[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żołnierzy nieprzyjacielskich, jacy podczas rozmów znalezli się w
naszym obozie. Niektórzy jednak trybuni wojskowi i centurionowie
zostali u niego dobrowolnie. Miał on ich pózniej w wielkim szacunku:
centurionom przywrócił dawne stopnie, rycerzom rzymskim godność
trybunów.
Afranianie cierpieli na brak paszy, w wodę zaopatrywać się było im
trudno. Legioniści mieli trochę zboża, ponieważ rozkazano im
wynieść z Ilerdy siedmiodniowy zapas, ale cetraci i ludzie z wojsk
posiłkowych nie mieli nic, jako że ich zasoby pieniężne były szczupłe,
a ciała nie przyzwyczajone do dzwigania cięża-
53
rów. Wielu z nich co dzień uciekało do Cezara. W tym położeniu
najlepszą radą było wrócić do Ilerdy, gdzie zostało jeszcze nieco
zboża. A wierzyli, że da się tam coś obmyślić i na przyszłość.
Tarakona leżała za daleko: na takiej przestrzeni niejedno może się
przytrafić. Przyjąwszy ten plan ruszają w drogę. Cezar wysyła za nimi
konnice, by szarpała i zatrzymywała tylne straże, i sam ciągnie ze
swoimi legionami. Ani przez chwilę ich ostatnie szeregi nie
przestawały ucierać się z naszymi jezdzccimi.
Taki zaś był rodzaj tych bitew. Tylne straże zamykały lekkozbrojne
kohorty i niektóre z nich zatrzymywany się, gdy wojska szło przez
równinę, jeśli natomiast wypadło wspinać się na górę, sama natura
odwracała niebezpieczeństwo, ponieważ ci, co stali wyżej, bronili
tych, co za nimi wchodzili. Lecz gdy zdarzyła się kotlina albo
pochyłość, idący naprzód nie mogli wspierać tych, co nadążali za
nimi, i wtedy groziło wielkie niebezpieczeństwo, ponieważ nasi
jezdzcy, stojąc na górze, razili ich z tyłu pociskami. Nie było innej
rady, jak za zbliżeniem się do takich miejsc zatrzymywać legiony i
ostrym atakiem odeprzeć wpierw naszą konnicę, a potem biegiem całe
wojsko spuszczało się w kotlinę; gdy ją przebyło, znów na najbliższej
wyżynie ustawiało się w szeregach. Z własnej konnicy, choć licznej,
nie mieli żadnego pożytku: tak była zastraszona poprzednimi bitwami,
że musiano ją wziąć w środek i z obu stron osłaniać szeregami
piechoty. %7ładen jezdziec nie mógł zboczyć z drogi, żeby go zaraz nie
złapała konnica Cezara.
Wśród takich utarczek posuwano się naprzód z wolna i ostrożnie,
często się zatrzymując, by iść na pomoc napadniętym oddziałom. Tak
się właśnie zdarzyło. Uszedłszy cztery tysiące kroków, okrutnie
nękani przez konnicę, zajmują wysoką górę i tam się oszańcowują od
strony nieprzyjaciela; zwierzętom nie zdejmują juków. Widząc
jednak, że Cezar rozbija obóz i ustawia namioty, a jezdzców wysyła
po paszę, zrywają się nagle i około szóstej godziny tego samego dnia
ruszają w drogę, w nadziei, że będą mieli jakiś czas spokój pod
nieobecność naszej konnicy. Ledwo to Cezar spostrzegł, zostawia
tabory, przy nich kilka kohort, a sam, pozwoliwszy legionom na krótki
odpoczynek, rusza w trop za nieprzyjacielem. O dziesiątej każe się
dołączyć tym, co wyszli za paszą, a konnicę odwołać. Zaraz wraca
ona do swej codziennej
54
służby. Ostra walka wywiązuje się u tylnych straży nieprzyjacielskich,
niewiele brakowało, żeby zaczęły uciekać, sporo żołnierzy, nawet
kilku centurionów, poległo. Jednocześnie nadciągały główne siły
Cezara, zagrażając całemu wojsku.
