[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Podjechaliśmy taksówką do magazynu likwidatora. Nodar czekał na nas.
- I jak? - zagadnął.
- Sekretarzyk już rozbebeszony - powiedział Szef.
- Nic się nie dało zrobić? - zaniepokoił się Nodar.
- Niestety. To jak, bierzemy się za stolik?
Ująłem w dłoń śrubokręt i po kilkunastu minutach delikatnego dłubania
otworzyłem skrytkę. W grubym blacie znajdowała się pusta przestrzeń. Wyjęliśmy z niej
kilka map rysowanych na papierze. Szef długo badał je z lupą w ręce.
- Piękne - powiedział. - Powstały mniej wiecej w czasach Stefana Batorego,
sądząc po konturach granic. Tylko co z nimi zrobić dalej?
- Zdeponować w Ministerstwie i niech się nasi fachowcy zastanawiają, komu je
przydzielić - zasugerowałem.
- Ja ze strony urzędu, który reprezentuję, nie wysuwam żadnych roszczeń -
powiedział likwidator. - To mi, szczerze mówiąc, zupełnie nie wygląda na majątek
PZPR-u.
- Zawieziemy do Biblioteki Jagiellońskiej i złożymy jako depozyt Ministerstwa.
- To stamtąd ostatnio ukradli tyle książek? - zaniepokoił się Nodar. - Lepiej
wynająć skrytkę w jakimś solidnym banku...
- Coś z racji w tym jest - mruknąłem. - Proponuję poprosić pana Lucjusza o
ukrycie w sejfie muzeum.
- Sporządzimy raport ze znalezienia map i w drogę - uśmiechnął się Szef.
Rozdział XII
Uliczny pościg * W rękach policji * Dziewczęta prują biurko * Kopnięty
młodzieniec * Wachman.
Było już dość pózne popołudnie, gdy po zdeponowaniu map znowu
zaparkowałem jeepa przed siedzibą likwidatora.
- Zbadałem sprawę tego Aulicha - powiedział Nodar, gdy zasiedliśmy w fotelach
przy stole. - Mieszkanie zaraz po wykupieniu na własność sprzedał z dużym zyskiem i
kupił sobie dom na przedmieściach. Zciślej mówiąc połówkę blizniaka. Meble zabrał ze
sobą, w aktach zachowała się informacja, że przeprowadzki dokonał za pomocą
oddelegowanej do jego dyspozycji grupy pracowników z partyjnej bazy samochodowej.
To zabawne, ale niewykluczone, że biurko przewożono furgonetką, którą jezdziliśmy
rano...
- Dysponuje pan adresem tego Aulicha?
- Tak. O ile w ciągu ostatnich dziesięciu lat znowu się gdzieś nie przeprowadził.
Nigdy nic nie wiadomo, ale w takim przypadku zdobędziemy jego nowy adres z biura
meldunkowego...
Ruszyliśmy. Dom Aulicha okazał się być niewielką, biała willą leżącą w sporym
ogrodzie. Obok domostwa rosły kilkudziesięcioletnie kasztany. Druga połowa blizniaka
musiała kiedyś spłonąć, z czerwonych ścian odpadały przegryzione przez ogień tynki.
Dach rozebrano.
- Jeśli się okaże że biurko też się spaliło... - mruknął Szef.
- Biurko! - krzyknąłem wskazując znikający za zakrętem samochód.
Dodałem gazu i nasz wóz ruszył naprzód.
- Jesteś pewien? - zapytał Szef.
Za zakrętem ulica biegła spory odcinek prosto. Uciekał nam mały fiat
ciemnowiśniowego koloru. Na dachu miał zainstalowany bagażnik, do którego
przymotano dużą ilością sznurka biurko Storma. Widziałem je dotąd tylko na rysunku,
ale charakterystyczny kolor nie pozwalał mieć wątpliwości. Zcigany samochód zniknął
za kolejnym zakrętem. Dodałem gazu. Nieoczekiwanie wyjechaliśmy na dość szeroką
ulicę, zatkaną na amen gigantycznym korkiem samochodów. Maluch wślizgnął się w
szczelinę między wozami i zjechał na dalszy
pas. Usiłowałem wjechać za nim, ale prześwit już się zamknął. Korek posuwał się
rozpaczliwie wolno, momentami zatrzymując się zupełnie. Popatrzyłem na zegarek.
