[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wzrokiem. Gdyby tylko starczyło mi odwagi, z pewnością bym ich dotknął.
Skrzydła anioła, który rozmawiał ze mną pierwszy, uniosły się nieco i odniosłem
wra\enie, i\ z budzących się znowu do \ycia piór opadła chmurka złotego pyłu. Pióra te
dr\ały i pobłyskiwały, lecz nic zgoła nie mogło się równać z tym anielskim obliczem, na
którym malował się wyraz zdumienia i zamyślenia.
 Niech zaprowadzą cię do klasztoru św. Marka  powiedział Seteus.  Ci
ludzie mają dobre intencje. Zostaniesz umieszczony w mnisiej celi, gdzie zaopiekują się tobą
zakonnicy. Trudno o lepsze schronienie, poniewa\ patronat nad tym przybytkiem sprawuje
sam Cosimo, a celę, o której mowa, zaprojektował Fra Giovanni.
 Ale\ Seteusie, on świetnie o tym wie  odezwał się drugi z aniołów.
 Owszem, ale chciałem go jeszcze upewnić  odrzekł pierwszy anioł,
wzruszając ramionami. Spojrzał z lekkim zainteresowaniem na swego towarzysza. Nic chyba
nie było dla ich twarzy bardziej typowe ani\eli właśnie ów wyraz tłumionej ciekawości.
 Ale ty, Seteusie  powiedziałem  jeśli mogę cię tak nazywać... Czy zatem
pozwolisz im, by oni mnie stąd zabrali? Nie mo\esz tego uczynić. Nie zostawiaj mnie, proszę.
67
Zaklinam cię, błagam. Nie opuszczaj mnie.
 Musimy się z tobą rozstać  odparł drugi z aniołów.  Nie jesteśmy twoimi
stró\ami. Dlaczego nie widzisz własnych aniołów?
 Poczekaj. Znam twoje imię. Ja je słyszę.
 Nie  rzekł stanowczym głosem, kiwając na mnie palcem, jakby miał przed
sobą niesforne dziecko.
Ale nie mógł mnie ju\ powstrzymać.
 Znam twoje imię. Słyszałem je, gdyście się o coś spierali, a teraz słyszę je,
patrząc na twoją twarz. Ramiel, tak cię zwą.
Obydwaj strze\ecie Fra Filippa.
 To katastrofa  szepnął Ramiel. Wyglądał na szczerze zatroskanego.  Jak
mogło do tego dojść?
Seteus jedynie pokręcił głową i znowu uśmiechnął się pogodnie.
 To musi słu\yć czemuś dobremu. Musimy mu towarzyszyć. Po prostu musimy.
 W tej chwili? Teraz mamy z nim iść?  zapytał Ramiel.
W jego stanowczym głosie nie było wszak\e cienia gniewu. Jego myśli wydawały się
oczyszczone ze wszelkich ni\szych emocji, tak zresztą być musiało i tak w istocie było.
Seteus pochylił się nad staruszkiem, który  rzecz jasna  widzieć ni słyszeć go nie
mógł, i powiedział mu do ucha:
 Zaprowadz tego chłopca do klasztoru św. Marka. Niechaj umieszczą go w
przyzwoitej celi. Stać go na to, ma pieniądze. I niech się nim zajmą, aby wrócił do zdrowia.
Następnie anioł spojrzał na mnie.
 Pójdziemy z tobą.
 Nie mo\emy  zaprotestował Ramiel.  Nie wolno nam opuszczać
posterunku. Musielibyśmy mieć pozwolenie.
 Ale my ju\ je mamy. Wiem, \e tak jest  powiedział Seteus.  Czy\byś nie
widział, co się tu wydarzyło? On nas zobaczył, usłyszał, zna twoje imię, a moje i tak by jakoś
poznał, nawet gdybym go nie wyjawił. Biedny Vittorio, jesteśmy z tobą.
Kiwnąłem głową. Omal\e nie rozpłakałem się, słysząc te słowa. Cała ulica zrobiła się
cicha, ponura, bez wyrazu. Tym ostrzej odcinały się od otoczenia świetliste postacie aniołów.
Otaczał ich delikatny blask, jak gdyby niebiański materiał ich szat poddawał się działaniu
niewidzialnych prądów powietrza, których śmiertelnik poczuć nie mógł.
 To nie są nasze prawdziwe imiona  rzekł do mnie Ramiel karcącym, acz
łagodnym głosem, jakim strofuje się małe dziecko.
Seteus uśmiechnął się.
 Ale mo\esz nas tak nazywać, Vittorio  powiedział.
 Tak, zabierzmy go do Zw. Marka  odezwał się stojący przy mnie mę\czyzna.
 W drogę. Niech zajmą się tym zakonnicy.
Popchnięto mnie w stronę wylotu ulicy.
 W klasztorze św. Marka dobrze się tobą zaopiekują  rzekł Ramiel w taki
sposób, jakby się ze mną \egnał. Mimo to obydwaj aniołowie szli kilka kroków za nami.
 Niech \aden z was mnie nie opuszcza. Nie wolno wam!  powiedziałem do
aniołów.
Sprawiali wra\enie zakłopotanych. Na ich cienkich jak pajęczyna szatach nie było ani
kropli deszczu; brzegi tunik były czyste i błyszczące, jakby w ogóle nie zetknęły się z
nawierzchnią ulicy, a ich bose stopy wyglądały na arystokratycznie wręcz gładkie i miękkie.
 Dobrze  powiedział Seteus.  Nie frasuj się, Vittorio. Idziemy za tobą.
 Nie mo\emy opuścić naszego podopiecznego i zająć się innym człowiekiem.
To nie uchodzi  kontynuował swoje protesty Ramiel.
 Taka jest wola bo\a. Czy mo\e być inaczej?
 A Mastema? Nie musimy zapytać Mastemy?
 Dlaczego niby mielibyśmy go pytać? Po co obcią\ać go tym problemem?
Mastema i tak się o tym dowie.
Tak to kłócili się za moimi plecami, gdym wraz ze swoją obstawą szedł szybko przez
florencką ulicę.
68
Stalowe niebo zabłyszczało, następnie pobladło, a kiedy wchodziliśmy na otwarty
plac, rozlało się błękitem. Widok słońca zaskoczył mnie i przyprawił o mdłości. Aliści
pragnąłem go, jak\e ja za nim tęskniłem... A ono odepchnęło mnie od siebie i  by tak rzec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl