[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Sanzo siedział bez ruchu.
 A, co mi tam  powiedział.
Lisha milczała i po dłuższej chwili Sanzo odwrócił się, wyciągnął rękę, lecz zastygł w pół gestu
i rzekł:
 Lisha?
 Jestem tu.
 Myślałem, że odeszłaś.
 Jeszcze nie skończyłam.
 No to mów. Nikt ci nie broni.
 Ty mi bronisz.
Chwila milczenia.
 Posłuchaj, Lisho, ja muszę. Nie rozumiesz tego?
 Nie. Pozwól mi wyjaśnić...
 Nie. Niczego nie wyjaśniaj. Nie jestem z kamienia.
Przez chwilę siedzieli obok siebie w cieple.
 Lepiej wyjdz za tego chłopaka.
 Nie mogę.
 Nie bądz głupia.
 Nie mogę sobie z tym poradzić. Z tobą.
Odwrócił twarz i powiedział pełnym napięcia, zduszonym głosem:
 Chciałbym przeprosić...  Wykonał nieokreślony ruch ręką.
 Nie! Nie rób tego.
Znów zapadła cisza. Sanzo wyprostował się i pełnym bólu gestem potarł dłońmi oczy i czoło.
 Posłuchaj, Lisho, to na nic. Naprawdę. Co powiedzą twoi rodzice, ale to nie jest
najważniejsze, chodzi również o całą resztę, o mieszkanie z moją ciotką i wujem, nie mogę
przecież... Mężczyzna musi mieć coś do zaoferowania.
 Nie bądz pokorny.
 Nie jestem i nigdy nie byłem. Wiem, kim jestem, i ta sprawa niczego nie zmienia. Nie zmienia,
jeśli chodzi o mnie, ale nie o kogoś innego.
 Chcę za ciebie wyjść  rzekła Lisha.  Jeżeli chcesz się ze mną ożenić, zrób to, a jeśli nie, to
nie. Nie mogę tego zrobić w pojedynkę. Pamiętaj jednak, że mnie to też dotyczy!
 Właśnie o tobie myślę.
 Nieprawda. Myślisz o sobie, o tym, że jesteś niewidomy i o całej reszcie. Pozwól, że ja o tym
pomyślę, i nie wyobrażaj sobie, że tego nie robię.
Ja myślałem o tobie. Całą zimę. Cały czas. To... to nie pasuje, Lisho.
 Tutaj rzeczywiście nie.
 To gdzie pasuje? Gdzie my pasujemy? Do tego domu na Wzgórzu? Możemy go podzielić, po
dwadzieścia pokoi na głowę...
 Sanzo, muszę skończyć prasowanie, ma być gotowe w południe. Jeśli cokolwiek
postanowimy, znajdziemy radę na wszystko inne. Chciałabym wyjechać z Rakavy.
 Czy...  zawahał się.  Czy przyjdziesz po południu?
 Dobrze.
Odeszła, wymachując dzbankiem z wodą. Kiedy wróciła do sutereny, stanęła obok deski do
prasowania i wybuchnęła płaczem. Nie płakała od kilku miesięcy; sądziła, że jest za dorosła na łzy i
że już nie będzie płakać. Płakała, nie wiedząc dlaczego, a łzy płynęły jej z oczu niczym rzeka
uwolniona z lodowego uścisku zimy. Spływały po policzkach, a ona nie czuła ani radości, ani żalu, i
płakała jeszcze długo po tym, jak wróciła do prasowania.
O czwartej zaczęła się wybierać do mieszkania Chekeyów, ale Sanzo czekał na nią na
podwórzu. Poszli na Wzgórze do zdziczałego ogrodu, na trawnik leżący powyżej zagajnika. Młoda
trawa była rzadka i miękka. W zielonej ciemności zagajnika płonęły pierwsze żółtawobiałe świece
kasztanowców. W ciepłym, zamglonym powietrzu nad miastem krążyło kilka gołębi.
 Wokół domu rośnie pełno róż. Jak myślisz, czy mogę bez pytania zerwać kilka z nich?
 A kogo miałabyś pytać?
 Dobrze, zaraz wracam.
Wróciła z bukietem małych, czerwonych, kolczastych róż. Sanzo położył się na wznak z rękoma
pod głową. Usiadła przy nim. Mocny, słodko pachnący kwietniowy wiatr owiewał ich poziomymi
podmuchami, jakby jego zródłem było nisko już wiszące słońce.
 No cóż  odezwał się  do niczego nie doszliśmy, prawda?  Nie wiem. Chyba nie.
 Kiedy się taka zrobiłaś?  Jaka?
 No, wiesz. Kiedyś byłaś inna.  Gdy był odprężony, w jego głosie brzmiała ciepła, głęboka
nuta.  Nigdy nic nie mówiłaś... Wiesz co?