Szesnasta. Ludzie wracają do domów. Najbardziej idiotyczna pora na pościgi
samochodowe. Na naszym pasie samochody drgnęły i podjechałem kawałek. Maluch był
obok, jakieś dwa metry przed nami.
- Kurcze, jak by go tu dogonić.
- Wehikuł był węższy - westchnął Szef. - Ale i tak by się nie zmieścił między
pasami.
Nagle roześmiał się.
- Wiesz co, Pawle, za dużo się filmów naoglądałeś.
- Nie rozumiem.
- Zobacz, z jaką szybkością jadą te samochody.
- Czy wolno, czy szybko i tak nie mam jak go dogonić, brakuje miejsca...
- A na piechotkę nie łaska?
Palnąłem się w czoło aż zadudniło. W następnej chwili biegłem pomiędzy autami.
Dogonienie umykającego malucha nie zajęło mi nawet minuty. Dopadłem go i
zapukałem w szybę.
Wewnątrz, za kierownicą, siedziała Stasia. Na mój widok uchyliła okno.
- Czym mogę służyć? - zagadnęła uprzejmie.
W jej oczach płonęły figlarne iskierki.
- Biurkiem - wyjaśniłem konkretnie.
- A to dlaczego? - zdziwiła się. - Zostało legalnie zakupione. Mam
nawet spisaną umowę.
Samochody ruszyły i musiałem podbiec kawałek.
- Może i legalnie, ale to mienie państwowe - wyjaśniłem. - 0n nie miał prawa go
sprzedawać.
- Czy po dziesięciu latach ruchomości nie przechodzą na własność użytkownika
prawem zasiedzenia?
- Z zasiedzenia wyłączone są przedmioty będące własnością państwa -
powiedziałem. - Zresztą nabycie praw trzeba i tak potwierdzić sądownie.
Znowu rzeka samochodów ruszyła do przodu, ale po kilkudziesięciu metrach
zatrzymała się.
- No to będziecie musieli udowodnić, najlepiej sądownie, że to biurko stanowi
własność państwa - powiedziała spokojnie. - W takim przypadku zwrócę je wam po
kosztach zakupu. A na razie żegnam.
Samochody ruszyły i tym razem korek odblokował się na dobre. Zbiegłem z ulicy
i wylądowałem niemal w ramionach policjanta. Obok, w zatoczce, parkował radiowóz.
- Co to za biegi po autostradzie się urządza? - huknął na mnie. - Dokumenty
obywatelu.
Podałem mu legitymację.
- Jestem pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki - wyjaśniłem - Prowadzę tu
delikatną misję, której celem jest odzyskanie cennych starodruków alchemicznych.
- Na środku ulicy? Podczas ruchu pojazdów? - huknął ponownie. - Jacek, podaj
alkomat!
Dmuchnąłem w balonik.
- Pijany nie jesteś, znaczy tylko z głową coś ci się porobiło...
Rosyant czekał na mnie przy skrzyżowaniu. Szef w zadumie popatrzył na
zegarek.
- Gdzieś ty wsiąkł? - zapytał.
-Widzi pan Szefie, policja chciała mnie odstawić do jakiegoś Kobierzyna.
Nawet nie wiem co to jest...
-Szpital dla wariatów pod Krakowem. Coś takiego jak podwarszawskie Tworki -
uświadomił mnie szef.
- Musiałem im wyjaśniać...
Pan Samochodzik westchnął.
- Ty to masz do nich szczęście. No, nieważne. Dokąd teraz?
- Do tego ich antykwariatu. Tam zawiozła łup. Trzeba będzie go oplombować, tak
jak tamten sekretarzyk...
Streściłem mu rozmowę ze Stasią.
- Znam tu dobry skrót - pochwalił się Nodar. - Ja muszę niestety wracać do
obowiązków, ale pokażę wam na mapie...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]