[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, że ojczymowi się to nie spodobało. Został zarządza
jącym jej posiadłością, ale jeszcze było mu mało. Przed
łożył sądowi dokument, w którym domagał się zmiany
postanowień zapisanych przez moją matkę w testamen
cie. Sąd to odrzucił, mimo że nie było mnie stać na
adwokata. Ojczym dodatkowo dokładał mi cierpień
przez kilka miesięcy.
- To okropne! Bardzo ci współczuję, Gray - odpo
wiedziała Abby. - Dlaczego właściwie twojemu ojczy
mowi tak bardzo zależało na stadzie mustangów. Oczy
wiście, to wspaniałe zwierzęta, ale...
- Wiem, wiem, mustangi nie są poszukiwanym to
warem. - Gray zawahał się, zerknął na Abby, po czym
kontynuował: - Otóż nie do końca tak jest. Znawcy
branży wiedzą, że niejeden bogaty ranczer lubi mieć
kilka rzadkich zwierząt, żeby móc pokazywać je znajo
mym. Niektórzy ludzie gotowi są zapłacić dużą sumę
za mustanga...
- Pewnie uważasz, że Chuck należy do takich ludzi,
prawda? - spytała ostrym tonem Abby. Ogarnął ją
gniew. - Otóż nie! Nie marnuje życia na błahostki, tylko
ciężko pracuje, jak my wszyscy. Owszem, jest na tyle
zamożny, że głównie zarządza swoim majątkiem zza
biurka, ale to nie znaczy, że spędza czas na próżnym
popisywaniu się... Tego pięknego mustanga, którego
u nas widziałeś, Chuck kupił od kolegi, który popadł
w długi i musiał sprzedać większość swoich zwierząt;
Chuck bał się, że mustang trafi w niewłaściwe ręce.
Oboje z bratem uważamy, że to bardzo piękne zwierzę.
Gray popatrzył na Abby spod ronda kapelusza.
- Wierzę ci - odpowiedział. - Pozwoliłem ojczymo
wi sprzedać kilka źrebiąt wybranym klientom - przy
znał. - Ale nie będę się na to zgadzał wiecznie. Chcia
łem pomóc mu spłacić długi i zdobyć pieniądze na to,
żebym mógł lepiej opiekować się stadem. Kiedy zaosz
czędzę dość, żeby kupić własne ranczo, przeprowadzę
Być może kiedyś pozwolę, aby pokazywano je ludziom
za opłatą, żeby poznawali indiańskie tradycje i historię.
Ale wówczas mustangi będą służyły wszystkim, a nie
tylko paru właścicielom.
- Widzę, że bardzo zależy ci na mustangach - sko
mentowała Abby.
- Owszem, nie tylko mnie, ale wszystkim Komań
czom. Mustangi to część indiańskiego dziedzictwa. Na
zywano nas niegdyś Panami Równin Południa, ze
względu na nasze zżycie się z końmi i umiejętności
jeździeckie. To Komańcze pierwsi nauczyli się hodować
konie, pierwsi na Dzikim Zachodzie handlowali końmi
i robili to najlepiej. No i, potrafiliśmy walczyć, kryjąc
się za bokiem konia - nasi wojownicy byli przez to
niemal niewidzialni.
Chuck miał rację - pomyślała Abby. - Gray rzeczy
wiście chce opuścić nasze strony i powrócić na ziemie
swojego plemienia.
- Historia Komanczów wiąże się z losem mustan
gów - odezwał się znowu Gray. - Wola naszych przod
ków jest taka, abym był opiekunem mustangów, spro
wadził stado z powrotem na nasze ziemie i doprowadził
do tego, aby się rozmnożyło i osiągnęło swą dawną
liczebność.
- Rozumiem, chyba naprawdę cię rozumiem - od
powiedziała Abby. - Bo wiem, co to znaczy kochać
konie tak bardzo, że stają się najważniejsze w życiu. Nie
świat źrebakom, a kiedy spędza się całe dnie samotnie
w siodle, koń staje się towarzyszem życia i najlepszym
przyjacielem. Zdarza się nawet, że koń oddaje za czło
wieka życie.
Tego dnia Abby znowu jechała na Patsy, klaczy, która
pomogła jej uratować Gray a. Abby pogłaskała jej szyję.
Gray pokiwał głową.
- Rzeczywiście, dużo rozumiesz - przyznał. - Do
statecznie dużo, żeby wiedzieć, że nie mogę zostać kimś
innym, niż jestem. To do mnie należy sprowadzenie
mustangów na dawne tereny łowieckie Komanczów.
Tam mustangi będą mogły biegać swobodnie, dzikie
i wolne. Starszyzna przydzieliła mi określone zadanie,
a ja chcę je wykonać.
Dojechali do bramy w ogrodzeniu, przez którą moż
na było przejechać z ziemi Gentrych na ziemię Skag-
gsów. Przekroczyli granicę i jechali dalej zatopieni
w myślach.
Po niedługim czasie Abby zobaczyła krytą strzechą
chatę bez okien, tylko z prostym kominem.
- Współczesny wigwam? - spytała.
- Można tak powiedzieć.
- Wejdziemy do środka, prawda? - Abby była cie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]