 Co?
 Nie skończyliśmy czytać tej książki.
Ziewnął i obrócił się na bok, w jej stronę. Położyła dłoń na jego ręce.
 Kiedy byłaś dzieckiem, cały czas się uśmiechałaś. Robisz to jeszcze?
 Od kiedy cię poznałam, już nie  odparła z uśmiechem.
Nie zdejmowała ręki z jego dłoni.
 Posłuchaj. Mam rentę inwalidzką, dwieście pięćdziesiąt. Możemy za to wyjechać z Rakavy.
Chcesz tego?
 Tak.
Jest Krasnoy. Bezrobocie podobno nie jest tam takie duże i na pewno są tanie mieszkania, to
większe miasto.
 Też o tym myślałam. Musi tam być więcej pracy, na pewno nie mają tam tylko jednego
przemysłu, jak tu. Mogłabym coś dostać.
 Mógłbym trochę zarabiać wyplataniem mebli, gdyby znalazł się ktoś z pieniędzmi, kto
potrzebowałby takich usług. Potrafię też naprawiać, robiłem to zeszłej jesieni.  Wydawało się, że
słucha własnych słów; nagle roześmiał się tym swoim dziwnym śmiechem, który zmieniał mu twarz.
 Posłuchaj, to na nic. Chcesz mnie zaprowadzić do Krasnoy za rękę? Nic z tego. Owszem, ty
powinnaś wyjechać. Wyjdz za tego chłopaka i wyjedz. Rusz głową, Lisho.
Usiadł, oplótł kolana rękoma i odwrócił od niej twarz.
 Mówisz, jakbyśmy oboje byli żebrakami  powiedziała.  Jakbyśmy nie mieli sobie nic do
ofiarowania i nie mieli dokąd pójść.
 Właśnie. O to chodzi. Nie mamy. Ja nie mam. Czy sądzisz, że wyjazd coś zmieni? Myślisz, że
zmieni mnie? Myślisz, że jeżeli wyjdę za róg...?  Usiłował mówić z ironią, lecz udało mu się
przesycić swoje słowa jedynie bólem. Lisha zacisnęła dłonie.
 Oczywiście, że nie  odparła.  Nie mów, jak wszyscy inni. Wszyscy tak mówią. Nie możemy
wyjechać z Rakavy, ugrzęzliśmy tu. Nie mogę wyjść za Sanzo Chekeya, bo jest niewidomy. Nie
możemy robić niczego, co chcemy, bo nie mamy dość pieniędzy. To wszystko prawda, święta
prawda. Ale nie cała prawda. Czy to prawda, że jeśli jest się żebrakiem, to nie wolno żebrać? A co
innego się wtedy potrafi? Czy jeśli dostanie się kawałek chleba, to się go wyrzuci? Gdybyś czuł tak
jak ja, Sanzo, to brałbyś to, co dostajesz, i nie wypuszczał tego z ręki!
 Lisho, o Boże, ja nie chcę wypuścić... Nic...  Wyciągnął do niej ręce, a ona przysunęła się do
niego. Objęli się. Chciał coś powiedzieć, ale przez dłuższą chwilę nie mógł wykrztusić słowa. 
Wiesz, że cię pragnę, potrzebuję cię, nie istnieje dla mnie nic innego  wyjąkał, a ona zaprzeczała
jego potrzebie słowami:
 Nie, nie, nie, nie  lecz przytulała się do niego z całej siły. I tak była o wiele słabsza od niego.
Po chwili puścił ją i ujął za rękę, lekko głaszcząc.
 Posłuchaj  powiedział cicho  to prawda... wiesz o tym. Tylko że to taka mała szansa, Lisho.
 Nigdy nie dostaniemy większej.
 Ty mogłabyś.
 Ty jesteś moją małą szansą  rzekła z pewną dozą goryczy i głębokim przekonaniem.
Przez chwilę nie potrafił na to odpowiedzieć. W końcu zaczerpnął głęboko powietrza i bardzo
cicho powiedział:
 To, co mówiłaś o żebraniu... Dwa lata temu w moim szpitalu był lekarz, który mówił: Czego
się boisz, widzisz to samo, co martwi, a jednak ty żyjesz. Co masz do stracenia?
Ja wiem, co mam do stracenia  odparła Lisha.  I nie zamierzam do tego dopuścić.
 A ja wiem, co mogę zyskać. I to mnie przeraża.  Uniósł twarz, jakby patrzył nad miastem.
Była to mocna twarz, twarda i skupiona. Jej widok wstrząsnął Lisha. Zamknęła oczy. Wiedziała, że to
ona, jej wola, jej obecność go wyzwoliły, ale że musi pójść razem z nim do wolności, a nigdy tam
jeszcze nie była. Szepnęła w ciemności: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blogostan.opx.pl