[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanurzonej w wodzie, w odległości mili od stałego lądu, stała samotna latarnia morska. Przez cały rok
huczały dokoła niej fale. Ogromne połacie traw morskich osnuwały jej stopy, a mewy, jakby zrodzone z
wiatru, unosiły się i opadały w powietrzu dokoła jej szczytu.
Dwaj latarnicy rozpalili wewnątrz ogień, który rzucał jasny snop promieni na wzburzoną powierzchnię
morza przez otwór w grubym murze latarni.
Prości ludzie, którzy rozniecili ogień, wyciągnąwszy zgrubiałe od ciężkiej pracy ręce przez stół, przy
którym zasiedli, życzyli sobie wzajem wesołych świąt, trącając się kubkami gorącego grogu. Starszy z
nich, o twarzy zniszczonej przez ustawiczne zmiany pogody, pooranej zmarszczkami, podobnej do
twarzy figur wyrzynanych ongiś na przodach okrętu, zaśpiewał ochrypłym głosem pieśń wigilijną.
Duch znów uniósł Scrooge'a ponad czarne, piętrzące się morze, aż w końcu zatrzymali się na pokładzie
jakiegoś okrętu. Najpierw stanęli przy sterniku, następnie przy strażniku, wreszcie przy oficerach na
służbie. Wszystkie te surowe postacie pełniły swoje odpowiedzialne obowiązki i nuciły z cicha pieśń
wigilijną bądz myślały o wielkim świecie; wreszcie opowiadały sobie wzajem wspomnienia dawnych
świąt, spędzonych wśród rodziny, snując nadzieję rychłego powrotu do swoich.
Każdy marynarz znajdujący się na okręcie, czuwający czy śpiący, zły czy dobry, miał w tym dniu dla
towarzyszy lepsze, cieplejsze słowo niż kiedykolwiek w roku. Każdy w mniejszym lub większym stopniu
doznawał radosnego uczucia, myślał o tych, którzy w tej chwili myślą też o nim.
Scrooge przysłuchiwał się żałosnym jękom wichru i rozmyślał, jaka to wspaniała rzecz posuwać się
wśród nieprzejrzanej ciemności ukrywającej na swoim dnie wielkie tajemnice. Nagle ze zdumieniem
usłyszał głośny śmiech. Zdumienie jego wzrosło, gdy poznał głos siostrzeńca i gdy nie wiadomo jakim
sposobem znalazł się w jasnym, ciepłym i schludnym pokoju. Obok niego stał duch i z życzliwym
uśmiechem spoglądał na jego siostrzeńca.
- Ha, ha, ha! - śmiał się wciąż siostrzeniec Scrooge''a. - Ha, ha, ha! Gdybyś, szanowny Czytelniku, znał
człowieka śmiejącego się serdeczniej i szczerzej, to i ja pragnąłbym go poznać.
Nie ma nic słuszniejszego i szlachetniejszego nad prawo równowagi, które sprawia, że o ile choroby i
smutki udzielają się innym, to również radość i śmiech są zarazliwe. Moc tego prawa można było
właśnie tu zobaczyć. Gdy bowiem siostrzeniec Scrooge'a śmiał się na całe gardło, trzymając się za boki,
żona jego śmiała się równie serdecznie, a i zebrani goście nie pozostawali w tyle. Wszyscy trzęśli się od
śmiechu, a wraz z nimi zdawał się śmiać cały pokój:
- Ha, ha! Ha, ha! Ha, ha!
- Jak mnie tu żywym widzicie, powiedział, że wigilia to głupstwo! - wołał siostrzeniec Scrooge'a. - Tak
powiedział i jestem przekonany, że rzeczywiście tak myśli.
- Tym gorzej dla niego, Fredziu - z oburzeniem zauważyła jego żona. Błogosławione niech będą
kobiety: one nic nie czynią połowicznie i zawsze biorą rzeczy na serio. %7łona Freda była bardzo ładną
kobietą. Miała milutką, naiwną twarzyczkę, z ponętnymi dołkami na policzkach, prześliczne, jakby
stworzone do pocałunków usta i najsłoneczniejszą parę ocząt. W jej urodzie było coś zwracającego
uwagę, ale w dobrym, szlachetnym znaczeniu.
- On jest po prostu starym dziwakiem - ciągnął siostrzeniec Scrooge'a. - Do tego nieznośnym. Mógłby
być chociaż cokolwiek milszy. Ale wady człowieka są zawsze karą dla niego samego. Jest to prawda
niezbita i pamiętając o tym, nie będę mu czynił wymówek.
- Zdaje się, Fredziu, że on jest bardzo bogaty - zauważyła żona. - Przynajmniej ty zawsze tak mówisz.
- I cóż z tego, moja droga? - odparł Fred.
- Bogactwo jest dla niego bez pożytku; nie używa go na nic dobrego. Sam z niego nie korzysta i nie
pomaga nikomu. Odmawia sobie nawet wszelkich wygód. Nigdy mi też na myśl nie przyszło prosić go o
jakąkolwiek pomoc. Ha! ha! ha! Ale chyba i on nigdy nie pomyślał o tym, że my kiedyś, wcześniej czy
pózniej, odziedziczymy jego skarby...
- Nie cierpię go! - rzekła piękna kobieta, a wszyscy goście prz yznali, że ma zupełną słuszność.
- Co do mnie, nie mam do niego żalu - odezwał się siostrzeniec. - %7łal mi go, ale nie mógłbym gniewać
się na niego, gdybym nawet chciał. Któż bowiem cierpi przez jego kaprysy? Tylko on sam. Uroiwszy
sobie na przykład, że powinien nas nie lubić, nie chciał przyjąć naszego zaproszenia. I jakiż tego
rezultat? Uniknął niesmacznego obiadu!
- Tak sądzisz? A mnie się zdaje, że stracił doskonały obiad! - zawołała dotknięta w najczulsze miejsce
kobieta.
Wszyscy przyłączyli się do jej zdania, a mogli być kompetentnymi sędziami, gdyż przed chwilą właśnie
skończyli obiad.
- Tym lepiej - rzekł siostrzeniec Scrooge'a. - Bardzo mnie to cieszy, gdyż co do mnie, wyznam
szczerze, nie mam wielkiego zaufania do talentów kulinarnych młodych gospodyń. Jak sądzisz, Topper?
Topper miał wyrazną słabość do jednej z sióstr żony Fredzla i zapewne dlatego odpowiedział, że będąc
kawalerem, a więc niejako pariasem, nie ma prawa wydawać sądu w tym przedmiocie. Usłyszawszy to,
owa siostra żony siostrzeńca Scrooge'a, pulchna panienka w koronkowej narzutce, spąsowiała jak
piwonia.
- Mów dalej, Fredziu - odezwała się żona siostrzeńca Scrooge'a, klaszcząc w dłonie. - Wypowiedz się,
skończ, coś zaczął. On zawsze chowa wszystko pod korcem. Dziwny człowiek! Fred w odpowiedzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]