Nieprzyjaciel nie mógł ani wyszukać odpowiedniego miejsca na obóz.
ani posuwać się dalej, musiał w końcu stanąć w niedogodnym polu,
daleko od wody. Lecz z przyczyn wyżej podanych Cezar ani go bitwą
nie trapi, ani nie pozwala swoim rozbijać namiotów, żeby wszyscy
byli gotowi do pościgu, jeśliby się nieprzyjaciel ruszył, czy to za dnia,
czy w nocy. Tamci zaś, widząc złe położenie obozu, przez całą noc
coraz dalej odsuwają szańce i przechodzą z jednego miejsca na drugie.
To samo nazajutrz od wczesnego świtu, przez cały dzień. W ten
sposób coraz bardziej oddalali się od wody, wybiejrając jedno zło jako
lekarstwo na drugie. Pierwszej nocy nikt u nich nie wychodzi po
wodę, nazajutrz, zostawiwszy załogę w obozie, wyprowadzają do
wody całe wojsko, po paszę nikt nie idzie. Cezar wolał, żeby ich
trapiły te niedole i żeby ich raczej zmusić do poddania się, niż staczać
bitwę. Usiłuje jednak zamknąć ich wałem i fosą, aby jak najbardziej
przeszkodzić nagłym wypadom, do których, jak sądził, będą
zmuszeni. Oni zaś z braku paszy, i aby lżej było wyruszyć w drogę,
każą zabić wszystkie zbędne zwierzęta juczne.
Na tych zajęciach i planach schodzą dwa dni. Trzeciego dnia roboty
Cezara już znacznie posunęły się naprzód. Nieprzyjaciel, chcąc
przeszkodzić w wykończeniu wałów, około dziewiątej daje sygnał,
wyprowadza legiony i ustawia pod swoim obozem. Cezar odwołuje
żołnierzy od robót, zbiera całą konnicę, sprawia szyki: przynosiło
bowiem wielką szkodę wrażenie, że unika bitew wbrew swojej sławie
i dobremu imieniu, jakie miał u wojska. Lecz ze znanych powodów
wciąż nie chciał walczyć, a tym bardziej teraz, kiedy na tak szczupłej
przestrzeni nie mógł liczyć na całkowite zwycięstwo, nawet jeśliby
zmusił nieprzyjaciół do ucieczki. Obozy bowiem były od siebie
oddalone nie więcej niż o dwa tysiące kroków. Z tego dwie trzecie
zajmowały uszykowane wojska, pozostawała tylko jedna trzecia do
podbiegu i natarcia. Bliskość obozu zapewniała stronie pokonanej
szybki odwrót. Z tego względu postanowił czekać, aż tamci uderzą,
samemu nie zaczynać bitwy.
55
Szyk Afraniusza był podwójny z pięciu legionów, trzecią linię
zajmowały, jako rezerwa, kohorty posiłkowe; Cezara potrójny, lecz na
pierwszą linię wzięto po cztery kohorty z każdego legionu, za nimi po
trzy z posiłkowych, i znów po trzy z każdego z pięciu legionów.
Aucznicy i procarze pośrodku piechoty, konnica na skrzydłach. Cezar
nie zaczynał pierwszy, tamtym snadz chodziło tylko o to, by
zatrzymać roboty ziemne Cezara. Tak stali aż do zachodu słońca, po
czym i jedni, i drudzy rozeszli się do obozów. Nazajutrz Cezar podjął
przerwane roboty, tamci zaś próbowali brodu na rzece Sikoris, czy nie
dałoby się przejść. Na to Cezar przerzuca za rzekę lekkozbrojnych
Germanów wraz z częścią konnicy i wzdłuż brzegów gęsto rozstawia
posterunki.
Wreszcie, ze wszystkich stron uciskani, gdy już czwarty dzień
trzymano zwierzęta bez paszy, gdy nie było wody, drzewa, zboża,
przeciwnicy proszą o rozmowę - jeśli możliwe - z dala od żołnierzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]