[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trudne, myślał, że oszaleje, wcierając krem w smukłe uda.
Najchętniej ułożyłby ją na pokładzie i kochał się tu i teraz. I
niewykluczone, że tak by się skończyło, gdyby nie obecność
załogi.
- Nie pojmuję - wysapała - dlaczego ludzie uważają , że to
romantyczne.
Jack, który podzielał to zdanie, przezornie milczał.
Oczywiście nie wziął pod uwagę, że jego towarzyszka cierpi na
chorobę morską. To rzeczywiście czyni wyprawę mniej
romantyczną. Położył jej dłonie na ramionach.
- Przykro mi, że tak cierpisz.
- Mnie też. Ale wiesz, czytałam kiedyś, że admirał Nelson
też cierpiał na chorobę morską.
- Tak?
- Tak. Więc jakoś wytrzymam.
- Tak trzymaj. Pójdę zapytać kapitana, czy nie mają
czegoś w apteczce.
238
Na szczęście mieli. Jack zaraz zaaplikował Tess końską
dawkę.
- Mam nadzieję, że to zadziała - mruknęła. - Bo nie wiem,
ile jeszcze wytrzymam.
- W najgorszym razie kilka godzin. Wtedy dobijemy do
wyspy i staniesz na suchym lądzie.
- Jeszcze tak długo? Boże drogi! A wiesz, co jest
najgorsze?
- Co?
- %7łe będziemy wracać tą samą drogą . - Jęknęła głośno.
Poklepał ją po ramieniu.
Stał przy niej przy relingu, starał sieją pocieszyć, choć
niewiele mógł zrobić. Złapał się na bzdurach: chciał na przykład
powiedzieć, że gdyby mógł, wolałby cierpieć zamiast niej.
Nie dość, że to dziwaczna myśl, na dodatek nie zmienia
sytuacji ani odrobinę. Właściwie to takie tanie, niepotrzebne
współczucie.
W ten sposób nie pomoże Tess, zzieleniałej i nieszczęśliwej.
Jednak po kwadransie wyprostowała się nieco, a jej twarz
przybrała bardziej naturalny kolor.
- To działa - powiedziała w końcu.
- Zwietnie. - Doskonała nowina. - Już w porządku?
- Nie do końca. Nadal jest mi słabo, ale już nie chce mi się
rzygać.
- To już coś.
Uśmiechnęła się słabo.
- A jakże.
Po pewnym czasie była nawet w stanie usiąść na leżaku i
podziwiać widoki.
- Aadne - powiedziała w końcu z wahaniem, jakby nie
chciała dostrzegać w tej podróży niczego pozytywnego.
- Wspaniałe.
- Często tak żeglowałeś? - zainteresowała się.
- Nigdy tak luksusowo. Cudowny jacht.
- Jest ładny.
239
O mały włos się nie roześmiał. Aadny to za mało
powiedziane. Na widok takich łodzi zaczynał się ślinić.
Zamiast kłócić się o coś tak mało istotnego, przysunął swój
leżak bliżej i wziął ją za rękę. Podziałało jak magiczne zaklęcie.
Z uśmiechem odchyliła głowę do tyłu.
- Czy... Czy jesteś na mnie zła za tamtą noc? - zapytał po
chwili.
Uniosła jedną powiekę.
- Nie. - Powiedziała to z wahaniem, jakby nie wiedziała, o
co pyta.
- Więc dlaczego nie otwierałaś, kiedy pukałem?
- To byłeś ty? Otworzył usta i zaraz znowu je zamknął.
Przecież Tess nie wiedziała.
Sam odebrał klucze z recepcji i nie powiedział jej, że mają
sąsiednie pokoje. Ani słowa. Nagle zrobiło mu się głupio.
- No, tak. Pewnie bardzo cię wystraszyłem.
- Tylko trochę - żachnęła się - godzinami siedziałam i
zastanawiałam się, czemu ktoś się do mnie dobija.
- Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
- Myślałam, że śpisz. Rozważałam, czy nie wezwać
ochrony, ale uznałam, że wyjdę na idiotkę, jeśli się okaże, że to
tylko pijak, który pomylił pokoje.
- Dlaczego miałabyś wyjść na idiotkę? Trzeba było kogoś
wezwać.
- Teraz też tak uważam. Ale byłam zmęczona, za mało
spałam, nie myślałam logicznie. Nie wiem nawet, czy teraz
myślę logicznie.
- Za krótko spałaś. Ile właściwie?
- Nie wiem, trzy godziny, może trochę dłużej.
- Więc rano nie byłaś na mnie zła?
- Nie. Tylko zmęczona.
Nagle zapragnął skakać z radości. Opanował się jednak i
uścisnął jej dłoń.
- Może teraz się zdrzemniesz? Skinęła głową.
- Może. Te tabletki mnie usypiają.
240
- Zamknij oczy. Będę czuwał.
Dobrze się czuł, mówiąc te słowa. A jeszcze lepiej, kiedy
przyjęła jego propozycję.
241
Rozdział 20
Póznym popołudniem dotarli do Wyspy Teda. Tess ucięła
sobie czterogodzinną drzemkę i była w o wiele lepszej formie.
Jacht przybił do pomostu.
Złociste światło mieniło się w turkusowej wodzie. Palmy
kokosowe rzucały długie cienie na piaszczystą plażę.
- Wygląda jak na pocztówce - stwierdziła Tess. Chłonęła
wszystko rozszerzonymi oczami.
- Owszem.
Za palmami stał duży dom w pięknym ogrodzie. Pomost
schodził na białą piaszczystą plażę.
A na plaży czekali Steve i Brigitte.
- Nadal chcesz ją zamordować? - zainteresował się Jack.
- Jeszcze nie wiem. Popatrz na nią, wyleguje się na leżaku
z drinkiem w dłoni, a my odchodziliśmy od zmysłów ze
zmartwienia!
- To irytujące - przyznał.
- Więcej niż irytujące. Jestem strasznie wkurzona.
- Och, kolejne słowo, którego nigdy nie używasz.
Aypnęła na niego groznie.
- Nauczyłam się od ciebie.
- Straszne.
- Zwięta prawda.
Członkowie załogi przycumowali jacht i przerzucili trap.
Tess zeszła z pokładu jako pierwsza. Widać było, że jest
zadowolona, że stoi na lądzie. Chociaż, sądząc po rozchwianym
chodzie, jeszcze długo będzie jej się wydawało, że jest na
morzu. Szła jak pijany marynarz. Z trudem opanował śmiech.
Marynarze wyładowali ich walizki, pomachali na pożegnanie i
odpłynęli w błękitną dal.
- Nie poczekają? - Tess obejrzała się niespokojnie. - A jak
wrócimy do domu?
- Chyba musimy zapytać Brigitte.
242
Spojrzała w stronę matki.
- Popatrz na nich - nawet się nie ruszyli, żeby nas
przywitać! Chyba mamy pocałować pierścień.
Był w coraz lepszym humorze.
- Na to wygląda. Zerknęła na niego spode łba.
- Nie mów mi, że to cię bawi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]