[ Pobierz całość w formacie PDF ]

takiego kaca.
- Nie chodziło mi o to, że się upiłam - zaczęła się niezdarnie tłumaczyć.
- Jeśli mówisz o czym innym, to daruj sobie
- odparł mężczyzna, nawet nie patrząc w jej stronę.
- Dopij kawę i chodzmy.
Nie był to obiecujący początek, ale postanowiła już nie wracać do tematu wczorajszej nocy.
Wąską nadmorską uliczką dotarli do St. Augustine
- najstarszej osady w Stanach. Fort stanowił zaiste imponuj ący widok. Kamienne mury poszarzały wraz z upływem
czasu i zaczęły się sypać. Budowlę otaczała fosa z drewnianym mostkiem, po którym wchodziło się do środka.
Fort stał na wąziutkim cypelku wychodzącym na Zatokę Matanzas. Od Oceanu Atlantyckiego dzieliło go zaledwie
kilka kilometrów.
W drodze z Jacksonville Ivy przeczytała co nieco o historii fortu w przewodniku turystycznym. Wybudowano go w
1672 roku i był najstarszą fortecę obronną w Ameryce. Miał za sobą długą historię pełną chwały. Należał kolejno do
Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii, a w końcu do Stanów Zjednoczonych.
W 1513 roku na skalistym wybrzeżu wylądował Ponce de Leon i zajął te tereny w imieniu króla Hiszpanii. Jednak w
1564 roku przejęli je Francuzi,
94
którzy założyli tu osadę. Rok pózniej Hiszpanie najechali miasteczko i zniszczyli je, po czym wybudowali w tym
samym miejscu St. Augustine. Castillo de San Marcos, stanowiący trzon obecnej fortecy, postawiono w 1695 roku.
Prace nad zamkiem rozpoczęto w 1672 roku, czyli dwadzieścia trzy lata wcześniej. W pózniejszych latach
kilkakrotnie umacniano fortecę. W roku 1825 St. Augustine przemianowano na Fort Marion. Dopiero w 1942 roku
przywrócono mu pierwotną nazwę. Fort raz za razem odpierał ataki najezdzców. W 1702 roku próbowały go
zdobyć wojska brytyjskie przybyłe z Karoliny. Oblężenie trwało pięćdziesiąt dni. Obrońcom przyszła w sukurs
hiszpańska armada, która zmusiła najezdzców do wycofania się we wstydzie. Przed odwrotem zburzyli jednak całe
miasto, Szturm przetrwał jedynie zamek.
Z innych zródeł Ivy dowiedziała się, że w XIX wieku osadzono w forcie Apaczów niedobitki armii Geronimo...
Kiedy tak kroczyła z Ryderem po tych wiekowych kamieniach, próbowała sobie wyobrazić, jak mogli się czuć
Indianie, przywykli do życia na prerii, zamknięci w ciasnych murach miasta. Nie było tu zbyt radośnie. Poza
niewielkim skrawkiem zieleni na dziedzińcu, jedyną kolorową plamę, na której można było zawiesić oko, stanowił
bezkresny błękit nieba. Dziewczyna przymknęła oczy, przywołując pod powiekami obraz hiszpańskich
konkwistadorów w ciężkich zbrojach, maszerujących po mieście w tę i z powrotem, oraz pierwszych Amerykanów
zaciekle broniących fortu. Stare mury kryły w sobie wiele historii i jeśli na świecie rzeczywiście istniały duchy, to z
pewnością można je było spotkać właśnie tu. Tyle wspomnień... - pomyślała.
Wzdrygnęła się, czy ze względu na specyficzną atmosferę, czy też z powodu zimna, bo Ivy nie wzięła ze sobą
żadnego ciepłego okrycia. Jednak uważny towarzysz błyskawicznie zdjął z siebie nylonową wiatrówkę i delikatnie
okrył drżącą kobietę.
- Robi się chłodno - zauważył. - Nie myślałem, że będzie tu tak zimno.
- Nic mi nie jest - odparła łagodnie. - Za to ty w samej koszuli zmarzniesz na pewno - zaprotestowała, patrząc na
niego z troską.
- Błagam, nie patrz na mnie w ten sposób, kiedy nie jesteśmy sami - jęknął. Stali bardzo blisko siebie, gdyż ciągle
podtrzymywał kurtkę na jej ramionach. Z tyłu dobiegał ich głos przewodnika oprowadzającego po forcie grupę
starszych ludzi.
