[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niemało im dawało. Dzisiaj rząd ligoński dba o to, by zapewnić wykształcenie dziesiątkom
tysięcy młodych ludzi, zapominając o tym, że nadmiar adwokatów nie stworzy dodatkowych
miejsc pracy i w rezultacie zwiększa tylko niezadowolenie.
Zadziwiające jak oswobodzone narody przypisują sobie prawo do kierowania losem swych
mniejszych braci, chociaż nie radzą sobie jeszcze same ze sobą. O ile kiedyś, sto lat temu, w
podobnej sytuacji przyjeżdżał z Ligonu pryszczaty i wymęczony wywołaną przez ameby
dyzenterią pan Jones, w towarzystwie umierającego z nudów i poczucia własnej wielkości
anglikańskiego misjonarza, to teraz można oczekiwać, że majora zastąpi urzędnik z Tangi, a
misjonarza buddyjski mnich. A rezultat będzie taki sam. Opłakany.
Co pan mówi, profesorze? zapytał Manguczok.
Zamyśliłem się i zacząłem mamrotać do siebie cecha niewybaczalna u uczonego, ale
wybaczalna u starego sklerotyka, jakim, niestety, powoli się staję.
Powoli zaczął nadciągać wieczór i zrobiło się chłodno. Lubię świeże powietrze i morski wiatr.
Polska młoda dama jak grzeczna uczennica zapisywała coś w notatniku. Szykuje się już do
wygłaszania wykładów na swoim macierzystym uniwersytecie albo szkicuje artykuł do
popularnego czasopisma. Cóż to za koszmar te popularne magazyny! Iluż uzdolnionych młodych
uczonych rozpuściły łatwymi pieniędzmi! Z namiotu dobiega chrapanie rosyjskiego grubasa. Z
przerażeniem przekonałem się, że będę zmuszony dzielić z nim namiot i nie będę mógł porządnie
się wyspać. Najwyrazniej robię się za stary na takie wycieczki. Z tęsknotą myślę o łazience w
hotelu w Tangi. Trzeba by już zakończyć tę ekspedycję. I tak nie przeprowadzimy porządnych
badań. Do tego potrzebne są miesiące pracy, przebywania wśród dzikich. Jesteśmy tutaj w roli
gapiów, którzy przyszli popatrzeć na auto da fe. I tak nie dowiemy się nic o życiu skazańca.
Jedyna droga ratunku to zostawić dzikich w spokoju. Zapomnieć. W końcu ich system mitów
powtarza wszystko, co powstało w tych stronach tysiące lat temu, poziom ich kultury materialnej
jest na tyle niski i banalny, że to samo można badać na Filipinach albo Malajach. Nic nowego&
Ale nikt nie wezmie pod uwagę mojego zdania&
Skierowałem się ku szumiącej w dole rzece. Miałem ochotę pobyć w samotności. Nagle
zrozumiałem, że od dawna jestem bardzo zmęczony. Jeżdżę na te wszystkie kongresy, latam
samolotami, zasiadam w prezydiach nie dlatego, że mam na to ochotę, a dlatego że nic innego nie
potrafię, nie mogę pokonać bezwładności i czepiam się pozorów życia, które już dawno dobiegło
końca. W pewnym sensie też jestem oderwanym od świata dzikusem, jak ci godni pożałowania
mieszkańcy jaskini.
Nie wiem, jak daleko zaszedłem, ale musiałem się zatrzymać, bo drogę zagrodziły mi gęsto
rosnące tyczki bambusa. Przez kilka sekund stałem, tępo wpatrując się w zieloną ścianę, nie do
końca wiedząc co robię i dlaczego tutaj stoję. Nagle zorientowałem się, że w krzakach ktoś jest.
Przyjrzałem się. Ciemne ludzkie ciało przemknęło w półmroku i rozpłynęło się wśród gałęzi.
Zrozumiałem, że nie tylko my badamy dzikich, ale także oni badają nas.
Odwróciłem się i, potykając się o korzenie, poszedłem z powrotem. Nie odwracałem się i
starałem się nie myśleć o tym, że w każdej chwili w moje plecy może wbić się dzida.
Anita Kraszewska
Obudziłam się wcześnie, dopiero zaczynało świtać. Jakiś nocny ptak krzyczał tak ogłuszająco,
jakby ktoś walił pałką w wiszące na sznurku prześcieradło.
Spałam sama w namiocie w naszym obozie nie było więcej kobiet. Zaczęłam rozmyślać o
tym, że w domu leży rozpoczęta praca, którą trzeba skończyć w ciągu miesiąca, a potem, nie
wiadomo dlaczego wyobraziłam sobie, że mama już wstała i hałasuje w kuchni garnkami. Zaraz
zacznie warczeć młynek do kawy& Gdzie jestem? Wtedy, zupełnie blisko, ktoś zakasłał.
Zdziwiłam się i wróciłam, do ligońskich gór. A przecież, jeśli dzicy wiedzą, że przylecieliśmy,
mogą bez trudu przejść dwie miłe i wejść do namiotu. Zaraz odchyli się poła i wyjrzy straszna
twarz. Dziwne, pomyślałam, nie odrywając wzroku od zasznurowanego wejścia do namiotu,
dlaczego nigdy, podczas żadnej z ekspedycji, nie przyszła mi do głowy taka myśl. Czyżby
zawiodły nerwy? A może w tych dzikich kryła się jakaś specjalna wrogość, szczególna dzikość,
którą czułam przez skórę i której nie da się wyjaśnić? Jakby dzicy byli pierwotnymi ludzmi,
którzy przybyli z czasów, gdy człowieka cywilizowanego jeszcze nie było&
Nie mogłam tak dłużej leżeć i czekać. Wstałam i starając się unikać zbędnych ruchów ubrałam
się i ruszyłam w stronę wyjścia.
Nad obozem jak białe prześcieradło rozciągała się mgła znad rzeki. Las przypominał czarną,
nieprzeniknioną ścianę. W obozie nie było żadnych dzikich. Okazało się, że kasłał żołnierz
drzemiący koło gasnącego ogniska. Moją uwagę przyciągnął dziwny, przenikliwy dzwięk.
Przysłuchiwałam się z minutę i dopiero po chwili zorientowałam się, że dochodzi z namiotu, w
którym spali Nicholson i Wspolny. Któryś z nich chrapał. Po chwili zgadłam kto, bo Nicholson
zawinięty w koc spał koło ogniska. Biedny profesor, uciekł z namiotu. Ten obraz od razu rozwiał
wszystkie moje poranne, ponure myśli. Jesteśmy pod ochroną przystojnego majora. Za jakieś
pięć dni będę z powrotem we Wrocławiu, wejdę na drugie piętro starego domu przy ulicy
Mierniczej, a mój pies, Docent, zacznie szaleć za drzwiami, słysząc na schodach moje kroki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]