[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mości panowie! rzekł. Chwila urzeczywistnienia najdroższych nam nadziei
a od dawna pieszczonych postanowień się zbliża. Pismo generała Dąbrowskiego
jest może ziszczeniem tego, co wczoraj jeszcze snem nam się wydało. Nie pora
na próżne rozprawy! Do dzieła, mości panowie! Niech on, wielki mocarz,
zastanie nas przygotowanych... do pójścia za jego przewodem!... Baczność jeno
zalecam. Nie zapominajmy o sługach króla Fryderyka... Ergo26, mości panowie,
poczynajmy sobie rozważnie, abyśmy zbytkiem zapału tak ważnej nie
zepsowali sprawy! Proponuję upoważnić starszyznę do przedsięwzięcia rady
nieustającej, przed uchwałami której uchylam głowę. Każdy z nas tutaj wielką
ufność pokłada w osobie generała a gospodarza naszego, co dla dobra
publicznego ważyć swej głowy i mienia całego się nie zawahał. Niechże on tedy
do siebie przybierze tych, których obecność w radzie za potrzebną uważać
będzie! Zgoda, mości panowie?! Zgoda! Zgoda! wykrzyknięto dookoła.
Za czym generał Wojczyński wystąpił i, wodząc okiem po zebranych, nazwiska
co przedniejszych wymieniał, do ubocznej zapraszając izby.
Kiedy starszyzna ustąpiła gwar znów powstał w izbach a hałas. Brat generała,
pan Ignacy, uwijał się jak mógł i spokojność zalecał; nie na wiele się to zdało.
Młodzież szczególniej ochoty wstrzymać nie mogła, a Gotartowskiego zwartym
osaczyła kołem, każde jego słowo chciwie chwytając. Nadto Florian spotkał tu
był dwóch Jordanów, co mu dalekimi krewnymi byli, i braci Marskich, kolegów z
konwiktu pijarów w Piotrkowie, z tego z dawna słynących, że blizniętami będąc,
tak nadzwyczajnie do siebie podobnymi byli, że rodzona matka rozróżnić ich
nie mogła. Przy tym Jan Dziewanowski, który wśród młodzi rej wodził, zapoznał
Gotartowskiego z kapitanem Wosińskim, Józefem Stadnickim, Sewerynem
Fredrą, Wincentym Toedwenem, Jędrzejem Niegolewskim i Piotrem
Wasilewskim.
Pan Ignacy Wojczyński tymczasem, widząc wzrastającą ochotę, cichaczem od
strony Leszna rozstawił pachołków, aby dali baczenie na nieproszonych gości, a
sam z pacholikiem do piwniczki zeszedł i baryłkę miodu wytoczył. A potem,
cicho krążąc między zebranymi, miód w szklanice rozlewał, szepcząc co chwila:
Już to mnie bura od pana brata nie minie, lecz przecież zdrowie wielkiego
Napoliona wznieść się godzi!...
Słowa staruszka przyjęto z ukontentowaniem, przepijając po cichu, aby
odbywającej się obok radzie dystrakcji nie czynić.
Między młodzieżą wszczął się był żwawy spór o Poniatowskiego. Opowieść
Floriana o pochodzeniu listów generała Dąbrowskiego sprawiła silne wrażenie.
Większość, przyjazna księciu Józefowi, objawiła wielkie zdziwienie, reszta dosyć
ostro występowała przeciwko Poniatowskiemu. Zwłaszcza Hermelaus Jordan
gromił zawzięcie księcia.
Florek mówił gromko, podnosząc wielkie swe pięści w górę. I tyżeś to
strzymał wszystko a wysłuchał? Paniątko takie, od morza do morza. Jemu
Napoliona sądzić!... Daj pokój! mitygował Dziewanowski. Dla słabostki
gotów jesteś odsądzić go od wszystkiego!...
Tak, tak! %7łołnierz to nie lada! potwierdzili inni. Starszy Jordan, któremu
szklanica miodu zaszumiała w głowie, upierał się przy swoim.
Janie, od morza do morza! Więc on, luminarz taki, dzisiaj, kiedy armia idzie i
od morza do morza!... Nie!... Sfrancuziały paniczyk, królewiątko
rozkapryszone... jąć powiadam, od morza do morza, i koniec!...
Nie tak gorąco! Nie tak gorąco! ozwał się surowo Seweryn Fredr. Czołem
przed rzetelną zasługą! Gdyby kraj ten miał więcej takich oficerów, nie
potrzebowalibyśmy oglądać waścinego animuszu!
Ani luterskich wysłuchiwać kazań! odciął się Jordan.
Fredro porwał się z miejsca.
Kapitan skoczył uspokoić zwaśnionych.
Fredro domagał się zadośćuczynienia. Dziewanowski przekładał zgodę. Pośród
zgiełku a hałasu wskoczył na stół tymczasem jowialista wielki a oficer
szanowany, imć pan Wosiński, i zakrzyknął znienacka:
GÅ‚upstwo, panowie szlachta!
A gdy zebrani, zaskoczeni tym zawołaniem, uciszyli się nieco, zwłaszcza że od
Wosińskiego zwykli byli się nie lada konceptu spodziewać, kapitan zaczął
powoli:
Horret animus27, mości panowie, że kiedy jeszcze na odwachu Prusak sobie
chodzÄ…c einzweidreiduje, a imć Köhler tabakÄ™ najspokojniej pociÄ…ga, kiedy
armia francuska ledwie w berlinkach rozsmakowała, my tu poczynamy sobie de
noviter czteroletnie obrady, huczno, buńczuczne, a jak z groznie
zmarszczonych brwi pana Seweryna imci wróżyć się ośmielę, z niemałą ku
wszelakiej strzelaninie a okaleczeniu sympatią! Starszyzna radzi, a młodzi w
zwadzie szukają dla swej ochoty dywersji. Pierwsze mi nie po myśli, drugie nie
po sercu. Co panowie rada postanowią ich rzecz. Mnie ostał stary obyczaj, że
gdy gość w dom nadchodzi, ojcowie spotykają go na progu, a młódz to i przede
opłotki naprzeciw wybieży. Tandem moćpanowie... miast językami świat
krajać, oblicza sobie wzajem szczerbić, a kto większy patriota, sobie
przymawiać... ruszajmy w drogę! Bez zwłoki, natychmiast, dziś jeszcze do
wielkiej armii! Do Francuzów!!...
Wiwat Wosiński! Do wielkiej armii!!! Do Francuzów!... odpowiedziano
chórem. Wosiński odsapnął nieco i tak rzecz swoją zakończył:
Moćpanowie! Zbierać się, jak kto może! W pojedynkę, dwójkami, trójkami, już
z pół tuzina unikać, aby z dala zminąć dwunastkę z Judaszem... %7ładnych
oficerów, żadnych naczelników, pieszo, konno, kołowo, z gwintówką czy
szerpentyną, karabinkiem czy krócicą, aby naprzód, aby spotkać! Uchodzić nie
hurmem, nie w jednej godzinie, bo snadnie mogliby nam Prusacy uroczyste
pożegnanie wyprawić, który to objaw amicycji nie każdemu byłby na rękę... Ja
dziś ruszam, a gdzie?... Pod Berlin!... I ja! I ja! ozwały się zewsząd głosy.
Słowa kapitana Wosińskiego padły niby iskra na mocno nasiarkowane lonty.
Głowy młodzieży rozgorzały, zapaliły się serca. Co chwila ochotnika przybywało.
Pan Ignacy Wojczyński aż ręce łamał na widok, co się dzieje, chciał tłumaczyć,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]