[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziwnej rzeczy, która wygląda jak ptak i bardzo nas
z początku przestraszyła. Ale przyglądaliśmy się jej
długą chwilę i przekonaliśmy się, że nie musi być
żywa, i kiedy ten biały człowiek wyszedł z mej,
napadliśmy na niego i chociaż zabił kilku moich
wojowników, ujęliśmy go, bo my, Wamabo, jesteśmy
dzielni.
Usanga wytrzeszczył oczy.
- Przyleciał tu z nieba? - zapytał.
- Tak - rzekł Numabo. - W wielkiej do ptaka
podobnej rzeczy, zleciał z nieba. Ta rzecz leży tam,
gdzie siadła, koło czterech drzew, blisko drugiego
zakrętu rzeki. Zostawiliśmy ją tam, nie wiedząc co to
jest, baliśmy się jej dotknąć i leży tam wciąż, o ile nie
odleciała.
- Bez tego człowieka - odparł Usanga - nie może
odlecieć. To straszna rzecz, która trwogą napełniała
serca naszych żołnierzy, bo latała po nocach nad
nami i rzucała na nas bomby. Dobrze się stało, że
złapaliście tego białego, Numabo, bo latałby on ze
swym wielkim ptakiem nad twoją wioską i
pozabijałby cały twój lud. Ci Anglicy to bardzo zli
biali ludzie.
- On już więcej nie poleci - rzekł Numabo. - Człowiek
nie powinien latać w powietrzu. Tylko złe duchy tak
robią i Numabo postara się, żeby ten człowiek więcej
tego nie robił. - Z tymi słowy brutalnie oficera
wepchnął do chaty, leżącej pośrodku wioski, i
pozostawił pod strażą dwu rosłych wojowników.
Więzień, zamknięty w samotności, spędził około dwu
godzin na bezowocnych próbach rozluznienia pęt na
rękach. Zajęcie to przerwało mu wejście czarnego
sierżanta, Usangi.
- Co oni zamierzają uczynić ze mną? - zapytał
Anglik. - Moja ojczyzna nie wojuje z tymi ludzmi.
Mówisz ich językiem. Powiedz im, że nie jestem ich
wrogiem, że mój naród jest w przyjazni z czarnymi i
że muszą mnie wypuścić.
Usanga zaśmiał się.
- Oni nie odróżniają Anglika od Niemca. Nic ich nie
obchodzi, kim jesteś. Wystarcza żeś biały i wróg.
- Dlaczego więc wzięli mnie żywcem? - zapytał
porucznik.
- Pójdz, - rzekł Usanga i poprowadził Anglika do
drzwi chaty. - Patrz - powiedział, czarnym palcem
ukazując na koniec ulicy wioskowej, gdzie
rozleglejsze miejsce między chatami tworzyło rodzaj
placu.
Porucznik Harold Percy Smith-Oldwick zobaczył
gromadę Murzynek, zajętych układaniem pęków
chrustu wokoło pala i przygotowywaniem ognisk pod
licznymi kotłami.
Aż nadto jasny był cel tych wrogich przygotowań.
Usanga bacznie wpatrywał się w białego człowieka,
lecz jeśli oczekiwał na jego twarzy oznak
przerażenia, spotkał go zawód. Młody porucznik
wzruszył ramionami, zwracając się do niego.
- Więc doprawdy zamierzacie mnie zjeść?
- Nie mój lud - odrzekł Usanga. - My nie jemy mięsa
ludzkiego, ale Wamabo jedzą je. Oni cię zjedzą, ale
my cię zabijemy na ucztę, Angliku.
Anglik stał w drzwiach chaty jak ciekawy widz,
przyglądając się przygotowaniom do orgii, która w
tak odrażający sposób miała położyć kres jego
istnieniu ziemskiemu. Trudno twierdzić, że nie czuł
strachu. Jeśli go jednak czuł to znakomicie ukrył to
uczucie pod maską obojętności. Odwaga jego zrobiła
widocznie wrażenie nawet na brutalnym Usandze,
gdyż zamiast, jak to zamierzał, torturować
bezbronną ofiarę, ograniczył się do wymyślania na
białych w ogóle, a Anglików w szczególności,
nienawidząc ostatnich szczególnie za trwogę, jaką w
sercach krajowych wojsk niemieckich budzili lotnicy
angielscy.
- Nigdy już - zakończył - twój wielki ptak nie będzie
latał nad nami, siejąc śmierć wśród mego ludu.
Usanga już się o to postara - i wyszedł szybko z
chaty, przyłączając się do swoich ludzi, którzy
zebrali się w pobliżu pola, śmiejąc się i zabawiając z
kobietami.
W chwilę pózniej Anglik widział, jak wyszli poza
bramę wioskową i myśli jego znów zaczęły krążyć
wokół jałowych planów ucieczki.
* * *
Daleko na północ od wioski, na niewielkim
wzniesieniu tuż obok rzeki, gdzie dżungla,
zatrzymawszy się u stóp pagórka, pozostawiała kilka
akrów tłustej, mało zadrzewionej ziemi, pracowało
dwoje ludzi.
Mężczyzna i młoda dziewczyna budowali niewielką
fermę, wśród której stała świeżo wzniesiona chatka.
Pracowali w milczeniu. Od czasu do czasu tylko
padały wskazówki lub zapytania. Mężczyzna, poza
przepaską na biodrach, całkiem był nagi, o skórze na
głęboki brąz opalonej przez słońce i wiatry. Poruszał
się z kocim wdziękiem, a gdy unosił w górę ciężary,
robił to tak bez żadnego wysiłku, jak gdyby wyciągał
puste ramiona.
Ilekroć nie patrzał na nią, a patrzał bardzo rzadko,
dziewczyna wodziła za nim oczyma i na twarzy jej
zjawiał się wyraz zakłopotania, jak gdyby widziała w
nim zagadkę, której nie umiała rozwiązać. Uczucie
jej dla niego cechowała przede wszystkim obawa,
gdyż w ciągu krótkiej znajomości dostrzegła w tym
pięknym, boskim olbrzymie, właściwości
nadczłowieka i dzikiej bestii zarazem. Z początku
odczuwała tylko tę kobiecą trwogę, zrozumiałą w jej
położeniu.
Czuć się samą jedną w głębi niezbadanej puszczy
Afryki Zrodkowej, w towarzystwie dzikiego
człowieka - to już było dostatecznie zatrważające.
Ale wiedzieć, że ten człowiek jest jej śmiertelnym
wrogiem, że nienawidził jej, że w dodatku miał do
niej osobistą urazę za postępek, jakiego się względem
niego dopuściła - nie, nie było iskierki nadziei, żeby
miał dla niej najdrobniejsze względy.
Pierwszy raz ujrzała go przed wielu miesiącami, gdy
wszedł do kwatery naczelnego dowództwa
niemieckiego w Afryce Wschodniej i porwał
nieszczęsnego majora Schneidera, o losach którego
nikt się niczego nie dowiedział. Pózniej spotkała się z
nim wówczas, kiedy wyrwał ją ze szponów lwa po to,
by powiedziawszy, że poznał ją w obozie angielskim,
wziąć ja? do niewoli. Wtenczas to uderzyła go
rękojeścią pistoletu i uciekła. %7łe za ten postępek nie
szukał na niej zemsty, okazało się w Wilhelmstahl
owej nocy, gdy zabił kapitana Fritza Schneidera, a
jej darował życie.
Nie, nie mogła go zgłębić. Nienawidził i jednocześnie
osłaniał, jak owej nocy, gdy ocalił ją przed
rozszarpaniem przez wielkie małpy, kiedy to uciekła
z wioski plemienia Wamabo. Dlaczego ją ocalił? Dla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl