[ Pobierz całość w formacie PDF ]
życia. Czuł tę siłę, tę energię, która wypełnia wszystko, co żyje, wszystkie
stworzenia, tę niezwykłą energie życia, która wibrowała i pulsowała, emanując we
wszystkich kierunkach.
To była ostatnia chwila, kiedy ją widział. Opuszczała ich. Raz jeszcze usłyszał jej
soczysty, łagodny śmiech. Czuł jeszcze jej obecność, choć szybko rozpływała się
wokoło. Wnikała w ziemie, drzewa, mieniące się krzewy i winorośl. Podpłyn ęła
szybko do nich niczym rzeka życia. Zamrugał, przetarł oczy i przymknął.
Kiedy je po chwili otworzył, już jej nie było.
Był wieczór. Barton wolno manewrował swoim zakurzonym żółtym packardem
ulicami Millgate. Nadal miał na sobie ów pomięty garnitur, lecz był ogolony,
wykąpany i wypoczęty po tej niezwykłej nocy. Biorąc wszystko pod uwagę, czuł się
dobrze.
Kiedy minął park, zwolnił, prawie się zatrzymując. Poczuł przenikający go ciepły
strumień satysfakcji. Rodzaj osobistej dumy. Był tam. Taki jak zawsze.
Część oryginalnej całości. Był z powrotem po wszystkich tych latach. Miał w tym
swój udział.
Dzieci baraszkowały, biegając wzdłuż żwirowych ścieżek. Jedno siedziało na brzegu
fontanny, nakładając buty. Tu i ówdzie stały dziecięce wózki. Kilku starców siedziało
z rozkraczonymi nogami, trzymając w kieszeniach zwinięte gazety.
Widok tych ludzi działał na niego lepiej niż widok dawnej armaty i masztu z flagą.
To byli prawdziwi ludzie. Obszar rekonstrukcji po odejściu Arymana ponownie
zwiększał swój zasięg. Coraz więcej ludzi, miejsc, budynków i ulic zrzucało powłokę
iluzji. Za kilka dni obejmie to już całą dolinę.
Zawrócił na główną ulicę. Na jednym jej końcu nadal był napis: ULICA
JEFFERSONA – na drugim zaś pojawił się już pierwszy szyld z napisem: ULICA
CENTRALNA.
Dalej był Bank. Stary Bank Handlowy Millgate z cegły i betonu. Taki jak zawsze.
Herbaciarni dla pań już nie było – zniknęła na zawsze, jeśli wszystko potoczy się
dalej tak jak dotychczas.Wyglądający poważnie mężczyźni wchodzili i wychodzili
przez szerokie drzwi wejściowe. Nad drzwiami wisiała, połyskując w wieczornym
słońcu, łyżka do opon Arona Northrupa.
Barton jechał wolno ulicą Centralną. Miejscami proces rekonstrukcji tworzył dziwne
efekty. Dawny sklep Doyle’a z towarami skórzanymi był zrekonstruowany
dotychczas tylko w połowie; drugą nadal był sklep warzywny. Kilku przechodniów
stało przed nim i patrzyło w zdumieniu. To było dziwne uczucie, kiedy się miało wejść
do sklepu, który należał do dwóch różnych rzeczywistości. Zmiana cofała się.
–Panie Barton!– rozległ się znajomy głos.
Barton zatrzymał się. Z klubu Magnolia wyskoczył Christopher z kuflem piwa w ręce
i wesołym uśmiechem na pogodnej twarzy.
–Niech pan się zatrzyma!-krzyknął podekscytowany.-Mój sklep pokaże się lada
chwila. Niech pan trzyma za mnie kciuki.
Nie mylił się. Ręczna pralnia zaczęła się rozmazywać. Fala obszaru rekonstrukcji
była już tuż-tuż. Stojący przed nią stary, zniszczony klub Magnolia zaczął blednąc.
Zza jego niknącego zarysu wyłaniał się inny, wyraźniejszy. Christopher obserwował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]