Ciało dziewczyny przeszył dreszcz podniecenia i radości. Nie zdawała sobie dotychczas sprawy, jak bardzo pobudza
zmysły towarzyszącego jej mężczyzny. Nie mogła się powstrzymać. Musiała sprawdzić, jak daleko może się
posunąć. Zrobiła krok naprzód, tak że piersiami oparła się o dłonie Rydera. Spodziewała się, że w tym momencie
przyjaciel się od niej odsunie, ale nie... Patrzył jej głęboko w oczy. Ivy przestała widzieć cokolwiek w otaczającej ich
mgle. Głos przewodnika ginął w świście wiatru. Ryder przeniósł wzrok na kurtkę, którą okrył dziewczynę. Począł ją
delikatnie gładzić po krągłych, miękkich piersiach. Poczuł, jak jej brodawki twardnieją pod
96
wpływem tej zmysłowej pieszczoty. Nogi Ivy ugięły się pod wpływem rozkoszy.
Mężczyzna był tak porażony, że aż zabrakło mu tchu w piersiach. Uniósł nieco głowę, by odszukać oczy
towarzyszki.
- Nie powinieneś... tego robić... - powiedziała, łapiąc oddech. - A ja nie powinnam ci na to pozwolić.'
- Więc mnie powstrzymaj - odparł wyzywająco Ryder.
Odchylił się i zerknął przez ramię dziewczyny, żeby sprawdzić, gdzie podziewają się pozostali turyści. Sylwetka
przewodnika majaczyła jeszcze w tle, lecz grupa znajdowała się już w znacznej odległości od Ivy i Rydera, choć
ciągle byli na tym samym poziomie. Starsi ludzie oglądali właśnie strażnicę.
Wokół panowała taka cisza, że Ivy słyszała bicie własnego serca. Zadrżała i złożyła głowę na szerokiej męskiej
piersi.
- Ryder... - szepnęła, a w jej głosie wezbrała się tęsknota z tych długich samotnych lat.
Mężczyzna nie mógł się nadziwić, że tak szybko mu uległa. Była taka krucha i delikatna. Nie powinien
wykorzystywać jej słabości. Bóg jeden wie, jak mocno próbował nad sobą zapanować. Tym bardziej, że Ivy ciągle
opłakiwała Bena. Jednak pokusa okazała się zbyt silna. Obecność ukochanej działała na niego jak narkotyk. Nie
potrafił się opanować.
- Spokojnie... Nic nie mów - ostrzegł ją szeptem. - Jeśli się odezwiesz, zaraz zbierze się wokół nas tłum gapiów.
Ivy gorączkowo zastanawiała się, o co mu może chodzić. Nagle poczuła, że Ryder delikatnie rozpina jej bluzkę.
Powinna zaprotestować. Dobrze wiedziała, że powinna. Jednak nie potrafiła. Było jej tak dobrze. Zupełnie jakby
nagle się znalazła w raju. Ręce mężczyzny błądziły po rozpalonej skórze, z trudem stłumiła jęk rozkoszy.
Ryder uniósł nieco głowę, sprawdzając, co się dzieje z wycieczką. W myślach beształ się za brak pohamowania. Już
na sam widok Ivy tracił głowę, a co dopiero, kiedy jej dotykał. Nigdy nie powinien był rozpoczynać tej
niebezpiecznej gry. Jak można zachowywać się tak po szczeniacku przy ludziach?
Jednak dziewczyna była taka słodka i uległa. Tak długo marzył o tej chwili. Tak bardzo jej pragnął. Nie mógł się
nasycić widokiem aksamitnej różowej skóry. Podciągnął bluzkę Ivy i znieruchomiał na widok nabrzmiałych
pociemniałych brodawek.
- Ryder... - wyszeptała Ivy drżącym głosem.
- Chodząca doskonałość - wydusił z siebie. - Nocami będę sobie ciebie taką wyobrażał... Jak twoje piersi rosną pod
wpływem mojego dotyku, a twoje brodawki twardnieją w moich ustach...
Obraz, który Ryder wyczarował był tak sugestywny, że dziewczyna omal nie jęknęła z rozkoszy.
- O tak... Pragniesz mnie, prawda? - wyszeptał mężczyzna głosem ochrypłym z podniecenia. - Ja też, kotku. Ale jeśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl