[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stąd, ni zowąd czesała mu włosy, a potem Franciszkowi
powiedziała, że porwie go do Budapesztu swoim
samochodem, i Franta Vorel tym żył, siedział teraz i
marzył o tym pięknym porwaniu do Budapesztu, pan
Prochazka wyciągnął się i spał głęboko, jakby już była
północ, zawsze koło dziewiątej nachodził go taki piękny
sen, który mu wychodził na zdrowie, bijące z jego
czerwonej twarzy kroplami pod nosem. Wtem rozwarły
się drzwi i wleciał biały śnieg, ten kwietniowy, mokry
śnieg, pan Novak trzymał kurek i patrzył zdziwiony tak
jak i ja, a w drzwi wjechał Paweł popychany przez
Olinkę, podjechał do stołu i zaczął ocierać mokre,
chłodne czoło, a Olinka wyszła i wróciła z Lotharem,
który promieniał nadzieją i zachwytem, obaj przyjaciele
zatarli ręce i zamówili piwo. Ale pan Novak rzekł obco,
że się już skończyło. Przyjaciele zatarli ręce i zamówili
lemoniadę. Ale pan Novak rzekł obco, że się skończyła...
Przyjaciele patrzyli przed siebie, ich uśmiech zastygł,
przylgnął do twarzy, w których była jeszcze nadzieja, i
Paweł powiedział:
No to wezmiemy flaszkowe, flaszki ze sobą
wezmiemy... ale pan Novak spojrzał w kąt, gdzieś tam,
skąd nikt się mu nie mógł przyjrzeć, i rzekł obco:
Butelkowego piwa też nie ma, nie przywiezli... a Paweł
powiedział: No to wino, dla nas flaszka wina... ale pan
Novak ruszył ku drzwiom i rzekł: Zamykamy, i wziął
klucze, pęk kluczy, i potrząsał nimi, dzwonił jak na
podzwonne, ostatnie, ostatnie... i otworzył drzwi, a
Olinka, cała w pąsach, zarumieniona, wypchnęła na taras
wpierw Lothara, a potem Pawła, biały śnieg padał teraz
jeszcze gęściej, ciskał do sionki wściekle śniegowe płatki
wielkości znaczków pocztowych, a przeciąg, złośliwy
przeciąg zatrzasnął drzwi gospody, pod piecem wciąż
wzdychał słodko Franta Vorliczek i wciąż marzył o tym,
że piękna Węgierka czesze mu włosy, a pan Prochazka
wciąż spał tym swoim zdrowym snem, który go
pokrzepiał przed drogą, bo za chwilę pojedzie na rowerze
przez las do wsi, gdzie stoi jego dom. Gospodzki pan
Novak wrócił do kurków i toczył dla mnie piwo, a ja w
myślach wstałem i krzyknąłem, jak panu nie wstyd, jak ci
nie wstyd wygnać takich umęczonych gości, więcej tu nie
przyjdę, zapamiętaj to sobie, ty potworze, więcej mnie tu
nie zobaczysz, chyba że ciebie tu już nie będzie, bo takie
świństwo może zrobić tylko taki człowiek jak ty, ty, ty...
nie znajdywałem w myślach słów, a kiedy pan Novak
postawił przede mną piwo, rzekłem na głos: Płacę... piłem
szybko, podniosłem się, wciągnąłem kożuszek i
wcisnąłem na czoło czapkę, a gospodzki Novak rzekł na
pożegnanie; Przyjdzie pan jutro?
A ja odrzekłem, że przyjdę... Wybiegłem w zamieć,
popędziłem drogą, dopiero na Novych Lukach dogoniłem
dyva wózki, znów oświetlali drogę zasypywaną przez
śnieg, świecili latarkami, które Paweł i Lothar trzymali w
zębach, a ja zaoferowałem się, że pójdę przodem i będę
świecił, wziąłem więc latarkę, kroczyłem przed wózkami
i świeciłem, chciałem już uskarżać się i rzucać obelgi na
gospodzkiego, ale jasny i radosny głos Lothara krzyczał:
Pavliku, fajnie, że się wybierasz do Włoch, wpadniesz po
drodze do mnie i pójdziemy na piwo, użyjesz sobie u
mnie, najlepiej jakbyś tak przyjechał jesienią, kiedy
będzie jarmark, no, Pavliku, wtedy jest na co patrzeć,
promieniał Lothar, namioty na cztery tysiące ludzi i
wątrobianki, i pieczone golonki, które pociera się
pędzelkiem maczanym w piwie, żeby miały chrupką
skórkę! Pavliku! Tam cię zabiorę, ale jak przyjedziesz w
lecie, to pójdziemy do ogrodu, wszystkie piwiarnie mają
ogrody na tysiące ludzi, w samym ogrodzie w
Kreuzbergbrau mieści się dwa tysiące ludzi. Wiesz, to
dominikański klasztor, gdzie warzą wyśmienite piwo!
Tam cię zabiorę, tam się śpiewa, a kiedy w ogrodzie
goście śpiewają za głośno, wtedy przychodzi mnich w
białej sutannie z tabliczką, mnisi odprawiają modły,
proszę nie śpiewać tak głośno! Tam cię zabiorę, Pavliku...
Paweł trzepotał rękami i dygotał ze szczęścia, tak, tak,
tak, to jest to, już się na to cieszę, ale gdzie pójdziemy
jutro? Paweł zastanawiał się w śniegowej zamieci, a ja
kroczyłem i mrużyłem oczy, a za mną promieniał radosny
głos jak skowronek, który śpiewa sobie w wiosenną
pogodę... Najlepiej jak pójdziemy do Sojków", tam jest
tylko jeden stopień, w Pilzneńskim Dworze" są trzy... to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]