życiu tak zle mi się nie malowało. Byłam
znieczulona jak po narkozie i czułam się jak oszustka. Nie widziałam obrazu, zmuszałam się
do kłamania sobie i innym.
Krzysiu, amputowało mi talent. Nie umiem malować.
Talent zabija tylko sprzedaż duszy diabłu. Krzysztof żartował, ale ja
odpowiedziałam poważnie.
Może w ogóle na tym jeziorze mi dusza wywietrzała, przestałam się bać. Moją
wyobraznię karmił strach. Pokonany strach jej nie pobudza. Nie mogę przecież kłamać, żeby
nie zawieść ewentualnych nabywców. Nic z tego resztą nie wyjdzie. Inni to może potrafią, ale
ja nie.
Błysk ironii w jego oczach uświadomił mi, że przeczę sama sobie. Tyle razy wygłaszałam
przeciw niemu oczywiście sentencje, że praca i wytrwałość to więcej niż zdolności i że
kłopoty twórcze to przeważnie preteksty lenistwa.
* * *
W piątek, dwudziestego września, zjawił się u nas kapitan Kawecki. Nie był mi całkiem
obcy. Prowadził przed paroma laty jeszcze jako porucznik śledztwo w sprawie śmierci
znanego pisarza, Stefana Szaleja; w sprawę zamieszany był mój kolega Henryk Jaremko,
wzięty grafik i niezły malarz. Sprawa była głośna, przesłuchiwano w związku z nią mnóstwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]